Dodany: 05.08.2011 03:07|Autor: Raptusiewicz

Czytatnik: głowa bez namysłu

1 osoba poleca ten tekst.

jak kotek (Atwood)


„Tak długie spanie popołudniami do niej nie pasowało. Wiele rzeczy do niej nie pasowało. Laura się nie przejmowała, ale ja tak. Dodawałam dwa do dwóch, z tego, co mi mówiono i co podsłuchałam. Mówiono mi: «Twoja matka potrzebuje odpoczynku, więc nie możesz pozwalać, żeby Laura wchodziła jej na głowę». Podsłuchałam (Reenie do pani Hillcoate): «Lekarz nie jest zadowolony. Walczą ze sobą. Oczywiście, ona się do tego nie przyzna, ale nie jest zdrowa. Niektórzy mężczyźni nie potrafią sobie odpuścić». Wiedziałam więc, że moja matka znalazła się w jakimś niebezpieczeństwie i ma to coś wspólnego z jej zdrowiem i moim ojcem, choć wciąż nie byłam pewna, co to za niebezpieczeństwo.

(…)

Laura i ja siedziałyśmy pod kuchennym stołem. Czytałam ilustrowaną książkę dla dzieci «Wielcy ludzie w historii». Napoleon przebywał na wygnaniu na Wyspie Świętej Heleny, stał na skale z rękami w kieszeniach. Pomyślałam, że boli go brzuch. Laura była niespokojna. Wyczołgała się spod stołu, żeby się napić wody.

– Chcesz trochę ciasta na ludzika z chleba? – zapytała Reenie.
– Nie – odparła Laura.
– Nie, dziękuję – poprawiła ją matka.

Laura z powrotem wczołgała się pod stół. Widziałyśmy dwie pary stóp, szczupłe matki i szersze Reenie, w jej ciężkich butach, jedne i drugie w różowobrązowych pończochach. Słyszałyśmy stłumione odgłosy przewracanego i ugniatanego ciasta. Nagle filiżanka z herbatą rozbiła się na drobne kawałki, matka leżała na podłodze, a Reenie klęczała obok niej.

(…)

– Nie powinna była siedzieć w tej gorącej kuchni – powiedziała Reenie do pani Hillcoate. – Nie w taką pogodę, i to przy nadchodzącej burzy, ale ona się nie oszczędzała, nie można jej było kazać.
– Bardzo cierpiała? – zapytała pani Hillcoate współczującym, pełnym zainteresowania głosem.
– Bywało gorzej – odparła Reenie. – Dzięki Bogu. Wyśliznęło się jak kociak, ale straciła wiadra krwi. Musimy spalić materac, nie wiem, jak mielibyśmy go doprać.
– Cóż, zawsze może mieć następne – powiedziała pani Hillcoate. – Tak musiało być. Może było z nim coś nie w porządku.
– Z tego, co wiem, to nie – stwierdziła Reenie. – Lekarz mówi, że powinna dać sobie spokój, następne mogłoby ją zabić, to prawie zabiło.
– Niektóre kobiety nie powinny wychodzić za mąż – oznajmiła pani Hillcoate. – Nie nadają się do tego. Trzeba być silną. Moja matka miała dziesięcioro i nawet nie mrugnęła okiem. Chociaż nie wszystkie przeżyły.
– Moja miała jedenaścioro – powiedziała Reenie. – To ją wpędziło do grobu.

Wiedziałam z doświadczenia, że to wstęp do dyskusji o trudach życia matek i że zaraz zaczną mówić o praniu. Wzięłam Laurę za rękę i podreptałyśmy do tylnych schodów. Martwiłyśmy się, ale odczuwałyśmy także ciekawość: chciałyśmy się dowiedzieć, co się stało matce, ale chciałyśmy też zobaczyć tego kociaka. Był tam, obok sterty nasiąkniętych krwią prześcieradeł na posadzce w holu przed pokojem matki, w emaliowanej misce. Ale to nie był kotek. To było szare jak stary, ugotowany ziemniak, o zbyt dużej głowie: całkiem zwinięte. Miało zaciśnięte powieki, jak gdyby raziło je światło.

– Co to jest? – wyszeptała Laura. – To nie kotek.
Przykucnęła, zaglądając do środka.
– Chodźmy na dół – powiedziałam.

Lekarz nadal był w pokoju, słyszałyśmy jego kroki. Nie chciałam, żeby nas przyłapał, bo wiedziałam, że nie wolno nam oglądać tego stworzenia; że nie powinnyśmy go były widzieć. Zwłaszcza Laura – był to taki widok jak przejechane zwierzę, który z zasady prowokował ją do krzyku, a wtedy wina spadłaby na mnie.

– To dziecko – powiedziała Laura. – Nie dokończone. – Była zdumiewająco spokojna. – Biedactwo. Nie chciało się urodzić.

(…)

Matka zmarła pięć dni później.

(…)

– Biedne jagniątko – mówili. – Jest za mała, nie rozumie.
– Mama jest u Boga – twierdziła Laura.
To prawda, tak głosiła oficjalna wersja, zaczerpnięta ze wszystkich wznoszonych modłów; Laura jednak wierzyła w takie rzeczy, nie w dwulicowy sposób jak wszyscy inni, ale ze spokojną naiwnością, przez co miałam ochotę nią potrząsnąć”.


[w:] M. Atwood, „Ślepy zabójca”, Poznań 2002, s. 107–117.

Polecam :-).

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1102
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: