Dodany: 05.12.2011 09:58|Autor: Kuba Grom

Ani chłop, ani pleban, ani pan


Prowincje Królestwa Polskiego po Napoleonie. Spustoszone przez wojska, zdziesiątkowane, zabiedzone wsie, zarosłe pola, których nie miał kto obsiewać. Zniszczone pałace. I do takiej oto dziedziny przyjeżdża karocą zaprzężoną w czwórkę koni graf, który przesiedział zamęt gdzieś daleko, nie widząc, co się w jego wsiach dzieje. Zastaje zrujnowany pałac i gospodarstwo, niedobitki służby, a co gorsza, dowiaduje się, że zakopane w ogrodzie kosztowności, których nie mógł wywieźć, zostały wykopane i zabrane przez wojaków, czemu dawny zarządca nie mógł zapobiec. Słowem - tragedia.

I teraz w akcji następuje zwrot mający w sobie coś z romansów. Oto bowiem oglądając włości, natyka się graf na dziecko chłopskie, małego Ostapka z Bondarczuków, zabiedzonego, zdziczałego, że żal patrzeć. Ale bystrego. Chłopiec bardzo dobrze pamięta, co się działo, pamięta na przykład - i opowiada grafowi - jak zarządca dworu wykopał z ogrodu skrzynię z kosztownościami i ukrył w sadzie pod gruszą, sądząc, że nikt nie widzi - na co zarządca pierzcha, gdzie pieprz rośnie, zaś uradowany graf odzyskuje majątek. Natomiast hrabina poruszona losem dziecięcia wymaga na mężu, by zajął się chłopcem i zapewnił mu wykształcenie. Ostap, syn chłopa, zostaje na dworze i udaje się na nauki...

Tak mógłby się zacząć porządny romans historyczny, i rzeczywiście, odpowiedni wątek się pojawia, jednak Kraszewski pisząc swą powieść zbliżył się bardziej do późnego Dickensa i jedynym jego zamiarem było ukazanie strasznej niedoli (i niewoli) chłopstwa czy społecznych podziałów. Graf bowiem należy do dumnej szlachty, sądzącej może, że jest jakimś odrębnym, doskonalszym gatunkiem, dlatego choć Ostap zdobywa wykształcenie medyczne, a syn grafa uważa go za swego przyjaciela, sam graf widzi w nim przede wszystkim chłopa. Chłopa mającego co prawda pewną ogładę, władającego łaciną i francuskim, kształconego na uniwersytetach, ale zawsze tylko chłopa. Jedno z tych brudnych, podłego charakteru stworzeń, których zadaniem jest odrabianie pańszczyzny i uginanie poddańczo karków, i którym wzbronione jest przebywanie na salonach.

Nie wiem, czy ktoś kiedyś o tym napisał, ale system feudalny w dawnej Polsce niczym szczególnym nie różnił się od niewolnictwa. Chłop był przywiązany do ziemi, mógł opuszczać miejsce zamieszkania na krótko raz w roku i musiał być posłuszny panu. Musiał też odrabiać pańszczyznę, czyli niby to płacić za otrzymaną ziemię, ale jego synowie też odrabiali pańszczyznę i ich synowie również, dlatego tylko, że urodzili się w rodzinie, której niegdyś dano jakąś włókę pola. Czytam ostatnio o porządkach panujących w przedchrześcijańskiej Skandynawii i zauważam duże podobieństwa – każdy ziemianin (karlar) miał niewolników (thraell), którzy pracowali u niego jako parobcy, i ich potomkowie również. Każdy niewolnik stanowił własność swojego pana i musiał go słuchać. Nie mógł odejść, chyba ze zgodził się na to pan. Różnica polegała na tym, że skandynawscy niewolnicy byli nazywani niewolnikami, mogli nimi zostać po porwaniu w czasie napadów łupieżczych, i mogli wykupić się z niewoli pracą, okupem opłaconym przez krewnych bądź bohaterskim czynem. U nas możliwość wykupienia się pieniędzmi od pańszczyzny zniknęła już w XVI wieku. Porządek ukazany przez Kraszewskiego należał do archaicznych i późnych, rzecz bowiem dzieje się w pokongresowym Królestwie Polskim, gdzie zniesienie pańszczyzny nastąpiło dopiero dwie dekady po wydaniu powieści, inny zaborcy znieśli ją już wcześniej.

Bondarczuk doskonale o tym wie, w dodatku w jego zachowanie wplatają się wątki iście werteryczne. Widząc, jak miota się po świecie, odżegnuje się od wszelkich prób pomocy, dziwić się możemy, że jeszcze nie zakończył nieznośnego żywota strzałem w głowę bądź czymś równie romantycznym. Nie dość bowiem, że uznaje się za różnego od szlachty i wie, że nigdy nie będzie przez nią zaakceptowany, nie czuje się też chłopem. Ani on na salony, ani do chałupy. Za pospolity dla szlachetnych, a dla chłopów za szlachetny. Wyznaczywszy sobie rolę człowieka bez przymiotów, nie może znaleźć spokoju. Wątek ten rozrasta się w powieści na tyle szeroko, że na dalszy plan przesunięty został interesująco rozwijający się obraz przemian pokoleniowych.

Potomkowie szlacheckich rodów podchodzą bowiem do życia bardziej praktycznie i w mniejszym stopniu trzymają się tradycji i obyczaju. Michalina, wychowana przez postępową matkę, stanowiłaby może literacki prototyp kobiety wyzwalającej się, gdyby tylko mocniej zaakcentować ten wątek. Jednak u Kraszewskiego owo stanowienie o sobie sprowadza się do wybierania męża, a ściślej - do odrzucania zalotów tych, z którymi powinna by się związać wedle woli grafa. Alfred natomiast porzuca szlachecki etos, wedle którego jedynym zajęciem szlachcica, powinno być... bycie szlachcicem. Wyedukowany na lekarza, pracuje wśród chłopów i otrzymuje za to zapłatę, a nawet - a zgrozo! - nauczył się rymarstwa na równi z biednymi rzemieślnikami. W powieści jednak wątek zmiany obyczajowości i kontrast między tym dawnym a współczesnym życiem, wywołującym największe opory konserwatywnego grafa, jest słabo zarysowany.

Powieść jest krótka i kończy się jak gdyby zbyt szybko. Autor zresztą dopisał jej kontynuację, „Jarynę”, w której objaśnia, jak uwolniony za wstawiennictwem Alfreda Ostap poradził sobie na pustkowiach, gdzie ułożył sobie samotnicze życie.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2581
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: