Dodany: 14.09.2011 21:36|Autor: norge
Wyspa należąca do aligatorów, krabów, szopów i leśnych bocianów
"Byłam szczęśliwa w Lowcountry" to przyjemne czytadło dla kobiet, którego styl i poziom mi odpowiada. Znam już jedną książkę tej autorki -
Dom nad oceanem (
Siddons Anne Rivers)
- i bardzo mi się podobała, więc niejako w ciemno zdecydowałam się sięgnąć po drugą.
Akcja powieści rozgrywa się w Południowej Karolinie, która zawsze wydaje mi się jednym z najbardziej fascynujących "zakątków" Ameryki. Bohaterka, Caroline, dużo czasu spędza na wyspie oddziedziczonej po dziadku. Właściwie to taka niby-wyspa, wyglądająca jak "korek do butelki" (gdzie butelką jest stały ląd) i prowadzi do niej most, ale miejsce jest niezwykle urokliwe, z dziką przyrodą z bagnami, jeziorkami, zwalonymi kłodami drzew, mgłami, zapachem mułu.
Mały domek z bali przy ujściu rzeki staje się azylem Caroline po tragicznej śmierci córki. Stado dzikich koników bagiennych często podchodzących w pobliże domku, rzeka z pływającymi w niej aligatorami, krzyki ptaków w lesie, mała osada zamieszkana przez murzyńskich potomków szczepu Gullahów - to wszystko przynosi jej ukojenie, choć jednocześnie bardzo przypomina ukochaną Kylie. Tak zaczyna się opowieść o przyjaźni, miłości, zdradzie, przeżywaniu straty, odwadze i poświęceniu. Będzie też ciekawy wątek ekologiczny. Nie, nie, czytelnik nie znajdzie w książce cienia harlekinowych klimatów, o czym z całym przekonaniem zapewniam :).
Ładny język, specyficzny klimat powieści i kilka zaskakujących zwrotów akcji stanowią o uroku tej powieści.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.