Dodany: 14.12.2011 12:38|Autor: koczowniczka

Kilka uwag o „Sumie naszych dni” Allende


Nie polubiłam Isabel Allende. Wierzy ona w duchy, zmyśla, traktuje niefrasobliwie czytelników. W książkach określanych jako autobiograficzne zamieszcza wiadomości zmyślone, a takim praktykom stanowczo mówię: NIE.

W „Pauli” zasugerowała, że jej dziadek jest mordercą. W „Sumie naszych dni” wypiera się tego, twierdzi, że jej dziadek to nie morderca, tylko zacny dziadziuś i dodaje: „(...) nigdy nie wyobrażałam sobie, że pewne osoby wezmą wszystko dosłownie. Książka jest przeinaczoną i wyolbrzymioną wersją wydarzeń”[1].

W „Sumie naszych dni” Allende pisze o wszystkim po trochu: o żałobie po śmierci córki Pauli, o kobietach, z którymi łączy ją „siostrzana więź przypieczętowana w niebiosach”[2], ukazuje też siebie w roli swatki, teściowej, matki i babki. Niestety, w żadnej z tych ról nie świeci przykładem. Jest natrętną swatką, wścibską teściową, nielojalną matką i niezdarną babcią.

Wyobraźcie sobie, że ona nie umie zmieniać wnuczętom pampersów! Gdy próbuje je zdjąć, brudzi się, „stale chodziłam upaćkana aż po same uszy”[3] - stwierdza, przyznaje też, że lubi straszyć malutkie dzieci, mało tego, straszenie maluchów uważa za doskonałą metodę wychowawczą.

A jaka okropna z niej teściowa! Gdybym ja miała taką teściową, która dorobiła klucze do mojego mieszkania i każdego ranka wkrada się, by szpiegować, grzebać we wszystkich zakamarkach, przestawiać meble i wyrzucać dywany, wymieniłabym zamki w drzwiach. Tymczasem jej synowa Lori cierpi w milczeniu.

Jako matka okazała się nielojalna. Jej syn Nico, bardzo dobry mąż i ojciec dzieci, został porzucony przez żonę. Żona najpierw bardzo psioczyła na wszelkie inności seksualne, demonstrowała wielkie obrzydzenie, potem nagle zakochała się w... lesbijce i opuściła dom rodzinny, by zamieszkać z ową lesbijką. Był to wielki cios dla jej syna, no i co powiedzieć dzieciom? Nico czuł się bardzo upokorzony, nieszczęśliwy. Normalna, oddana matka w takiej sytuacji zerwałaby przyjaźń z niewierną synową, prawda? A Allende nic sobie nie robi z uczuć syna i spotyka się ze zdrajczynią.

Nieżyjąca Paula odwiedza jej dom jako duch. Allende zapewnia, że dziennikarz, który przeprowadzał z nią wywiad, „widział, jak regał z książkami bezszelestnie odsuwa się na odległość prawie pół metra od ściany, a książki niewzruszenie tkwią na swoich miejscach”[4]. A zimą w dawnym pokoju Pauli rozchodzi się intensywny zapach jaśminu.

Allende opisuje też perypetie swoich przyjaciółek, ale są to perypetie niezbyt ciekawe - np. Tabrze pękła silikonowa pierś; kazała więc wszyć sobie silikon drugi raz, lecz znowu nastąpiło pęknięcie. Inna jej przyjaciółka zdjęła buty i „przeszła po rozżarzonych do czerwoności węglach. Dwa razy przemaszerowała po ogniu i nic się jej nie stało”[5]. Hm...

Książkę oceniłam na 3. Pomimo kilku wzruszających fragmentów (tych o żałobie) wydała mi się niezbyt ciekawa, pisana jakby na siłę, bez planu i bez natchnienia. Powtarzają się w niej te same wątki, co w poprzedniej książce autobiograficznej. W „Pauli” Allende pisała o tym, że jej matka, zakrwawiona i przerażona porodem, złapała pierwsze z brzegu niemowlę i wybiegła ze szpitala. W „Sumie naszych dni” występuje ten sam motyw - tym razem z oddziału położniczego ucieka zakrwawiona pasierbica Isabel. Być może kobiety w rodzinie Allende dostają po porodzie małpiego rozumu, a być może autorka przeinaczyła prawdziwe wydarzenia, by zaimponować czytelniczkom. Trudno rozstrzygnąć.

A w tajemnicy powiem Wam, że książka jest bardzo nudna.



---
[1] Isabel Allende, „Suma naszych dni”, przeł. Marta Jordan, wyd. Muza, 2010, str. 107.
[2] Tamże, str. 49.
[3] Tamże, str. 57.
[4] Tamże, str. 134.
[5] Tamże, str. 49.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3040
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 5
Użytkownik: margott 09.03.2012 12:16 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie polubiłam Isabel Alle... | koczowniczka
Tak, to dziwne, że pomimo tylu niezwykłych wydarzeń składających się na tę książkę, jest ona po prostu nudna. Może jest tak dlatego, że biografia Allende jest tylko suchym przytoczeniem faktów, bez wywlekania uczuć opisywanych osób i bez przytaczania gorzkich słów, które z pewnością wtedy padały, a których z oczywistych względów w tej książce nie znajdziemy. Brakuje mi tu emocji, to wszystko przypomina bardziej jakąś notkę prasową, a nie książkę. Zastanawiam się jaki w ogóle był sens pisania takiej biografii, która niczego nie odkrywa, a jedynie powtarza informacje, które można było swego czasu znaleźć o Allende i jej rodzinie w prasie mniej luba bardziej poważnej.
Użytkownik: koczowniczka 12.03.2012 14:51 napisał(a):
Odpowiedź na: Tak, to dziwne, że pomimo... | margott
Notatka prasowa - dobre określenie :-) Widać, że Allende bardzo chciała napisać książkę, ale nie miała pomysłu ani natchnienia. I wyszło jej takie męczące, chaotyczne "coś".
Użytkownik: Marylek 12.03.2012 15:07 napisał(a):
Odpowiedź na: Notatka prasowa - dobre o... | koczowniczka
Też mi się zdaje, że ten przesąd, któremu autorka hołduje, mianowicie że trzeba 8 stycznia zacząć nową książkę, skłonił ja do zaczęcia i kontynuacji tej właśnie nieco na siłę. Rezultat okazał się decydowanie gorszy niż reszta jej twórczości.
Użytkownik: yongrui 08.01.2016 22:00 napisał(a):
Odpowiedź na: Nie polubiłam Isabel Alle... | koczowniczka
Czym innym chyba jest ocena moralna autorki a czym innym ocena warsztatu pisarskiego? Allende nie jest obiektywna i nigdy się z tym nie kryła. "Suma..." według mnie zdaje egzamin, jest fantastyczną lekturą, ale pewnie przede wszystkim dla fanów autorki. Jeśli nie lubi się specyficznego, autoironicznego poczucia humoru Allende, nie podziela się jej wizji świata i życia, nie akceptuje się specyficznych założeń literackich realizmu magicznego, ciężko się w tej książce odnaleźć.
Użytkownik: koczowniczka 09.01.2016 10:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Czym innym chyba jest oce... | yongrui
Oczywiście, że czym innym, ale przecież nie łączę tych dwóch spraw, na moją ocenę książki nie wpływa zachowanie autora. Hamsun popierał Hitlera, a jednak "Głód" i "Błogosławieństwo ziemi" oceniłam bardzo wysoko - właśnie dlatego, że podziwiam świetny język, pomysł, akcję i inne rzeczy. Kiedy piszę opinię o powieści, nie wspominam, co myślę o autorze. Tutaj mamy do czynienia z autobiografią, więc krytyka zachowania autorki jest jak najbardziej na miejscu. A wystawiając ocenę, nie brałam pod uwagę drażniącego zachowania Allende, tylko inne rzeczy, o czym napisałam w przedostatnim i ostatnim akapicie: "Książkę oceniłam na 3. Pomimo kilku wzruszających fragmentów (tych o żałobie) wydała mi się niezbyt ciekawa, pisana jakby na siłę, bez planu i bez natchnienia. Powtarzają się w niej te same wątki, co w poprzedniej książce. (...) Książka jest bardzo nudna".

Warsztat Allende jest moim zdaniem słabiutki. I przy okazji - z literatury chilijskiej bardzo polecam "Miejsce bez granic" Donoso. To dopiero jest książka!
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: