Dodany: 22.01.2007 15:20|Autor: Anna 46
Masz jakiś pomysł, Jeeves, albo dole i niedole młodego angielskiego arystokraty
Siedzą sobie we mnie cichutko pewne stereotypy i uogólnienia. Na różne tematy; na przykład rozmaitych narodów. Czasem zdradliwie wyłażą i męczą, dopóki ich nie upchę z powrotem w zakamarkach jaźni. Najkrócej obrazuje to poniższa anegdotka:
Niebo to miejsce, w którym policjantami są Brytyjczycy, kucharzami - Francuzi, mechanikami - Niemcy, kochankami - Włosi, a nad organizacją wszystkiego czuwają Szwajcarzy. Piekło to miejsce, w którym policjantami są Niemcy, kucharzami - Brytyjczycy, mechanikami - Francuzi, kochankami - Szwajcarzy, a organizacją wszystkiego zajmują się Włosi[1].
Jednak stereotyp angielskiego dżentelmena pokutuje we mnie w sposób niezmienny od lat: zachwycony „splendid isolation”, zapatrzony w swój pępek, jak kontemplujący Budda; wyniosły, nienaganny, chłodny, flegmatyczny i hmm… powiem wprost: ograniczony, niedouczony i tępy; potrafi rozmawiać o pogodzie, koniach, psach i polowaniu na lisa. Szanuje instytucje, zasady i konwencje. Ma natomiast kłopot z uzewnętrznianiem uczuć.
Niezbyt pochlebne, prawda? I złośliwe…
Jest jednak coś, oprócz Szekspira, rolls-royce’a i Beatlesów, z czego Anglicy mogą być dumni! Naprawdę! Słowo! A mianowicie: angielski humor. Specyficzny, wspaniały humor, opierający się w głównej mierze na absurdzie, ironii, sarkazmie, humorze sytuacyjnym oraz zaskoczeniu i nieprzewidywalności wraz z ośmieszeniem i wyśmianiem.
Niniejszym do Sakiego (właściwie Hectora Hugha Munro) i Jerome'a K. Jerome'a dopisuję radośnie nazwisko: Sir Pelham Grenville Wodehouse![2]
„Dewiza Woosterów” Sir Pelhama Grenville’a Wodehouse’a jest drugim tomem cyklu „Bertie Wooster i Jeeves”.
Zanim jednak udamy się do międzywojennej Anglii, przedstawię dramatis personae (i nie tylko personae):
Jeeves – kamerdyner, erudyta, wytrawny psycholog, mąż opatrznościowy na miarę Napoleona;
Bertram Wooster – zwany przez przyjacół Bertie, członek Klubu Trutni, dżentelmen;
Dalia Travers – ciotka Bertrama, „znana i szanowana właścicielka tygodnika dla szlachetnie urodzonych dam, zwanego „Buduar Milady” "[3];
Tomasz Travers – mąż Dalii, kolekcjoner srebrnych bibelotów;
August Fink–Nottle - zwany Gucio, przyjaciel Bertrama, miłośnik traszek, zakochany i zaręczony;
Sir Watkyn-Bassett - sędzia, przekonany o własnej nieomylności i niezwykle wybredny w wyborze zięcia; drugi maniak i kolekcjoner srebrnych bibelotów;
Roderyk Spode – znajomy sędziego, dyktator z wyglądu i zachowania[4];
Madelina Bassett – córka sędziego, „wiecznie omdlewająca, sentymentalna gąska o oczach konającej łani, o głosie gruchającego gołębia"[5];
Stefcia Byng - siostrzenica sędziego, ekscentryczka;
Harold P. Pinker – zwany Świnker; wikary w parafii Totleigh-in-the-Wold, prawy, ciapowaty i dla ukochanej gotowy na wszystko; przyjaciel Bertiego;
Eustachy Oates – sierżant, służbista oddany ciałem, duszą i hełmem pracy policjanta;
Anatol - mistrz nad mistrze, kucharz-artysta pracujący u ciotki Dalii;;
Bartłomiej - terier szkocki, krwiożerczy;
traszki - „w okresie godowym zakochane bez pamięci. Godzinami stoją i machają ogonami do swoich wybranek”[6];
notesik - brązowy oprawny w skórę;
dzbanuszek na śmietankę - srebrny, osiemnastowieczny, w kształcie krówki; „(…) krowa z piekła rodem: chytra, złowroga (…) i jak nic bandytka potrafiłaby splunąć człowiekowi pod nogi kącikiem pyska”[7].
Uff… chyba wszyscy!
Rankiem po szampańskim wieczorze kawalerskim Gucia Bertie, mimo nienajlepszej formy, spieszy do domu ciotki Dalii. Po krótkiej rozmowie zostaje jednak odprawiony i wyprawiony z misją: ma pójść do pewnego antykwariatu i szyderczo i pogardliwie wybrzydzać i wyszydzać srebrną krówkę. Powodowany solidarnością klanową – nie odmawia. Trzebaż pecha, że na miejscu spotyka Sir Watkyna-Bassetta i jego znajomego Roderyka Spode’a. Sir Watkyna miał już Bertram (wątpliwą) przyjemność poznać kilka miesięcy wcześniej, kiedy to został przyłapany na próbie świśnięcia hełmu policjantowi w wieczór regat Oksford - Cambridge. Tytułem grzywny orzeczonej przez sędziego zapłacił wtedy całe pięć funtów! Rozpoznany przez Basseta i zlustrowany od stóp do głowy przez Spode’a – nie traci jednak odwagi i pozostaje, by wykonać misję! Po wyjściu obu dżentelmenów przystępuje do wyszydzania, wykpiwania i pogardliwego prychania na krówkę. Ba! Kwestionuje jej autentyczność! Kiedy nieco rozeźlony, ale nadal usłużny właściciel proponuje mu wyjście z krówką na ulicę i obejrzenie jej w dziennym świetle – Bertie ochoczo przystaje. Jednak miniony wieczór kawalerski przyjaciela nadwątlił jego koordynację wzrokowo–ruchową; nie widzi kota, potyka się o niego i malowniczo wypada na ulicę! Zupełnie jak włamywacz–kryminalista po udanym skoku…
Mało, że upuszcza krówkę! Na kogóż wpada? Na sędziego i jego odpychającego (w wyglądzie i zachowaniu) znajomego.
Zgodnie ze swoją naturą wykluczającą jakiekolwiek myślenie, Bertie zwiewa gdzie pieprz rośnie – tak na wszelki wypadek…
Po powrocie do domu (kilka godzin później), zastaje trzy rozpaczliwe telegramy od Gucia z błaganiem o pomoc. Jego ślub z wybranką stoi pod znakiem zapytania.
- Narzeczoną Gucia jest córka sędziego Bassetta!
- Przez kilka minut, na skutek nieporozumienia, była narzeczoną Bertiego!!
- Jeśli panna zerwie z Guciem, zwróci swe oczęta na niego, a on, dżentelmen w każdym angielskim calu, nie może odmówić!!!
Co robić? Wszak dewiza Woosterów każe spieszyć przyjaciołom na ratunek…
Los nie szczędzi Bertiemu razów: nieszczęśnik musi udać się do Totleigh Towers (siedziby Bassetta) i u k r a ś ć nieszczęsną krówkę, którą to krówką w podstępny i przebiegły sposób sędzia zawładnął. Jeśli tego nie zrobi, nigdy-przenigdy nie przestąpi progu domu ciotki Dalii (kradzież to jej pomysł) i nigdy-przenigdy nie będzie się delektował i upajał arcydziełami mistrza ciotczynej kuchni – Anatola.
Nie ma rady! Trzeba jechać!
Trzeba mieć doprawdy szczęście Bertiego, żeby nie zastać gospodarzy w domu. Lekko znudzony, bardziej zaniepokojony i przerażony czekającym go zadaniem, Bertie spaceruje po tarasie i bezmyślnie wchodzi do pokoju z kolekcją sreber pana domu. Bierze krówkę do ręki... i znajduje się przed lufą dubeltówki. Przdłużenie dubeltówki stanowi Roderyk Spode!!!
A to dopiero początek! Wydarzenia nabierają szybkości lawiny bądź kolejki górskiej w porządnym wesołym miasteczku, z tym że jadąc kolejką możemy przewidzieć pewne rzeczy – zaś w domu sędziego Bassetta niczego przewidzieć się nie da!
Na szczęście w pobliżu jest Jeeves...
Niespodziewane i zaskakujące zwroty akcji, niesamowite pomysły bohaterów, świadczące niezbicie o ich wyjątkowej lotności i inteligencji; wspaniały, typowo angielski humor i słowny, i sytuacyjny – gwarantują doskonałą zabawę w czasie lektury.
Serdecznie zapraszam do Totleigh Towers w hrabstwie Gloucester!
PS. Wielce Szanowna Potencjalna Czytelniczko (Czytelniku), jeśli masz w sobie odrobinę stereotypowego angielskiego dżentelmena bądź damy i hołdujesz konwenansom – nie czytaj „Dewizy Woosterów” w miejscu publicznym, albowiem ustawiczne, głośne wybuchy śmiechu skierują na Ciebie uważne i nieco zdziwione spojrzenia osób postronnych. Jeśli jednak masz w nosie konwenanse – czytaj gdziekolwiek, zachwycaj się i baw tak dobrze, jak ja!!!
---
[1] Nie mam pojęcia, kto to wymyślił. Faktem jest, że było to, zanim weszliśmy do Wielkiej Miłującej się Rodziny p.t. „Unia Europejska”. Może tak lepiej. Dla nas…
[2] To moja prywatna lista – może być uzupełniona, niewykluczone…
[3] P.G. Wodehouse, ”Dewiza Woosterów”, tłumaczenie Hanna Rowińska, wyd. Książka i Wiedza, Warszawa 1984, str. 11.
[4] Biedny Bertie! Nie widział ani Hitlera, ani Stalina. No, bo gdzie miał ich widzieć? Usprawiedliwiony!
[5] P.G. Wodehouse, op. cit., str. 17.
[6] Tamże, str. 262.
[7] Tamże, str. 29.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.