Dodany: 13.06.2007 15:13|Autor: kocio

Alchemia, czyli jak rodzi się byt


"Procedura" nie jest typową książką: to powieść rozważająca, czym jest życie. Nie sens życia, bo tym autor słusznie nie próbował się zająć. Chodzi o samo powstawanie życia; o ten niepojęty proces, czy też - jak woli Mulisch - tę "procedurę". Jak na metafizyczny fundament, wyszła mu całkiem sprawnie opowiedziana i precyzyjna historia.

Harry Mulisch złożył swoją powieść z kilku autonomicznych wątków, które łączy głównie tematyka, a w mniejszym stopniu bohater. To postawienie obok siebie nieco różnych spraw pozwoliło mu wyeksponować główny problem filozoficzny. I literacki, bo choć podstawową postacią w "Procedurze" jest naukowiec, który zdołał stworzyć w laboratorium żywy mikroorganizm (eobiont), to przecież Wiktor Werker próbuje potem opisać swoje osiągnięcie i wciąż nachodzą go myśli o tym, jak to robi powieściopisarz. Pisanie to także powoływanie czegoś do życia i zdaje on sobie z tego sprawę nie gorzej niż jego (s)twórca. Przez książkę przewijają się także inne aspekty: biologiczny, emocjonalny, intelektualny, mityczny i religijny.

Czytanie książki sprawiało mi przyjemność, bo snucie tych wielorakich rozważań o bycie nie jest chaotyczne - istnieje dyskretnie ukryta konstrukcja prowadząca nas przez tekst. Autor co jakiś czas rzuca także odpowiednio dobrany aforyzm, czyli myślową kropkę, która pozwala się na chwilę zatrzymać i odetchnąć. Ot, choćby ten: "Przypomniała mi się uwaga Kierkegaarda o systemie Hegla obejmującym cały świat: Co ci z pałacu, skoro sam mieszkasz obok w szopie?"*. Albo inny wykorzystany cytat: "Jestem świadkiem wielkiej tragedii nauki: piękna teoria została zamordowana przez brzydki fakt"**. Harry Mulisch nie musi się podpierać cudzymi powiedzonkami, sam potrafi to zgrabnie robić, ale te zapożyczenia dodatkowo wzbogacają powieść. Najlepszym i najbardziej twórczym wykorzystaniem cudzych słów jest odwołanie do "Procesu" Kafki w niezwykłej, "kompaktowej" i zupełnie odmienionej formie: "Ktoś musiał [...] go przeżyć"*** (!). Podejrzewam, że jest jeszcze kilka ukrytych kalamburów, które widać dopiero przy kolejnej lekturze.

Z kolei własnym wynalazkiem autora jest oryginalny i hipnotyzujący wstęp, a zwłaszcza jego pierwszy akapit: "Oczywiście, że mogę zacząć ni stąd ni zowąd od takiego zdania, jak »Zadzwonił telefon«. Kto i do kogo dzwoni? Dlaczego? To chyba musi być coś ważnego, w przeciwnym razie akta nie zaczynałyby się w ten sposób. Napięcie! Akcja! Jednak tym razem tak nie będzie. Wręcz przeciwnie. Zanim cokolwiek zostanie tu powołane do życia, trzeba, abyśmy ja i ty przygotowali się przez akt skruchy oraz modlitwę. Kto w celu zabicia czasu pragnie, by bezzwłocznie owładnęło nim uniesienie, może od razu zamknąć tę książkę, włączyć telewizor i zagłębić sie w fotelu niczym w pianie gorącej kąpieli. My dalsze pisanie i czytanie poprzedzimy najpierw jednym dniem postu, potem kąpielą w chłodnej i czystej wodzie, a na koniec przepaszemy się szatą z najdelikatniejszego białego lnu"****. Aż żałuję, że nie miałem w sobie tyle samozaparcia, aby pójść za radą narratora. Być może znacznie poprawiłoby to moją ocenę tej powieści.

Bo, mimo tego szlachetnego sposobu pisania i dość konkretnego pochwycenia nieuchwytnego tematu, nie jest to książka do końca udana. Poza znakomitym wstępem - w którym uczestniczymy w rozważaniach nad imieniem Boga (starotestamentowego JHWH), a więc obejmujemy z jednej strony boskie znaczenie aktu tworzenia, a z drugiej dotykamy tajemnicy pisma i literatury - jest jeszcze tylko jeden wątek, który wyszedł Mulischowi jak należy: listy Werkera do córki. Ta część opowieści zaskakująco się rozwija i obrasta w znaczenia. Jest przejmująca, choć w inny sposób niż wstęp, i w naturalny sposób wnosi kolejną cegiełkę do głównej kwestii wypełniającej książkę - kwestii powstawania życia.

Nigdzie indziej Mulisch nie zdołał utrzymać tego - przyznaję - wysokiego poziomu. Ale dla takiej precyzyjnej struktury, jaką zaplanował, wszelki rozdźwięk ma fatalne skutki. Gubi się wrażenie tajemniczej synergii spajającej całą książkę i, niestety, w tym wypadku niweluje to sporo ze znakomitego wrażenia, jakie "Procedura" wywiera w swoich lepszych fragmentach.

Nie przemija tylko wrażenie obcowania z pięknie kaligrafowanymi słowami (w dodatku równie czysto przełożonymi na polski). Jeśli tylko czytelnikowi wystarczy ich kontemplacja oraz wielowątkowe rozmyślania nad powoływaniem przez człowieka na świat czegoś nowego, to nie przeżyje zawodu.



---
* Harry Mulisch, "Procedura", tłum. Jerzy Koch, Wydawnictwo W.A.B, 2001, s. 127.
** Tamże, s. 178.
*** Tamże, s. 242.
**** - Tamże, s. 7

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2105
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: