Dodany: 14.07.2011 19:59|Autor: maja752

Złap życie i nie puszczaj


Jakże wielkie było moje zaskoczenie, kiedy już po przeczytaniu książki „Czas na pożegnanie” postanowiłam zgłębić postać autorki, Judith Gould, która okazała się... dwoma sprytnymi pisarzami. Każde słowo powieści chłonęłam z przekonaniem, że wypłynęło z umysłu czy duszy kobiety. Nie wiem, doprawdy, co począć z tak druzgocącą informacją. Ale po kolei.

Opowieść o tytułowym pożegnaniu rozpoczyna się malowniczym opisem górskiej drogi oraz domu pewnej artystki, do którego prowadzi mostek nad przepaścią rodem ze szkoły przetrwania. Od tego momentu wszystko było dla mnie jasne. Wiedziałam, że jeśli nawet jest to jedna z tych najbanalniejszych powieści o pseudo-życiu, a jedynym miejscem zasługującym na jej rozdziewiczenie jest plaża, to zniżę się do każdego poziomu, byleby tylko wchłonąć wszystkimi tkankami opisy: krajobrazów, bohaterów, kwiatów, świata będącego poza mną, a jednak tak bardzo we mnie.

Wspomnianą już górską drogę pokonuje w powieści Joanna, zmierzająca do April Woodward, projektantki, dla której ma zadanie specjalne – stworzenie groty wyłożonej muszlami i kamieniami. April niemal wskakuje do życia Joanny i jej męża, Josha, pociągnięta przez to urocze małżeństwo oraz postawione przed nią wyzwanie. Z czasem okazuje się jednak, że oprócz zlecenia czeka na nią niesamowita przyjaźń i wydarzenia, które za zawsze zmienią losy tych trojga młodych ludzi. A gonić ich będzie czas...

Największym atutem tej powieści jest niewątpliwie to, że nie okazała się przepięknie ozdobionym, ale pustym w środku pudełkiem. Bowiem owo pudełko wypełnione zostało (co prawda nie do końca, jednak wystarczająco) najwyższymi uczuciami, i tymi wynikającymi z opisów, i tymi, które można wyczuć, korzystając ze swojej ludzkiej natury. Wrzucono do niego również zgrabnie skrojoną fabułę – żadnych nieścisłości, czysta powieść obyczajowa z elementami romansu, dialogi raz lepsze, raz gorsze, dające bilans zerowy. Dostaliśmy też dość ciekawych bohaterów, chociaż ich świat wydaje się niekiedy ubogi w innych ludzi. Autorzy (autorka) postarali się o kontrast godny baśni Disneya – mamy zatem walkę dobra ze złem w najczystszej postaci.

Nie, nie, nie. W żadnymi wypadku nie jest to literatura z wyższej półki, chociaż nie szczędzę na przedstawieniu pozytywów. „Czas na pożegnanie” to historia jednorazowa, niepobudzająca emocji najwyższych, z której dowiemy się jedynie nieco o orchideach i na chwilę zamyślimy się nad istotą naszego życia. Dlaczego? Otóż dlatego, że po przeczytaniu utworu Judith Goluld łatwiej uwierzyć w wytarty slogan, iż życie jest piękne, więc carpe diem. Może nawet dzięki tej książce uwierzymy w niego na trochę dłużej?

Wróćmy zatem do informacji burzącej świat, który odebrałam jako zrodzony z kobiety. Być może nie jest to powieść, dla której ma znaczenie to, kto ją napisał – kobieta czy też dwóch facetów podpisujących się nie dość, że jednym nazwiskiem, to jeszcze kobiecym. Jednak czuję się oszukana (moja wyobraźnia również), bo prawda, jaką odczuwałam podczas czytania okazała się fałszem. Co zatem zrobić z tak piękną powieścią, którą swoją męskością pobrudzili Nicholas Peter „Nick” Bienes i Rhea Gallaher?

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1102
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: