Dodany: 21.09.2010 23:14|Autor: koczowniczka

Książka: Tubiba znaczy lekarka
Klarner-Szymanowska Jadwiga

3 osoby polecają ten tekst.

Chore dzieci w Algierii


"Na konsultację przyszedł dziadek z gór i mówi, że oddaje mocz z krwią. Wypisałam mu więc skierowanie na badanie moczu na sporym druku i powiedziałam, żeby przyszedł z wynikiem. Po dwóch minutach dziadek był z powrotem i wręczył mi skierowanie, starannie zawinięte w rożek z »wynikiem« w środku - biedak nasiusiał do skierowania"[1].

"Jak bardzo prymitywni są nasi pacjenci może świadczyć, że nieraz nie potrafią otworzyć drzwi, nie wiedzą co zrobić z klamką, usiłują podważyć drzwi od strony zawiasów. Często nie wiedzą, do czego służą meble. Kiedy mówi się im, żeby usiedli, siadają po prostu po turecku na podłodze"[2].

Powyższe fragmenty pochodzą z pamiętnika polskiej lekarki, która w latach osiemdziesiątych podjęła pracę w algierskim szpitalu. Z książki dowiemy się, jak ciężka i frustrująca okazała się ta praca i jaki trudny, oporny na naukę personel jej przydzielono. Nie udawało się autorce nauczyć pracowników zasad higieny. Kilka razy dziennie pielęgniarze bez żenady wchodzili do sali pediatrycznej i zzuwszy obuwie wsadzali swoje wielkie, spocone nogi do rynienki przeznaczonej do kąpieli noworodków, po czym rozkładali matę i wznosili modły.

Książka "Tubiba znaczy lekarka" jest połączeniem reportażu z pamiętnikiem. Czyta się ją z wypiekami na twarzy jak najciekawszą powieść, a jednocześnie z grymasem niedowierzania i nieraz ze łzami, gdy pojawiają się relacje o dzieciach, przynoszonych najczęściej dopiero wtedy, gdy znalazły się w stanie agonalnym. Zagłodzone. Wychłodzone. Wyniszczone. Przyduszone. Nieraz dałoby się tych najmłodszych pacjentów uratować, gdyby ojcowie wykazali większą chęć współpracy. Ale oni, poproszeni o oddanie krwi do transfuzji, zazwyczaj wpadali w wielkie przerażenie i bojąc się osłabienia uciekali ze szpitala. O własnym dziecku zapominali.

"Serce mi się kraje, kiedy patrzę na niemowlęta zawinięte w resztki starych sukien nylonowych. Rączki wyciąga im się wzdłuż ciała, nóżki wyprostowuje i ciasno zawija sznurkiem lub taśmą jak baleron lub mumię, od ramion do stóp z wyprostowanymi wszystkimi stawami. Przy końcu sznurka mocuje się od uroku kilka amuletów - woreczki z wersetami Koranu, kawałki magicznego drewna, pieniążki. (...) Trudno sobie wyobrazić, jak wyglądają pośladki dziecinne trzymane w takim nylonowym kompresie, łącznie ze wszystkim, co niemowlę naprodukować potrafi, w dodatku przy upale powyżej 40 stopni"[3].

Narzekań na zmęczenie jest w pamiętniku bardzo malutko, bo to nie przeciążenie pracą wydawało się autorce największym utrapieniem, lecz prymitywni opiekunowie najmłodszych pacjentów. Komuś wychowanemu w cywilizowanych warunkach trudno pogodzić się z taką niedbałością o dzieci, głupotą, zacofaniem. O frustracji lekarki świadczy chyba sposób, w jaki potraktowała babkę pewnej malutkiej panienki:

"Raz przyniosła mi babka wytatuowana jak kalkomania swoje pięciodniowe wnuczę z zaburzeniami oddychania. Noworodek zawinięty w cienki kocyk (...) był zimny jak mały trupek, miał sinicę, a na klatce piersiowej wyraźnie zaznaczone pręgi po sznurku, którym go ściśnięto. Tony serca były ledwo słyszalne i istotnie prawie nie oddychał, bo po prostu nie mógł, na siłę zamotany sznurkiem jak baleron. (...) Zrobiłam babce krótką demonstrację, jak to się oddycha ze ściśniętą klatką piersiową - ten sam sznurek, którym ona ścisnęła noworodka, owinęłam wokół niej i tak zacisnęłam, aż jęknęła"[4].

Książka zawiera także piękne opisy podróży po Algierii oraz relacje z największego kataklizmu roku 1980, ogromnego trzęsienia ziemi - lekarka znajdowała się w samym centrum wydarzeń, udzielała pierwszej pomocy setkom rannych.

Jest to pozycja z dziedziny literatury faktu - bardzo uporządkowana, konsekwentna, ciekawa, warta przeczytania. Zawiera mnóstwo obserwacji i ciekawostek o kraju, w którym za żadne skarby świata nie chciałabym mieszkać.

Wydarzenia opisane na kartach książki działy się nie tak dawno, bo w latach osiemdziesiątych. Autorka uważała, że Algierczycy nie byli jeszcze gotowi na zmianę obyczajów i warunków życia. Nie chcieli wodociągów, bo wtedy ich dzieci - obarczone obowiązkiem noszenia wody - nie miałyby zajęcia, nie chcieli, by dzieci chodziły do szkoły i piły soki owocowe, wreszcie nie chcieli słyszeć o lepszym traktowaniu kobiet.

"Jak to? Pani ma tylko dwoje dzieci. U nas, jeśli żona urodzi tylko dwoje dzieci, to mąż jej mówi: wynoś się.
- A u nas - odpowiadam - jak żona urodzi dwoje dzieci, to mówi swojemu mężowi: dość.
Na takie dictum obaj mundurowi panowie zrobili miny godne kamery.
- Jak to - zawołali w najwyższym stopniu zgorszeni - to u was kobieta decyduje, ile ma mieć dzieci?
Wzruszyłam ramionami:
- A kto rodzi dzieci? Mężczyzna czy kobieta?
Zaniemówili ze zgrozy"[5].

Fascynująca lektura - polecam.



---
[1] Jadwiga Klarner-Szymanowska, "Tubiba znaczy lekarka", wyd. KAW, 1988, str. 116.
[2] Tamże, str. 12.
[3] Tamże, str. 22.
[4] Tamże, str. 137.
[5] Tamże, str. 112.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1782
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: