Dodany: 13.07.2011 20:38|Autor: PaniDalloway

Bezcenne doznania


Wydaje się, że postać Virginii Woolf przywołuje się zazwyczaj w trzech kontekstach. Pierwszy i najważniejszy to jej literacka twórczość - Woolf uchodzi, moim zdaniem w pełni zresztą zasłużenie, za wybitną pisarkę, autorkę nowatorskich technik narracyjnych i wyszukanych opisów, nazywa się ją często Joyce'em w spódnicy (zupełnie nie rozumiem, dlaczego nie odwrotnie…). Drugi związany jest z jej domniemaną bi-/homoseksualnością - Woolf, zaraz po Safonie, wymieniana jest czasem jako swojego rodzaju lesbijska patronka/ikona - i nie jest to kwestia łatwa do rozstrzygnięcia, zważywszy, że źródła sobie przeczą, czy też - ujmując to bardziej dyplomatycznie - zajmują się innymi aspektami życia pisarki („Kobiety Virginii Woolf” Vanessy Curtis i „Virginia Woolf i Vanessa Bell. Sekretny układ” Jane Dunn a „Virginia Woolf. Biografia” Quentina Bella). Trzeci natomiast to obraz Woolf jako kobiety niezrównoważonej, tonącej w odmętach choroby psychicznej, zupełnie niezdolnej do życia w społeczeństwie, zatracającej się w swym literackim świecie i w końcu popełniającej samobójstwo, który zresztą (nieco zbyt?) dobitnie zaznaczono w powieści i filmie „Godziny”.

„Chwile wolności” jawią mi się przede wszystkim jako rodzaj tarana, który zrzuca Virginię Woolf z piedestału, odziera ze znamion boskości, bynajmniej nie czyniąc jej tym krzywdy, ale ukazując ją w świetle, w którym nigdy wcześniej nie przyszłoby mi do głowy jej zobaczyć. W owych „chwilach wolności”, w których nie trzeba do perfekcji szlifować każdego zdania ani baczyć na to, jak pewne pomysły mogą zostać przyjęte przez odbiorców, Woolf mogła sobie pozwolić na odarcie siebie z pewnej formy. Na kratach „Chwil wolności” z pisarki, która bez mała na pięciu stronach, oczywiście nieco ironizując, potrafiła opisywać snop światła padający na werandę, przeistacza się w skrupulatną, nieraz skupioną jedynie na suchych faktach kronikarkę, używającą krótkich, czasem nawet dwuwyrazowych zdań, a z owej wyniesionej i podziwianej autorki zmienia się w (nie)zwykłą kobietę, która kupuje kiełbasę i ser na kolację, cieszy się z pierwszych żonkili, uwielbia zbierać grzyby i grać w bule.

Dziennik Woolf może nieco rozczarować tych, którzy spodziewają się posiąść szeroką wiedzę o procesie tworzenia dzieł czy też ich recepcji. Fragmentów o tym traktujących jest stosunkowo niewiele (w końcu to jednie skrót wydania pięciotomowego), ale i tak zdarzają się perełki, które dają pewien obraz tego, w jaki sposób Virginia Woolf pracowała, od czego zaczynała.

Taki oto zarys nowej powieści („Pokoju Jakuba”) pojawił się na stronach dziennika: „Przypuśćmy, że jedna rzecz powinna wynikać z drugiej - a jednocześnie zachować formę i tempo i zawierać wszystko, wszystko? Wyobrażam sobie bowiem, że tym razem podejście będzie kompletnie inne: żadnych rusztowań, nawet cegły właściwie niewidoczne, wszystko zmierzchające, tylko serce, emocja, humor, wszystko to jasne jak płomień we mgle. Temat jest na razie zagadką. Tak czy inaczej jest oczywiste, że droga prowadzi jakoś w tym kierunku; będę się jeszcze potykać i eksperymentować, ale dzisiejsze popołudnie przyniosło promień światła”[1].

W „Chwilach wolności” Virginia Woolf zdradza wiele emocji związanych z krytyką, często zresztą wyimaginowaną, jej książek. Tak odbiera recenzję „Do latarni morskiej”: „Piszę jednak teraz w cieniu wilgotnej chmury recenzji w »Times Literary Supplement«, uprzejmej, miłej, nieśmiałej i chwalącej piękno, wątpiącej w charakter i pozostawiającej mnie w stanie umiarkowanej depresji. Wiem dobrze, skąd ta depresja: to z powodu złego zwyczaju wymyślania sobie takiej recenzji, jaką chciałabym przeczytać, zanim przeczytam tę, którą rzeczywiście dostanę”[2].

Rozczarowani mogą poczuć się również ci, których interesuje głównie wątek homoseksualny w życiorysie autorki „Pani Dalloway”. W przeciwieństwie do opublikowanych listów (a i w tym wypadku trudno wyrokować, co jest jedynie pisarską fantazją i zamiłowaniem do kwiecistego języka, a co rzeczywistym wyznaniem...), w dzienniku praktycznie nie pojawiają się fragmenty, które mogłyby stanowić dowód na to, że Woolf była/czuła się lesbijką. Pisarka zupełnie wprost wspomina o homoseksualizmie przyjaciół czy o wątkach safickich, które chce wprowadzić do swojej powieści, więc na pewno nie jest to kwestia pruderii. W niemal siedmiusetstronicowych dziennikach można natrafić właściwe na jedną wzmiankę, dotyczącą Vity Sackville-West, którą można by odczytywać w takich kategoriach: „w styczniu tak się rozpaliłam - a teraz co? Poza tym lubię jej obecność i jej piękno. Czy jestem w niej zakochana? Ale co to jest kochanie? To, że ona jest we mnie »zakochana«, pochlebia mi i budzi podniecenie; i ciekawość. Czy to jest »zakochanie«?”[3].

Czytając „Chwile wolności” można odnieść wrażenie, że Virginia Woolf była osobą pogodną, z poczuciem humoru, z wielkim dystansem do siebie, co kłóci się z tym nieco stereotypowym wizerunkiem pisarki będącej w ciągłej depresji. Jednakże stopniowo klimat tych krótkich notatek zaczyna się zmieniać. Coraz częściej Woolf popada w melancholię, żali się na swoje dolegliwości, nawracające bóle głowy, uderzenia gorąca, omdlenia, częste infekcje, które na wiele dni przykuwały ją do łóżka. Przewracając kolejne strony niemal widzimy obraz cierpiącej, zmęczonej kobiety, która balansuje między euforią a całkowitym zwątpieniem w swoją twórczość („Notatka: rozpacz, bo ta książka jest tak strasznie marna, nie jestem w stanie sobie wyobrazić, że kiedykolwiek mogłam pisać takie rzeczy - i to jeszcze w takim uniesieniu; tak było wczoraj, dzisiaj znowu sądzę, że to dobra rzecz. Oto notatka z myślą o innych Virginiach i innych książkach: tak właśnie jest z książkami: góra - dół, góra - dół, a jeden Pan Bóg zna prawdę”[4]), która zazdrości swojej siostrze potomstwa, którą kolejno zaczynają opuszczać najbliżsi przyjaciele z grupy Bloomsbury. Do pogorszenia się jej stanu zapewne przyczyniła się też wojna, ciągły strach, życie w zagrożeniu, poczucie, że odchodzi w niepamięć pewna epoka, pewna kultura, w której funkcjonowała i którą współtworzyła. Ten ciężar pociągnął ją w odmęty rzeki Ouse.

