Dodany: 12.01.2007 23:52|Autor: bidrek
Współczesny Kafka?
Wiele słyszałem wcześniej o Hercie Müller. W mediach wieszczono nam nowy, wybitny talent. Wielką literaturę! Więc sięgnąłem po jej książkę. W bibliotece wypożyczyłem "Dziś wolałabym siebie nie spotkać". I po przeczytaniu jej nie jestem tak pewien, czy koniecznie trzeba było i wypadało ją spotkać.
To - faktycznie - dobrze napisana książka. Müller pisze lekko, prezentuje ciekawe rozwiązania narracyjne, operuje oryginalnym językiem i konstrukcją. I to wyraźne atuty jej prozy. Czy jest coś jeszcze, tak wyjątkowego, wielkiego, wybitnego? Wg mnie, nie.
Główna bohaterka idzie, jak już wiele razy, na spotkanie z komendantem tamtejszej policji. Powoduje to u niej ogólne poddenerwowanie, niepewność, lęk. Jadąc na ową wizytę tramwajem, wspomina swoje życie i poszczególne jego karty. Wspominane historie są - grzecznie powiedziawszy - słabe. Romans jej przyjaciółki ze swoim rodzicem, trudne pierwsze małżeństwo - typowe fakty z własnej biografii. Jakieś wycinki, po których narratorka "skacze" i nie zatrzymuje się na dłużej. Do czego nam, czytelnikom, one? Nie ma tu jednej głównej linii fabularnej, która mogłaby przyczynić się do zaprezentowania, mądrej i pięknym müllerowskim językiem nakreślonej, historii.
Książka reklamowana jest jako kronika życia w Rumunii za czasów dyktatury Nicolae Ceauşescu. Jednak i tego nie znajdujemy. Owszem, główna bohaterka jedzie do komendy złożyć zeznania, odczuwa przed torturami psychicznymi lęk, jej umysł i życie są opętane wiecznym strachem przed aresztowaniem; raz nawet znajduje w torebce podrzucony przez komendanta zgniły ludzki palec. Jej przyjaciółka Lilli umiera przy próbie przekroczenia granicy i wydostania się z kraju, a ona sama w pracy wkłada do szytych spodni, eksportowanych do Italii, swój anons matrymonialny. Ale to za mało, by "Dziś wolałabym siebie nie spotkać" nazwać świadectwem sytuacji ówczesnej Rumunii. Te pojedyncze sytuacje wcale nie wywołują sprzeciwu, oburzenia z racji panującego tam ucisku i osaczenia. Nie wątpię, że takowe tam były, ale Müller akurat niekoniecznie musi nam się jawić jako wybitny kronikarz tamtej epoki.
Pozostaje zastanowić się jeszcze nad określeniem tej książki jako "zapis lęku w jego najprzeróżniejszych formach, niszczącej zależności między ofiarą i katem"*. To przynajmniej pokrywa się z prawdą. Bohaterka żyje w ciągłej niepewności, wzywana stale przez władze, które próbują zmusić ją do "mówienia prawdy" grożeniem śmiercią jej partnerowi. Ten lęk ją rujnuje, paraliżuje, zadomawia się i przenika we wszystkie sfery życia. "Tylko nie zwariować"** - wypowiedziane pod koniec przez nią słowa mogłyby być dobrym leitmotivem książki. W opisywanych przez Müller sytuacjach, gdzie atmosfera staje się gęsta, narratorka oddycha lepkim powietrzem i czuje zapach adrenaliny, nasuwa się skojarzenie z Kafką, którego strach i osaczenie pasjonowały. To ogromny komplement dla Müller. Świetnie buduje klimat, a u czytelnika wywołuje niepokój - hipnotyzujący, przykuwający na wielu słabszych i nudnych stronicach.
Jest to tak naprawdę dobra, poprawna książka. Po jej przeczytaniu zasnąłem szybko, nie śniła mi się w nocy, następnego dnia nie kupiłem sobie jej na własność. Po prostu dobra książka. Dobra. Jakich tysiące.
---
* Herta Müller, "Dziś wolałabym siebie nie spotkać", tłum. Katarzyna Leszczyńska, Wydawnictwo Czarne, 2004; tekst z okładki.
** Tamże, str. 201.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.