Rozbawił mnie Pan do łez, Panie Friedmann
"Dzieła żebrane" to jedna z tych książek, których absolutnie nie należy czytać w miejscach publicznych. Sama zrobiłam ten błąd, testując ją w drodze z biblioteki do do domu, w kolejce miejskiej. Po przeczytaniu kilku zdań wybranych na chybił trafił, musiałam ją czym prędzej odłożyć, żeby nie wzbudzać niezdrowej ciekawości wśród współpasażerów. No bo jak tu opanować niekontrolowany chichot w zetknięciu z takim tekstem:
"- Każdy naród ma swoje potrawy. Głównie w oparciu o mięso.
- Anglik je befsztyk.
- Francuz ślimaki.
- Ruski je kluski.
- A Polak je patriotą. Konsumuje barszcz biało-czerwony."*
To tylko jeden przykład, a takich perełek można znaleźć kilka na każdej stronie "Dzieł żebranych" - począwszy od przypowieści wszędobylskiego globtrotuara, poprzez lekcje francuskiego, po gawędy o zwierzętach i prognozę pogody. A do tego szereg przezabawnych wierszyków, które dopełniają całości.
Oczywiście, nieporównanie większy efekt przyniosłoby słuchanie, a jeszcze lepiej oglądanie tych skeczy w wykonaniu samego autora, ale książka ma również swoje zalety. Możemy do woli spędzać czas studiując abstrakcyjny humor Friedmanna, te niespodziewane twisty i skręty jego wyobraźni, te słowne wykrętasy, te skojarzenia, które zaskakują, bawią i po prostu rozbrajają.
Humor "Dzieł żebranych" opiera się głównie na fenomenalnej grze słów i choćby tylko z tego względu wart jest uwagi. Czytając tę książkę nie można się nadziwić gierkom, niuansom i zabawom słownym, którymi raczy nas autor i wspaniałym, plastycznym możliwościom naszego języka, który w rękach sprawnego artysty daje się modelować jak figurki z plasteliny.
Jako podsumowanie mogę powiedzieć tylko jedno: Rozbawił mnie Pan do łez, Panie Friedmann.
---
*Stefan Friedmann, "Dzieła żebrane. Mniejsza całość", Loża Wydawnicza Interesa, Warszawa 1997, s. 41.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.