Z „Chwil wolności” wyłania się również obraz Woolf jako kobiety niezwykle towarzyskiej, czerpiącej inspiracje, także literackie, ze spotkań z niezliczoną rzeszą ludzi, głównie przyjaciół z grupy Bloomsbury. Pisarka pewnie, niczym ręką wprawnego rysownika kreśli karykatury widywanych ludzi, stąd też jej dziennik jest kopalnią często wręcz rozbrajających portretów osób, których nazwiska znane są nam doskonale; razem z Woolf spotykamy więc: Thomasa S. Eliota („dobrze wychowany, wykształcony, skomplikowany młody Amerykanin, który mówi tak powoli, że wydaje się, jakby każde słowo było specjalnie szlifowane i polerowane”[5]), Roberta Gravesa („jakiś człowiek - twardy wzrok, niebieska koszula, kudłaty, bez kapelusza, w niebieskim płaszczu - wytrzeszczając oczy, stoi na naszym progu w piątek, o czwartej trzydzieści po południu”[6]), Aldousa Huxleya („nieskończenie długi i smukły, z jednym okiem mętnym i białym”[7]), Gertrudę Stein („ubraną w mieniące się błękitne brokaty, dość imponującą”[8]), Williama Yeatsa („twarz ma zbyt tłustą: ale z profilu wyraziste czoło pod strzechą siwobrązowych włosów; oczy jaśniejące, skierowane wprost na człowieka, choć przesłonięte okularami”[9]), Bernarda Shawa („chude nogi, biała broda”[10]), Jamesa Joyce’a („niepozorny człowiek o grubych okularach”[11]) czy Thomasa Hardy’ego („pulchnolicy, wesolutki, niewysoki starszy pan”[12]).

Dzienniki Woolf to niezwykłe świadectwo bogatego życia towarzyskiego i kulturalnego Londynu między 1915 a 1941 rokiem, ale także ważny dokument ukazujący tło historyczne (I i II wojna światowa, wojna domowa w Hiszpanii, śmierć Jerzego V, romans z Wallis Simson i abdykacja Edwarda VIII), tym wartościowszy, że obok streszczeń komunikatów radiowych, plakatów informacyjnych, wzmianek o tym, które części Londynu zostały zbombardowane i ile osób zginęło, pojawiają się opinie londyńczyków, taksówkarza, sprzedawczyni, czy wreszcie przejmujące często komentarze samej Woolf, jak jej wyobrażenie o tym, co musi odczuwać człowiek ginący od bomby czy następujący: „A »Graf Spee« wypływa dzisiaj z Montevideo wprost w paszczę śmierci. A dziennikarze i bogaci ludzie wynajmują samoloty, z których będzie można oglądać ten widok. (…) W każdym razie oczy całego świata (BBC) skierowane są na tę rozgrywkę; tymczasem kogoś tej nocy zabiją, ktoś będzie w agonii. A my dostaniemy to wszystko pysznie przyrządzone, kiedy w ten mroźny zimowy wieczór rozsiądziemy się wokół swoich kominków”[13].

Muszę przyznać, że nie znajduję słów pozwalających mi opisać, jak ważne i niezwykłe wydaje mi się to, tak, w tym wypadku w pełni uzasadnionym będzie napisać, arcydzieło. „Chwile wolności. Dziennik 1915-1941”, te luźne, czasem nawet niepozbawione pewnych potknięć językowych zapiski, pozwalają spojrzeć na Virginię Woolf z zupełnie innej perspektywy, dostarczając tym samym nowych kontekstów dla odbioru jej twórczości. Dziennik jedne mity dotyczące pisarki podtrzymuje, inne obala, jeszcze inne każe reinterpretować. Lektura tej książki przynosi wizerunek niewiarygodnie wielowymiarowej, barwnej, pociągającej i zmiennej diarystki, ale też, po prostu, kobiety z krwi i kości, która cierpi, kocha, szanuje, wątpi, irytuje się. Jestem przekonana, że „Chwile wolności” przyniosą bezcenne doznania nie tylko tym, którzy lubują się w twórczości Virginii Woolf, ale i wszystkim, którzy podziwiają wielkie osobowości i cenią wybitną literaturę.



---
[1] Virginia Woolf, „Chwile wolności. Dziennik 1915- 1941”, przeł. Magda Heydel, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2007, s. 146.
[2] Tamże, s. 321.
[3] Tamże, s. 300.
[4] Tamże, s. 499.
[5] Tamże, s. 93.
[6] Tamże, s. 271.
[7] Tamże, s. 36.
[8] Tamże, s. 301.
[9] Tamże, s. 399.
[10] Tamże, s. 461.
[11] Tamże, s. 166.
[12] Tamże, s. 304.
[13] Tamże, s. 633.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1256
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: