Dodany: 20.02.2011 09:51|Autor: Joanna d'Arc

Każdy ma swojego kozła...


"Nie lubię fantastyki" – pomyślałam, czytając opis "Dżozefa" na okładce (wyd. W.A.B., 2011). Specjalne miejsce od lat ma na mojej półce, dosłownie i w przenośni, trylogia Tolkiena, rozbudzająca dziecięcą ówcześnie wyobraźnię. Wszystkie inne pozycje, nieszczęśliwie dla nich, porównywane z "Władcą Pierścieni..." skazane zostały przeze mnie na status pariasa, kiedy przechadzając się wzdłuż półek, ignorowałam dział fantastyki. Ale wspaniała szata graficzna, bo nie mam na myśli tylko obwoluty, ale i rzadko spotykane zdobienia stron, sprawiły, że zaczęłam czytać. I czytać. I czytać. I nie mogłam się już oderwać.

Trochę się obawiałam, że dostanę papkę à la "Wojna polsko-ruska…", będę ślęczeć nad niezrozumiałym dla mnie pastiszem albo zapisem mowy blokersów (do dzisiaj zastanawiam się, czym ona jest), ale po dwóch, trzech stronach moje lęki odeszły. Zaczęłam schodzić po schodach realnego świata w głąb czegoś, co wykreował autor. I skłamałabym, gdybym napisała, że nie było to fascynujące.

Grzesio – dwudziestotrzyletni absolwent szkoły zawodowej, mieszkaniec warszawskiej Pragi – na skutek nieprzewidzianego ataku na jego kruchy nos znalazł się w szpitalu. Pobyt tam byłby zapewne jednym z wielu, okraszony odwiedzinami rodziny, chomikowaniem smakołyków, których oficjalnie nie wolno spożywać, gdyby nie obecność Kurza i Czwartego. Czwarty, czyli Stanisław. Stanisław, czyli człowiek skrywający przerażającą tajemnicę, uchodzącą z niego w najmniej spodziewanym momencie; tajemnicę żądającą utrwalenia na kartach, spisania jej. Od tej pory historia toczy się dwutorowo, w świecie wskrzeszanym ze wspomnień i tym szpitalnym. Coś jednak sprawia, że zaczynają się nieuchronnie splatać i nie wiadomo, co jest historią, a co rzeczywistością. Klaustrofobiczny wymiar przywoływanej opowieści i samej osobowości Stanisława przekłada się nieuchronnie na szpitalny pobyt.

Jakub Małecki z godną podziwu zręcznością przechodzi od stylu potocznego po wysublimowaną opowieść. Nie sposób nie parsknąć śmiechem, kiedy patrzy się na przyjaciela żyjącego od sanrajsu do sanrajsu, ze łzami w oczach tarmoszącego zalaminowany bilet z ostatniej imprezy. Trudno jednak też powstrzymać się od głębokiego współczucia, kiedy poznaje się historię starszego mężczyzny toczącego nierówną walkę przez całe życie.

Nie jest to jednak zwykła historia o dwóch różnych światach i ich przedstawicielach, Grzesiu i Stanisławie, nie. Jednoznaczne odwołanie się do twórczości Josepha Conrada naprowadza nas na jedno z wielu możliwych odczytań; przez cały czas spędzony na lekturze zastanawiałam się, czy szpitalny sąsiad to po prostu Kurz czy jakaś luźna dygresja związana z Kurtzem z "Jądra ciemności". "Dżozef" naprowadza czytelnika na drogę głębszej refleksji nad koniecznością poznania samego siebie. Wewnętrzny imperatyw zgłębienia swojego ja zaczął uwidaczniać się od czasów wyroczni delfickiej z nieśmiertelnym nosce te ipsum, i trwa po dziś dzień. To także zalążek dyskusji o czytaniu – czy istnieją historie, które są w stanie wpłynąć na materialny świat i ludzie skłonni podjąć takie ryzyko? Czy jest sens wkraczania na niepewny teren zderzających się rzeczywistości, gdy okazuje się, że te wymyślone istnieją naprawdę?


[recenzję umieściłam wcześniej na swoim blogu]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1028
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: