Dodany: 05.02.2011 21:49|Autor: anek7

O dwóch siostrach z „Kossakówki”...


Kiedy byłam uczennicą liceum, dwa razy dziennie na trasie pomiędzy szkołą a internatem przechodziłam obok zapuszczonego ogrodu, w którego głębi widać było niszczejącą willę. Dosyć szybko dowiedziałam się, że ten opuszczony, smutny zakątek to „Kossakówka” – dom jednej z najbardziej uzdolnionych artystycznie rodzin krakowskich, dom, którego kolejnymi właścicielami byli malarze - Juliusz, Wojciech i Jerzy Kossakowie, a swoje dzieciństwo i młodość spędziły tam dwie wielkie damy polskiej literatury, córki Wojciecha - Lilka i Madzia Kossakówny, szerokiej publiczności znane jako Maria Pawlikowska-Jasnorzewska i Magdalena Samozwaniec. Z ciekawości poszukałam w szkolnej bibliotece (to były zamierzchłe czasy jeszcze przed Wikipedią) wiadomości o Kossakach i pani bibliotekarka zaproponowała mi lekturę książki Magdaleny Samozwaniec pt. „Maria i Magdalena”. Tak oto po raz pierwszy spotkałam się z jedną z moich ukochanych książek, do której później wielokrotnie wracałam i nadal wracam.

Książka składa się z szeregu obrazów z życia sióstr Kossak od czasów ich dzieciństwa aż do wybuchu II wojny światowej. Na jej kartach spotykamy najbardziej znane nazwiska krakowskiej bohemy początku XX wieku – Malczewskiego, Fałata, Chełmońskiego czy Axentowicza, z którymi to artystami przyjaźnił się Wojciech Kossak. Gdy dziewczynki dorosną i rozpoczną swoje literackie kariery, do grona ich przyjaciół należeć będą Tuwim, Słonimski, Makuszyński, Witkacy, a Madzia nawiąże bliską znajomość z samym Jules'em Romains. Pod piórem Magdaleny postacie z wypisów szkolnych ożywają, tym bardziej, że autorka nie stawia im pomników, a pokazuje jako zwykłych, choć niezwykle utalentowanych, ludzi z różnymi wadami i śmiesznostkami. Z poczuciem humoru opisuje kolejne małżeństwa Marii (w sumie trzy), a także swój pierwszy niezbyt udany związek, wspomina podróże po Europie i nie tylko, a także ciekawych ludzi, którzy stanęli na drodze obu sióstr.

Najważniejsze jednak, co widać niemal od pierwszego zdania, to bezgraniczna miłość, z jaką autorka opowiada o swoich najbliższych, a szczególnie o ojcu i siostrze. Dla tej dwójki Magdalena jest gotowa na wszystkie poświęcenia. Często przejmuje opiekę nad starszą siostrą, która jest osobą niezwykle wrażliwą i czasami wręcz dziecinnie nieporadną - tylko raz ulega presji męża i zostawia Lilkę samą w Konstantynopolu, co zresztą później stanie się jedną z przyczyn rozpadu jej małżeństwa. Matka, zwana „Mamidłem”, będąca jedyną „zwyczajną” osobą w tym artystycznym światku, traktowana jest trochę z pobłażaniem i przymrużeniem oka, jednak dziewczynki wiedzą, że w szczególnie trudnych chwilach mogą na nią liczyć.

Mimo że jest to książka autobiograficzna, Magdalena Samozwaniec nie przekazuje swoich wspomnień w pierwszej osobie. Początkowo nie bardzo rozumiałam, jaki jest sens tego zabiegu stylistycznego. Dopiero później przyszło mi do głowy, że autorka chciała również na siebie spojrzeć z pewnego dystansu. I sądzę, że jej się udało. Powstała niezwykle ciepła, barwna, pełna humoru, a chwilami liryczna opowieść o ludziach i czasach, które minęły i nigdy już nie wrócą.

A przy krakowskim placu Kossaka, przesłonięta domem towarowym „Jubilat”, niszczeje dawniej biała, dzisiaj już szarawa „Kossakówka”. W latach powojennych dworek został wpisany na listę zabytków i wyremontowany. Jednak w latach 80. zaczął popadać w ruinę, a jego nieuregulowana do dzisiaj sytuacja prawna nie pozwala na pozyskanie sponsorów i ratowanie domu trzech pokoleń artystów…


(Recenzję umieściłam wcześniej na moim blogu)

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2569
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: Pingwinek 05.09.2013 22:55 napisał(a):
Odpowiedź na: Kiedy byłam uczennicą lic... | anek7
Mnie ta "bezgraniczna miłość" strasznie w "Marii i Magdalenie" irytowała (aczkolwiek w "Zalotnicy niebieskiej" jeszcze bardziej!). W ogóle irytowały mnie główne bohaterki (chociaż Lilkę-poetkę uwielbiam, a Madzi dokonania literackie - na podstawie wspomnianych wyżej dwóch dzieł - bardzo cenię). Pomimo tak osobistego charakteru tej pozycji uważam ją za źródło wielu informacji i anegdot. Ostatecznie to taki przegląd obejmujący kawał czasu od połowy XIX wieku, przez dzieciństwo panienek, po dni tuż przed wybuchem II wojny światowej - oraz towarzyską śmietankę i artystyczną bohemę tamtych lat.

Cóż, Kossakówki żal. Smutna musi być obserwacja, jak to willa-symbol popada w ruinę. U mnie w Toruniu coś takiego dzieje się z jednym z rejonów miasta, zwanym Bydgoskim Przedmieściem. Wspaniała okolica, zarówno pod względem architektonicznym, jak i przyrodniczym. Ma w sobie magię. Ulice i uliczki pachnące historią i sztuką, piękny park. Ze wspomnień Babci i Cioci wiem, że kiedyś to była zadbana, elegancka i prestiżowa dzielnica. To, co stało się z nią w minionych dekadach, woła o pomstę do nieba. Zabytki niszczeją, a wokół szerzy się menelstwo. Daleka jestem od kategoryzowania ludzi, ale aż przykro patrzeć - a kiedyś mieszkały tam elity...
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: