Zupełnie inaczej niż w serialu
Na powszechnym wyobrażeniu o pierwszej wojnie światowej zaważyły w większym stopniu, jak sądzę, "Przygody dobrego wojaka Szwejka" (a u nas film "CK Dezerterzy") niż "Na Zachodzie bez zmian". Sam mam raczej skłonność do postrzegania tego wielkiego konfliktu jako czasu chaosu, bezdusznej i idiotycznej wojskowej biurokracji, łazików i dekowników niż krwawej i bezsensownej jatki wojny pozycyjnej. Wojna w Korei z lat 1950–1953 podobną sławę "zawdzięcza" serialowi "M.A.S.H.", którego bohaterowie, powołani do armii lekarze, nijak nie mogą przywyknąć do wojskowych rygorów i całą swoją postawą wyrażają protest przeciwko temu, co się wokół nich dzieje. Flirtują, płatają iście sztubackie figle i mobilizują się wyłącznie w chwilach, gdy helikoptery dostarczają rannych z pola bitwy, co stanowi jedyne przypomnienie o tym, że toczą się walki.
Już na samym początku swej książki Max Hastings podkreśla, jak niesprawiedliwy to obraz wojny w Korei, jak głęboko krzywdzący dla wszystkich jej uczestników, deprecjonujący skalę i grozę tego konfliktu. Jego praca miała być (i dodam od razu, że jest) pełnym rozmachu przedstawieniem wszystkich aspektów wojny w Korei, pierwszej zbrojnej konfrontacji zimnej wojny w zacofanym i biednym zakątku Azji. Okupowaną przez Japończyków Koreę po drugiej wojnie podzielili między siebie Rosjanie i Amerykanie; w obu strefach zaczęły się zupełnie nowe porządki. Amerykanie nie wykazywali się zrozumieniem dla miejscowych stosunków, tradycji i pragnień ludności, narzucając rząd, który w ich mniemaniu miał zapewnić opór wobec komunizmu szerzącego się na północ od 38 równoleżnika. Napięta sytuacja wewnętrzna w Korei i równie napięte stosunki między mocarstwami nie musiały prowadzić do wojny, szczególnie że, jak wykazuje Hastings, ani ZSRR, ani Stany Zjednoczone nie pragnęły nowego zbrojnego konfliktu. Działania zbrojne rozpoczął jednak północnokoreański przywódca Kim Ir Sen, przypuszczając w czerwcu 1950 roku atak na Południe.
Wielu autorów książek o wojnach uznaje, że liczą się tylko aspekty militarne, siła armii, ruchy oddziałów, strategia i taktyka. Piszą, jakby czytali sztabową mapę, przejmują opinie wyższych dowódców, traktujących żołnierzy jak pionki na gigantycznej szachownicy. Straty w ludziach są dla nich tylko statystykami. Tego rodzaju prace nudzą mnie ogromnie i starannie ich unikam. Hastings jednak napisał książkę, w której posunięcia polityczne i dyplomatyczne przeplatają się z działaniami zbrojnymi – częstokroć przedstawianymi z punktu widzenia szeregowych żołnierzy na pierwszej linii, a całość obrazu uzupełniają informacje o losach ludności cywilnej, najbardziej poszkodowanej podczas wojen. Wielkim osiągnięciem autora jest to, że nie sięgnął wyłącznie po memoriały dyplomatów i wspomnienia generałów. Zebrał też wiele relacji żołnierzy, nie tylko amerykańskich i brytyjskich, ale również chińskich, oraz Koreańczyków. Dzięki temu uniknął typowego dla wielu podobnych opracowań bezosobowego spojrzenia na wojnę; w tej książce walczą ludzie, konkretni, znani nam z nazwiska, a nie poszczególne oddziały. Cierpienia cywilów także poznajemy na konkretnych przykładach ludzi zmuszonych do opuszczenia domów i porzucenia dorobku całego życia, głodnych, cierpiących od chorób i zimna.
Książkę czyta się nieźle mimo niejakich chropowatości przekładu i pewnych niedociągnięć redakcyjno-korektorskich (Wydawnictwo Dolnośląskie, 2010). Autor bardzo sprawnie rozwija opowieść, ubarwiając ją cytatami z dokumentów i relacji, krytycznie ocenia postępowanie stron konfliktu, wskazując błędy i ich podłoże (jak choćby lekceważenie przez Amerykanów obdartej i bosej armii chińskiej, co prowadziło do porażek w początkowej fazie wojny). Liczne mapy pokazują kolejne etapy działań, a fotografie przybliżają klimat tamtych czasów.
Obszerna monografia zainteresuje zapewne głównie miłośników dziejów najnowszych, ale wydaje mi się, że z zaciekawieniem i z pożytkiem mogą po nią sięgnąć również czytelnicy zwykle stroniący od książek o wojnach.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.