Dodany: 01.12.2010 22:59|Autor: nadrektor

Książka: Następcy
Lerner Edward M.

1 osoba poleca ten tekst.

Nanoboty? Może na przystawkę


Kolejna recenzja i kolejna próba ogólnej klasyfikacji książek. Zatem są książki nieprzewidywalne, takie, w których każda strona odkrywa coraz to ciekawsze przygody i zaskakujące wątki, trudno przewidzieć, co wydarzy się w kolejnym rozdziale oraz jakie będzie zakończenie. Są też książki skonstruowane absolutnie odwrotnie niż te pierwsze. W większości przewidywalne, typowe i sprawiające wrażenie już raz przeczytanych. Trudno się na takie natknąć, więc jak się już to zdarzy, można powiedzieć, że miało się pecha.

Miałam pecha, bowiem książka Edwarda M. Lernera należy właśnie do tej drugiej kategorii.

Nie można oczywiście powiedzieć, by opowieść ta była nudna, to byłoby niesprawiedliwe. Ale z całą pewnością można ją przyrównać do amerykańskich filmów o kataklizmach. Dokładnie wiemy, co się stanie, dokładnie wiemy, kto zginie, a kto nie, a mimo to siedzimy przed telewizorem w pełnym napięciu i na każdą kolejną tragedię reagujemy emocjonalnie.

W tej recenzji wyjątkowo nie napiszę, jaki jest bohater, gdzie go poznajemy i co mu się przydarza, bo wiedzielibyście, jak potoczą się jego losy. Mogę jedynie powiedzieć, że postać skonstruowana jest dosyć konsekwentnie, bez zbędnych upiększaczy i bez uproszeń. Człowiek w 100%, przynajmniej na początku...

Opisy świata przedstawionego są sugestywne, chociaż czasami zdecydowanie brakuje im objętości. Wszelkie wprowadzenia do wydarzeń sprawiają wrażenie skróconych, co powoduje, że akcja wydaje się przyspieszona.

Zdecydowanie negatywną cechą tej książki jest jej fatalne tłumaczenie (Paulina Braiter). Bardzo dużo fragmentów jest napisanych nielogicznie, a wyrazy użyte przez tłumaczkę ewidentnie oznaczają co innego niż autor miał na myśli. Bardzo rzuca się to w oczy i utrudnia czytanie.

Kolejną przeszkodą jest zbyt częste korzystanie z terminów technicznych. I chociaż jest to thriller technologiczny i musimy liczyć się z pewną porcją wyrazów specjalistycznych, które mają nas wprowadzić w klimat, to jednak liczba tego typu wyrażeń jest tu absolutnie zbyt wysoka. Rozumiem, że autor chciał przybliżyć czytelnikom zagadnienie nanotechnologii i nanobotów, lecz wydaje mi się, że gdyby ograniczył się do połowy tego, co zaserwował, byłoby zdecydowanie lepiej.

Nie chcę, aby czytelnik recenzji odniósł wrażenie, że książka jest do niczego, bo na pewno tak nie jest. Mimo tych wszystkich negatywnych cech, które wymieniłam, uważam, że jeżeli lubimy tego typu wytwory i podejdziemy do tej pozycji zupełnie na luzie, dodatkowo zdając sobie sprawę z jej słabych stron, Edward M. Lerner zagwarantuje nam kawał dobrej zabawy.

Każda kolejna minuta poznawania możliwości nanobotów jest naprawdę pasjonująca. A jeżeli w książkach nie chodzi o emocje, to... nie wiem, o co.



