Znowu to samo...
Czytając książki jednych z moich ulubionych autorów - Douglasa Adamsa i Connie Willis - często natrafiałem na odniesienia, czy też wręcz wyrazy uwielbienia, do prozy Pelhama Grenville'a Wodehouse'a. Zaciekawiło mnie to, więc zacząłem przeszukiwać księgarnie, biblioteki i antykwariaty w poszukiwaniu jego twórczości. Opłaciło się...
"Pełnia księżyca" to czwarta książka Wodehouse'a, którą udało mi się przeczytać (i prawdopodobnie ostatnia - pozostałe są niezwykle trudne do zdobycia). Jednocześnie jest ona pierwszą spoza cyklu o Bertie'm Woosterze i Jeevesie, którą dane mi było czytać.
Ciężko jest w kilku zdaniach przedstawić zarys fabuły "Pełni księżyca" ze względu na jej złożoność i przesadną wręcz zawiłość. Napiszę tylko, że mamy w tej książce to, co zazwyczaj jest w powieściach Wodehouse'a: kilka romansów, kłótnie narzeczonych, wielokrotnie zrywane zaręczyny, mezalianse, nieprawdopodobne zbiegi okoliczności, brzemienne w skutki pomyłki i oczywiście ogromne pokłady humoru. A... zapomniałbym o świni. Mamy też wielką, tłustą świnię - Imperatorową Blandings.
Wodehouse to mistrz komedii omyłek. Przypadek goni przypadek. Pomyłka pomyłkę. A wszystko okraszone jest perypetiami miłosnymi kilku nieszczęśliwie zakochanych par.
Książkę polecam na długie zimowe wieczory. Doskonale poprawia nastrój i rozwesela. W zasadzie działa jak alkohol. Tylko kaca nie ma...
(Recenzja została pierwotnie umieszczona w serwisie podaj.net)
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.