Dodany: 12.10.2004 17:54|Autor: marzenia
Prawdziwa i słona
Jest w powieściach marynistycznych jakaś nuta tęsknoty. Tęsknoty i pragnienia wolności, którą dają fale i, wydające się być bezkresnymi, morza i oceany. Są tajemnice zaklęte w dnach i odmęty, które kryją przeszłość, ale i niezbadane wyspy, a na nich... skarby piratów. Może to przyzywa nas własny początek? Świt człowieczeństwa? Przecież wyszliśmy z wody, więc i do niej winniśmy wracać.
W swoich powieściach Patrick O'Brian nie potrafi pozbyć się tej tęsknoty, za co winniśmy mu wdzięczność. Dzięki temu widać, że nie tylko nam, ale i jemu podoba się to, o czym pisze.
"Dowódca "Sophie"" to pierwsza z części jego słynnej już morskiej sagi, opisującej trudy, ale i czar morskiego życia. W kolejnych powieściach pisarz odkrywa przed nami tajemnice Królewskiej Marynarki Wojennej przełomu osiemnastego i dziewiętnastego wieku.
W pierwszym tomie spotykamy tego, który będzie nam towarzyszył aż do końca. Oto on, obecnie dowódca brygu/slupa (dwumasztowego żaglowca) "Sophie", kapitan Jack Aubrey.
"Jego potężna postać prawie zupełnie zakrywała krzesło, tylko gdzieniegdzie przeświecał skrawek pozłacanego drewna. Człowiek ów miał na sobie swój najlepszy strój (...). Jasnobłękitne oczy, osadzone w bladoróżowej, teraz jednak mocno opalonej twarzy, wpatrzone były niemal nieruchomo w smyczek pierwszych skrzypiec."
Kim jest nasz bohater? Jego zdaniem zupełnie nikim lubiącym dobrą muzykę. Ot, awansowano go za kilka "siniaków" na Nilu, po tym, gdy "Genereux" zwyciężył "Leandera". Ale teraz ma pod swoją opieką starą, ale dla niego najpiękniejszą "Sophie", która odwdzięczy mu się za tę miłość. Bo "Sophie"... Cóż, nie jest może i najmłodsza, ale jest coś w tym okręcie. Jest taka dostojna i staroświecka. Pasują do siebie. Gdy dołączy do nich jeszcze Jack Dillon, będą stanowili wraz z załogą doskonały zespół.
Postacie O'Briana są twarde. Ukształtowane jednym ciosem słonej fali. Silne, ale też tylko ludzkie. Inne niż te, które znam. To prawdziwi marynarze, którzy będąc na lądzie czuli się chorzy, a odzyskiwali spokój, gdy pod stopami mieli chwiejny kawałek drewna. Zawsze wiedzieli, gdzie jest ich miejsce i co mają czynić, by nie dopuścić wroga. Ale jest i Maturin, umieszczony tutaj tylko jakby dla kontrastu, doktor i botanik, przyjaciel kapitana, dzięki któremu tak naprawdę dowiadujemy się prawdy o naszym bohaterze. Człowieku prostym, który pokochał morze.
Nie jestem w stanie powiedzieć, w jakim stopniu autor oddał morską, historyczną rzeczywistość, on sam przyznaje się do swoich uchybień we wstępie i to mi wystarczy. Moja wiedza na temat czasów admirała Nelsona jest raczej niezbyt imponująca, ale z całą pewnością mogę przyznać, iż przeczytałam tę książkę jednym tchem. Wtapiając się w fale, czując na skroniach słony powiew, słysząc skrzypiące drewno i czując strach... Bo morze należy kochać, czcić, ale i nie do końca mu ufać. Mieć je w poważaniu, cenić, ale zawsze mieć się na baczności.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.