[Recenzję opublikowałam wcześniej na stronie innego portalu dotyczącego książek]

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2743
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 5
Użytkownik: Astral 08.12.2010 14:09 napisał(a):
Odpowiedź na: Kolejna recenzja i kolejn... | nadrektor
Ciekawe, że na długo przed przeczytaniem powyższej recenzji skutecznie zniechęcił mnie do tej książki sam wydawca, a to aż z czterech powodów: 1) tragiczna, obrzydliwa okładka, wywołująca niemal wymioty; 2) nazwa serii: buńczuczna, a zarazem asekuracyjna - idiotyzm po prostu; 3) że wybierają książki do serii najwięksi specjaliści (a dostajemy przeciętnego autora zaledwie - ale hm, już publikowanego w NF...) i 4) last but not least, marna nota reklamowa redaktora - bardzo przesadzona, rozdęta od pustych pochwał, co natychmiast budzi podejrzenia, że... zachęcają wściekle tym, czego w książce po prostu nie ma... wybuchem (trzęsieniem ziemi wprost z Hitchocka niemal), a potem to muszą być co najmniej kataklizmy na skalę kosmiczną, jeden za drugim... śmieszne i tyle.
Użytkownik: Astral 08.12.2010 14:54 napisał(a):
Odpowiedź na: Ciekawe, że na długo prze... | Astral
Hitchcocka oczywiście - ciekawe, że więcej błędów robi się przy korzystaniu z klawiatury niż z długopisu czy pióra... za łatwy jest proces samego pisania...
Użytkownik: nadrektor 27.12.2010 23:40 napisał(a):
Odpowiedź na: Hitchcocka oczywiście - c... | Astral
muszę powiedzieć, że ja również zniechęciłam się również przez okładkę. I wstyd mi było pokazywać w autobusie co czytam...
Użytkownik: first-pepe 31.05.2011 13:14 napisał(a):
Odpowiedź na: muszę powiedzieć, że ja r... | nadrektor
Okładka jest wybitnie fatalna. Do tego beznadziejna wręcz nazwa serii, na co zwrócił uwagę Astral; toż to już nie tylko strzał w stopę ale wręcz rozerwanie na strzępy:). I to wyszło z tak zasłużonego dla fantastyki w Polsce wydawnictwa jak Prószyński... Niepojęte.
Odnośnie powieści. Podczas lektury odnosiłem wrażenie, że Lerner wziął szablon technothrillera i wstawił jedynie suche fakty naukowe. Podstawa naukowa historii jest interesująca, jednakże całość psuje wydumana i szablonowa do bólu intryga powieści. Wychodzą takie trochę popłuczyny po Crichtonie z najlepszych lat (Kula, Jurassic Park). Co z tego, że Lerner odrobił zadanie domowe i przygotował się merytorycznie, za co pochwały, skoro historia jest wydumana i infantylna. W pewnym momencie robi się z tego jakaś Szklana pułapka.
I w sumie nie wiem, czy zasługa w tym "talentu" Lernera, czy kiepskiego tłumaczenia ze strony Pauliny Braiter (swoją drogą miałem ją do tej pory za niezłą tłumaczkę).
Użytkownik: Astral 24.09.2011 15:53 napisał(a):
Odpowiedź na: Okładka jest wybitnie fat... | first-pepe
Braiter jest delikatnie mówiąc wściekle nierówna - "Kronik marsjańskich" i "Człowieka Ilustrowanego" w jej przekładach lepiej nie czytać (niestety, poprzedni - Iskrowski - przekład Kaski, który znakomicie przełożył "451º Fahrenheita", też jest niedobry, aczkolwiek bez porównania z oryginałem jest to mało widoczne...), natomiast powieść dark fantasy "Jakiś potwór tu nadchodzi" (tytuł w wersji polskiej szekspirowski nie jest) wypadła jej świetnie (naprawdę warto czytać), choć w tym kontekście podejrzewam, że ktoś z redakcji "Fantastyki" solidnie pracował nad przekładem (pierwodruk opublikowano właśnie na łamach "F")... i czyjaś robota dała dobre rezultaty, bo Bradbury w ogóle jest b. trudny do oddania po polsku. Ot, choćby "Ilustrowany Człowiek" (wybór wydany nie tak niedawno przez "Świat Książki") - polszczyzna dość poprawna, ale tak rozlazła i nijaka, że to już właściwie nie Bradbury...
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: