Dodany: 12.04.2011 13:01|Autor: dot59
"Literatura" to bardzo pojemne pojęcie, ale czy aż tak?...
Na to opracowanie, wydane w tej samej serii co doskonałe „Książki zakazane” Paszylka, zrobiłam sobie wielki apetyt, ale z przyczyn oczywistych (nadmiar książek do czytania) zabierałam się do niego po trochu i z przerwami, skutkiem czego od zakupienia książki do zakończenia lektury minęły blisko dwa lata. Doszedłszy do ostatniego rozdziału, jeszcze raz przerzuciłam te wcześniej czytane, by podsumować dotychczasowe wrażenia. A te nie były już tak jednoznacznie pozytywne, jak w przypadku wspomnianych „Książek zakazanych”. Nie mam zastrzeżeń do strony merytorycznej i technicznej; widać, że autorka podeszła do tematu z pełną fachowością, że w przygotowanie publikacji włożyła mnóstwo wysiłku i entuzjazmu, a i wydawca (Wydawnictwo Szkolne PWN; Wydawnictwo Park, 2009) dołożył wszelkich starań, by książka zwracała uwagę czytelnika piękną szatą graficzną i dopracowaniem redakcyjnym tekstu.
Natomiast sama kompozycja nie w pełni odpowiada moim oczekiwaniom. Kiedy widzę czy słyszę sformułowanie „kobiety w literaturze”, w pierwszej kolejności przychodzą mi na myśl bohaterki literackie, w drugiej - kobiety parające się twórczością sensu stricto literacką. Postaci należących do którejś z tych dwóch kategorii jest w książce najwięcej, ale są i takie, których choćby luźny związek z nimi wydaje się lekko naciągany.
Są więc autorki publikacji naukowych z dziedziny socjologii/psychologii (Kate Miller, Nancy Chodorow) - obiektywnie rzecz biorąc, tyle samo mających wspólnego z literaturą, co na przykład „Polon i rad. Odkrycie ich za pomocą promieni Becquerela” Marii Skłodowskiej-Curie - ze względu na genderową tematykę swoich dzieł potraktowane jako „prawdziwe” pisarki. Są działaczki społeczne (Zofia Moraczewska, Zofia Daszyńska-Golińska), których sztuka operowania piórem nie wykroczyła poza artykuły prasowe czy odczyty pisane na potrzeby organizacji kobiecych, i kobiety zaangażowane w działania niepodległościowe lub szerzej pojętą politykę, czasem pozostawiające po sobie jakiś tom wspomnień (Zofia Romanowiczowa), a częściej wspominane w naukowych czy popularnonaukowych książkach historycznych (Aspazja, Klaudyna z Działyńskich Potocka, Jadwiga Andegaweńska – choć akurat co do tej ostatniej, znalazłoby się i parę tytułów beletrystycznych, w których ukazana jest na pierwszym lub drugim planie).
Są niewiasty świątobliwe, których obecność w literaturze ogranicza się do dzieł sensu stricto religijnych, i to niekoniecznie – jak w przypadku Faustyny Kowalskiej, Anandamayi Ma czy Simone Weil – własnego autorstwa, bo np. Jadwiga Śląska jest jedynie bohaterką apokryfów i homilii powstałych wiele wieków po jej kanonizacji.
Biorąc więc pod uwagę dobór ukazanych w książce postaci, tytuł jej winien brzmieć raczej „Kobiety w literaturze, historii i życiu publicznym”. Powstałoby wówczas pewne ryzyko, że czytelnik zainteresowany jedynie literackim portretem kobiety czy też sylwetkami pisarek – tak jak ja na przykład – nie sięgnie po książkę, nie przejrzawszy jej uprzednio (a i po przejrzeniu się zastanowi), ale może za to prędzej trafiłaby do swoich właściwych odbiorców, którymi są raczej adepci studiów genderowych niż miłośnicy literatury.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.