Dodany: 22.02.2011 12:20|Autor: mono

Książka: Jajko i ja
MacDonald Betty

1 osoba poleca ten tekst.

Kura to brzydki ptak...


Na recenzję "Jajka..." natknęłam się na jednym z blogów i natychmiast postanowiłam książkę kupić. Chyba sprowadzała mi ją zaprzyjaźniona księgarnia w moim mieście. Tyle książek kupuję, że przestałam pamiętać: gdzie, co i za ile. W każdym razie ta trochę na półce odstała i stałaby jeszcze trochę, gdyby nie wyzwanie czytelnicze Papierowy Zwierzyniec. W ramach tegoż postanowiłam wziąć się za... kury. Rzadko przecież pisze się książki o kurach, w ogóle rzadko się je wspomina. Oprócz Betty MacDonald o kurze napomknął też ks. Jan Twardowski, stwierdzając, że kura to brzydki ptak, ale święty, bo jak chodzi, to stawia krzyżyki.

Nie wiedziałam, jak dużo tego zwierzęcia będzie w książce Betty M., ale na okładce (wyd. CiS, 2009) z przodu było osiem kur, z tyłu jedna - to już dziewięć, więc czy to nie jest książka o zwierzętach? Otóż nie, a w zasadzie nie do końca "nie", ale po kolei.

Betty MacDonald po praniu mózgu, któremu poddała ją jej własna, rodzona matka, uważa, że mężczyzna powinien robić to, co lubi. Kiedy więc jej rodzony mąż zaczyna marzyć o kurzej fermie, Betty nie waha się ani chwili, podąża za nim, by swój los związać z kurami. I tu zaczyna się piekło. Praca fizyczna przy zwierzakach, budowie, w ogrodzie, a to wszystko w prymitywnych warunkach - bez wody, prądu, daleko od Boga i ludzi. Ale nie jest to książka, że tylko siąść i płakać, jeżeli płakać - to ze śmiechu. Po prawdzie ze śmiechu nie umarłam, bo było nie tylko śmieszno, ale i straszno. Oj, dostało się sąsiadom Betty, dostało. Nic dziwnego, że po publikacji książki ciągano autorkę po sądach. No, ale gdzie te kury? Kury są, są cały czas w tle, uważny czytelnik z informacji przemycanych w treści mógłby od biedy swoją kurzęcą fermę założyć, jeśliby kury po lekturze tej książki pokochał, a wątpię, bo autorka swoją opinię o kurze precyzuje tak: Co mnie przeraża u kur, to brak jakiegokolwiek odzewu z ich strony. Człowiek włoży serce w ich wychowanie i wszystko, czego może oczekiwać, to gdaknięcie. Kota można pogłaskać, psa popieścić, na koniu pojeździć, a kurę można tylko zjeść.

Srodze kury bohaterce nadojadły, bo świętości zauważonej przez ks. Jana nie dostrzega. Ale i ja czytając zmagania Betty ze zwierzyńcem (kury, krowy, świnie, kaczki i psy i koty) i z przyrodą, która rytm życia wystukiwała, nigdy w życiu i za żadne kury, tj. pieniądze, takiego znoju bym nie zniosła.

No cóż, czytać? Czytać, oczywiście! Tylko może rozejrzeć się za innym wydaniem. CiS wydaniem z roku 2009 dało plamę, pozjadane literki, spacje poczwórne - dziury w tekście, pojedyńcze literki poprzenoszone do następnego wiersza i na koniec rodzyneczek: przypisy. Pan Jan Gondowicz strony do przypisów wziął z sufitu, nijak się one mają do tekstu. Nie zaglądałabym w przypisy, ale jak trafiam na stronie 209 na słowo eggnog, to muszę sprawdzić, cóż to takiego? Szukam w przypisach, ale tam strona 209 nieujęta. Zatem jadąc palcem po słupku znajduję w końcu eggnoga - z przypisaną stroną 220. Nie znoszę niechlujstwa i takie drobiazgi są w stanie obrzydzić mi przyjemność czytania, nawet gdyby to była książka najlepsza, ba, "nobliwa" nawet.

Czytać zatem czy nie czytać? Kto chce, niech czyta, ale dla mnie nie będzie to najlepsza książka z przeczytanych w roku 2011.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1570
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: