Dodany: 28.03.2007 18:24|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Niemiecka recepta na poczucie winy


Zamieszczona na okładce książki uwaga: „Osoby, które nie mają poczucia humoru, nie powinny kupować tej książki, bo nic nie powstrzyma ich od śmiechu!”[1], wzbudziła we mnie niejakie wątpliwości, czy aby na pewno powinnam się do tej lektury zabierać. Bo poczucie humoru, zdaje się, mam, skoro potrafię się popłakać ze śmiechu nad Pratchettem i Musierowicz – ale chyba jakieś niepełnowartościowe, gdyż kompletnie nie śmieszy mnie to, z czego śmieje się większość moich rodaków, mianowicie aktualny repertuar polskiej sceny kabaretowej i 90% filmów określanych jako komedie. Ale z niemieckim humorem w życiu nie miałam do czynienia, więc postanowiłam spróbować.

Książka okazała się zbiorem humoresek, których wspólnym motywem jest pozbywanie się poczucia winy z powodu… No właśnie, mnóstwo jest powodów, dla których XXI-wieczny Europejczyk (a zwłaszcza Niemiec, znany z rygorystycznego podejścia do wszelkich nakazów, przepisów etc.) powinien takie poczucie żywić… Bo, na przykład, „w ogóle nie powinno się jeździć samochodem, bo to za każdym razem ociupinkę powiększa dziurę ozonową”[2]; bo „gdzie śmieci nikt nie segreguje, tam człowiek porządny nie zamieszkuje”[3]; bo „niesłychanie łatwo jest się niewłaściwie odżywiać – łatwo, bo wystarczy jeść to, co nam smakuje”[4]. W przypadku autora i jego rodaków dochodzi jeszcze jeden powód: „pragnienie zatuszowania własnej niemieckości”[5]. Illies rozprawia się z tymi mitami w sposób niesłychanie złośliwy i przewrotny, celowo wyolbrzymiając rozmiar i poczucia winy, i rzekomo skutecznych przeciw niemu środków zaradczych.

Nie powiem, że nie uśmiechnęłam się przy czytaniu. Nawet niejeden raz. Ale naprawdę rozbawiło mnie dopiero posłowie pióra Michała Ogórka. I nie tylko dlatego, że jest to jedyny polski satyryk, którego teksty niezmiennie mnie śmieszą, ale też dlatego, że po plus minus dwudziestu wariacjach z różnymi wątkami przewodnimi, ale na niemal identyczną melodię, ogarnęło mnie poczucie ogromnej monotonii, którego nie zdołałby przerwać kolejny tekst w tym samym stylu.

Być może lepszym wyjściem byłoby czytanie poszczególnych humoresek w odstępach, powiedzmy, tygodniowych, ale na to pozwolić sobie nie mogłam, bo jeszcze nigdy żadnej książki z biblioteki nie trzymałam przez pół roku. No, może wypadłoby trochę krócej, bo z dwudziestu trzech rozdziałów cztery składają się wyłącznie z samych tytułów (licho wie, dlaczego: cenzura skonfiskowała? chochlik drukarski połknął? autor uznał, że nie musi pisać dwustronicowego tekstu, bo tytułowe zdanie wystarczy za uzasadnienie? W każdym razie wygląda to dziwacznie), ale i tak przekroczyłoby moje zwyczajowe dwa tygodnie. A wtedy dopiero dręczyłoby mnie poczucie winy, na które nawet sam autor niewiele by poradził!...


_ _ _

[1] Florian Illies, „Jak być niewinnym”, przeł. Krzysztof Jachimczak, Wydawnictwo Literackie, Warszawa 2003, tekst z okładki.
{2] Tamże, s. 11.
[3] Tamże, s. 20.
[4] Tamże, s. 126.
[5] Tamże, s. 100.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1542
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: