Dodany: 04.03.2007 18:43|Autor: sonja1

cytat z książki


Od czasu do czasu, nieczęsto, później już w ogóle nie, wzywał nas do siebie dyrektor, w pojedynkę, i usiłował namówić, byśmy wstąpili do Hitlerjugend albo później do SA; nie czynił tego zbyt natarczywie, raczej prosił i – niezbyt przekonywająco – dawał do zrozumienia, że to dla naszego „własnego dobra”; prawdopodobnie miał przykrości, my trzej psuliśmy mu statystykę. Widać było wyraźnie, że podczas tych rozmów sam czuł się nieswojo, jego prośby zaś nie odnosiły skutku – aż do matury odmawialiśmy z uporem. Dotąd właściwie nie wiem, czemu między naszą trójką nie zawiązała się bliższa przyjaźń, a jednak się nie zawiązała (…).

Ów ton prośby przebijający z argumentów dyrektora był bardziej niebezpieczny, niż gdyby używał gróźb, ponieważ – niestety, nigdy się o tym nie dowiedział – dość go lubiłem; był nie tak twardy jak chciał lub musiał okazać – typ człowieka, którego nazywamy surowym, lecz sprawiedliwym, a przecież był raczej uczuciowy; dobry wykładowca historii, a właśnie historia, poza matematyką i łaciną, należała do moich świadomie traktowanych instrumentalnie ulubionych przedmiotów. Jemu zawdzięczam wczesne zrozumienie istoty kolonializmu, który przedstawiał na przykładzie Rzymu; zrozumienie pasożytniczego bytowania starorzymskiego pospólstwa, które wiodło niemal żywot bydła obdarzonego mową. Dyrektor był chyba – tak bym to dziś określił – „zauroczony Hindenburgiem”, fatalna cecha wielu przyzwoitych Niemców; narodowiec czy nie narodowiec – hitlerowiec na pewno nie, ale stuprocentowy żołnierz frontowy, lubił opowiadać o trudnych sytuacjach podczas wojny pozycyjnej, kiedy to jako młody oficer został ranny w głowę; katolik, Nadreńczyk z delikatnym „von” przed nazwiskiem. Kiedy podczas wojny domowej w Hiszpanii poległ pierwszy dawny uczeń naszej szkoły – był w legionie Condor, możliwe, że został zestrzelony nad Guerniką – urządził uroczystość żałobną, wygłosił wzruszające przemówienie, miał łzy w oczach; czułem się nieswojo podczas tej uroczystości, nie chciałem uczestniczyć w tym wzruszeniu, chociaż znałem zmarłego – był to kolega z klasy mojego brata – i to nieokreślone „nieswojo” dziś tak sobie tłumaczę: nauka w szkole przygotowuje nas nie do życia, lecz do śmierci. Rocznik za rocznikiem niemieckich maturzystów szkoła przygotowywała do śmierci. Czy umieranie za ojczyznę było najwyższym dobrem? Można by powiedzieć ironicznie: podczas tej uroczystości odnosiło się wrażenie, że dyrektorowi przykro, iż  n i e  poległ pod Langemarck*.



---
* H. Böll, "Kim wreszcie ten chłopak ma zostać? albo: Może coś z książkami", tłum. Maria Gero-Rożniewicz, PIW, 1985, str. 29-30.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1165
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: