Dodany: 04.01.2007 10:57|Autor: pawelw
Kontrkonkurs LEMoniadowy
W ramach konkursu jeżycjadowego padła propozycja konkursu z Lema. No to proszę bardzo :)
Zapraszam wszystkich, ze szczególnym uwzględnieniem Syrenki (no, żeby też miała coś do pokonkursowania) i Sznajpera (bo się domagał).
Formuła konkursu codziennego, czyli odpowiadajcie na forum. Tylko nie od razu na wszystko, żeby innym też dać szanse :)
Część I. Fragmenty:
1.1.
Rzeczywiście, na wprost ujrzałem olbrzymią reklamę sepulek, pchnąłem więc szklane drzwi i znalazłem się we wnętrzu pustego o tej porze magazynu. Przystąpiłem do lady i z udaną flegmą poprosiłem o sepulkę.
- Do jakiego sepulkarium? - spytał sprzedawca, opuszczając się ze swego wieszaka.
- No, do jakiego... do zwyczajnego - odparłem.
- Jak to do zwyczajnego? - zdziwił się. - Prowadzimy tylko sepulki z odświstem...
- No więc poproszę o jedną...
- A gdzie ma pan kacież?
- E, mhm, nie mam przy sobie...
- No więc jak ją pan weźmie bez żony? - powiedział sprzedawca, patrząc na mnie badawczo. Mętniał powoli.
- Nie mam żony - wyrwało mi się nieopatrznie.
- Pan... nie ma... żony...? - wybełkotał sczerniały sprzedawca, patrząc na mnie z przerażeniem - i pan chce sepulkę... ? Bez żony... ?
1.2.
Przyszedłem na świat w podbiegunowej części Grenlandii, tam gdzie klimat tropikalny ustępuje umiarkowanemu, a miejsce gajów palmowych zajmują wysokopienne lasy liściaste. Dom nasz był starą, przesadnie oszkloną budowlą, jakich wiele można napotkać w tamtejszych okolicach. Otaczający go ogród wnikał do parterowych pokojów przez ściany otwarte niemal okrągły rok. Płynące stąd intymne sąsiedztwo kwiatów było niekiedy kłopotliwe i ojciec próbował nawet walczyć z tym nadmiernym, jak je nazywał, zakwieceniem mieszkania, ale babka, mająca po swej stronie matkę i siostry, zwyciężyła i ojciec wycofał się w końcu na piętro.
1.3.
P. zaczął kręcić regulatorem, ale okazało się, że świetlna plamka nie chce się w ogóle dokładnie wyostrzyć — więc drugim pryzmatem, służącym specjalnie do tego celu, przepołowił ją i zaczął naprowadzać na siebie obie przesunięte połówki, a gdy mu się to; udało, zerknął na skalę — i osłupiał po raz trzeci. Świecący obiekt leciał o cztery kilometry od rakiety! To tak, jakby ktoś znalazł się, jadąc bardzo szybko samochodem wyścigowym, o pięć milimetrów od innego auta — odległość taką uważa się w próżni za równie niebezpieczną i niedozwoloną.
1.4.
Wreszcie, po wielu latach, popadłszy w nową obsesję, zaczął skupować całymi workami cement. Utoczył z niego ogromną kulę, a gdy stwardniała, wywiózł ją w niewiadomym kierunku. Opowiadano, jako wynajął się na stróża przy opuszczonej kopalni i w jej szyb strącił pewnej nocy ogromny kloc betonowy, a potem do końca swych dni krążył po okolicy i nie było takiego śmiecia, którego nie zbierałby, aby je ciskać w głąb pustego szybu.
1.5.
Zatrzymałem się jak wryty. Z głębi owego odgałęzienia szła niespiesznym, kaczkowatym chodem ogromna Murzynka. Zobaczyłem błysk jej białek i prawie równocześnie usłyszałem miękkie, bose plaśnięcia jej stóp. Nie nosiła nic oprócz błyszczącej żółtawo, jakby ze słomy uplecionej spódniczki; miała olbrzymie, obwisłe piersi, a czarne ramiona dorównywały udom normalnego człowieka; minęła mnie, nie spojrzawszy nawet w moją stronę - w odległości metra - i poszła, kołysząc słoniowatymi kłębami, podobna do owych steatopygicznych rzeźb z epoki kamienia łupanego, jakie widuje się czasem w muzeach antropologicznych.
1.6.
Rozległy się słowa:
Trzy, samołóż wywiorstne, grezacz tęci wzdyżmy,
Apelajda sękliwa borowajkę kuci.
Greni małopoleśny te przezławskie tryżmy,
Aż bamba się odmurczy i goła powróci.
- Już jest lepiej! - zawołał z niezupełnym przekonaniem X. - Ostatnie słowa były do sensu, zauważyłeś?
- Jeśli to jest wszystko... - rzekł Y, który był teraz uosobieniem wykwintnej uprzejmości
1.7.
Jak wiadomo, smoków nie ma. Prymitywna ta konstatacja wystarczy może umysłowi prostackiemu, ale nie nauce, ponieważ Wyższa Szkoła Neantyczna tym, co istnieje, wcale się nie zajmuje; banalność istnienia została już udowodniona zbyt dawno, by warto jej poświęcać choćby jedno jeszcze słowo. Tak tedy genialny Kerebron, zaatakowawszy problem metodami ścisłymi, wykrył trzy rodzaje smoków: zerowe, urojone i ujemne. Wszystkie one, jak się rzekło, nie istnieją, ale każdy rodzaj w zupełnie inny sposób. Smoki urojone i zerowe, przez fachowców zwane urojakami i zerowcami, nie istnieją w sposób znacznie mniej ciekawy aniżeli ujemne. Od dawna znany był w smokologii paradoks, polegający na tym, że kiedy dwa ujemne herboryzuje się (działanie odpowiadające w algebrze smoków mnożeniu w zwykłej arytmetyce), w rezultacie powstaje niedosmok w ilości około 0,6. Otóż świat specjalistów dzielił się na dwa obozy, z których jeden utrzymywał, iż chodzi o część smoka, licząc od głowy, drugi natomiast - że od ogona.
1.8.
- Tam coś jest - odezwał się. Wtem znów zawyło, huknęło, gruchnęło i wzbiło się kurzawą opodal dziury w ziemi.
- Drugi meteor! Teraz na pewno się już zdziwiłeś! - piszczał zachwycony C.
- Meteory nie padają dwa razy w to samo miejsce - to się nie zdarza! - zawyrokował T., odzyskawszy przytomność umysłu. - Nie jest wykluczone, że obserwujemy nowy typ fatamorgany... Gdyby jednak miała to być rzeczywistość, wykluczyłaby na bardzo długi czas następny upadek meteoru, albowiem rozkład statystyczny -
Zagrzmiało i w chmurze szczątków, wyrzuconych w powietrze, wrył się w ziemię między dwoma lejami jakiś kształt połyskliwy, a tak potężnie, że dom zaniosło jak łódkę na fali.
- Trzeci! - pisnął uszczęśliwiony C.
1.9.
— A więc on rzeczywiście w ogóle nie mówi? — spytał Chemik.
— Mówi! Ten kaszel, któryście słyszeli, to właśnie mowa. Jedno "kaszlnięcie" to całe zdanie. Wyrzucane z wielkim przyśpieszeniem. Nagraliśmy je na taśmę — rozkłada się na widmo częstotliwości.
— A! Więc to jest mowa na zasadzie modulowanej częstości drgań dźwiękowych?
— Raczej szmerów. Jest bezdźwięczna. Dźwiękami wyrażają wyłącznie uczucia, stany emocjonalne.
1.10.
Był to komputer generacji zwanej ostateczną, ponieważ żaden inny nie mógł mieć większej mocy obliczeniowej. Granicę ustanowiły własności materii, jak stała Plancka i szybkość światła. Większą moc obliczeniową rozwijały tak zwane komputery urojone, projektowane przez teoretyków zajmujących się czystą matematyką, niezawisłą od realnego świata. Dylemat konstruktorów wynikał z koniecznych, a zarazem przeciwstawnych warunków, aby najwięcej neuronów upakować w najmniejszej objętości. Czas biegu sygnałów nie może być dłuższy od czasu reakcji składników komputera. W przeciwnym razie czas biegu ogranicza szybkość obliczeniową. Najnowsze przekaźniki reagowały w jednej stumiliardowej cząstce sekundy. Były wielkości atomów. Dlatego właściwy komputer miał ledwie trzy centymetry średnicy. Każdy większy pracowałby wolniej. Komputer "Hermesa" zajmował wprawdzie pół sterowni, lecz aparaturą pomocniczą, dekoderami, podzespołami tak zwanych medytatorów hipotezotwórczych, lingwistycznych i dlatego nie pracujących w czasie realnym. Natomiast decyzje w sytuacjach krytycznych, in extremis, podejmowało jego błyskawiczne jądro, nie większe od gołębiego jajka. Zwał się GOD, General Operational Device. Nie wszyscy uważali, że ów skrót powstał, przypadkowo.
1.11.
Otrzymując - a może kupując - taśmy od niewiadomego człowieka, miał w tym Swanson swój interes. Orientował się w fizyce na tyle, aby wiedzieć, że to, co na nich utrwalono, stanowi tak zwany "czysty szum", i wpadł na pomysł produkowania - za pomocą owych taśm - tak zwanych tablic losowych. Tablice takie, zwane też seriami liczb przypadkowych, potrzebne są w wielu dziedzinach badań; produkuje się je albo specjalnie programowanymi maszynami cyfrowymi, albo za pomocą wirujących tarcz, zaopatrzonych na obrzeżu w cyfry wyławiane nieregularnie błyskającą lampą punktową. Można je produkować też innymi sposobami, lecz ten, kto podejmie się takiej pracy, często ma z nią kłopoty, ponieważ uzyskiwane serie rzadko 'kiedy są "dostatecznie" losowe, wykazując przy odpowiednio dokładnym badaniu mniej lub bardziej jawne regularności występowania poszczególnych cyfr, gdyż - zwłaszcza w seriach długich - pewne cyfry "jakoś" skłonne są pojawiać się częściej od innych, co wystarczy, aby podobna tablica , uległa dyskwalifikacji. Wytworzyć bowiem działaniem rozmyślnym "kompletny chaos", i to "w stanie czystym", jest zadaniem nie zawsze łatwym.
1.12.
Najpiękniejszy dzień jego życia nastąpił, mówi, gdy E. Coli Eloquentisima zareagowała na zapalenie światła w laboratorium słowami "Dzień dobry" - wyartykułowanymi rozrostem kolonii agarowych - w znaki Morsego...
1.13.
Rzuciłem się wtedy na pokój, tak, na pokój — porozrywałem sznury od firanek i zasłon, zdarłem ich materiał z zaczepów, ściągnąłem z łóżka pościel, cisnąłem cały zabójczy kłąb do wanny, zamknąłem łazienkę, a klucz złamałem, wbijając go w otwór zatrzasku zewnętrznych drzwi, ale kiedy oparłem się zdyszany o framugę na pobojowisku, pojąłem, że to nic nie pomoże. Nie mogłem usunąć okien ani murów. Wyrzuciłem na podłogę rzeczy z walizek, dokopałem się płaskich obrączek z łączącym je metalowym króćcem — Randy wręczył mi je z uśmiechem w Neapolu, bym mógł zakuć mordercę, jeśli go będę miał. Miałem go. Spomiędzy koszul sypnęły się ciemne bryłki, migdały z rozerwanego opakowania — nie mogłem już o nich pisać, bałem się, że nie zdążę, rzuciłem tylko garść na blankiet depeszy, przywlokłem fotel do grzejnika, rozsiadłem się w nim, z grzbietem wpartym w obicie, nogami w podłogę i przykuty do grzejnej rury, napięty do ostatka czekałem na TO jak na start.
1.14.
Każdy mówca dysponował czterema minutami czasu dla wyłożenia swych tez, co i tak było sporo, zważywszy, że zgłoszono 198 referatów z 64 państw. Aby przyspieszyć tempo obrad, referaty należało przestudiować na własną rękę, przed posiedzeniem, orator zaś mówił wyłącznie cyframi, określając w ten sposób kluczowe ustępy swej pracy; dla ułatwienia recepcji tak bogatych treści wszyscyśmy nastawili swoje podręczne magnetofony oraz komputerki — między tymi ostatnimi dojść miało potem do zasadniczej dyskusji. Stanley Hazelton z delegacji USA zaszokował od razu salę, powtarzając z naciskiem: — 4, 6, 11, z czego wynika 22; 5, 9, ergo 22; 3, 7, 2, 11, skąd wynika znowuż 22!! — Ktoś wstał wołając, że jednak 5, ewentualnie 6, 18 i 4; Hazelton odparował zarzut błyskawicznie, tłumacząc, że tak czy owak 22. Poszukałem w jego referacie klucza numerycznego i dowiedziałem się, że cyfra 22 oznacza katastrofę ostateczną.
1.15.
Z wolnej dotąd przestrzeni zachodu nadlatywał z chyżością orkanu wirujący, czarny obłok. Przez mgnienie stanowił jeszcze boczną część chmury, lecz oderwał się od niej i smużąc za sobą wyciągniętymi gwałtownym pędem odnogami, wzbijał się stromo. Pilot, który dostrzegł to zjawisko na ułamek sekundy przed ostrzeżeniem, poszedł pionową świecą, zdobywając wysokość, ale chmura goniła go, bijąc czarnymi słupami w niebo. Przenosił ogień z jednych słupów na drugie, trafiony czołowo, najbliższy, czarny kłąb rozdwoił się, ściemniał. Nagle cały obraz zaczął drgać.
1.16.
Jak widzę, im więcej wyjaśniam, tym ciemniejsze się to robi. Chyba wezmę się do rzeczy od samego początku. Inna rzecz, że nie wiem, jaki był ten początek, bo musiałem go zapamiętać przeważnie w prawej połowie mózgu, a mając do niej odcięty dostęp, nie mogę zebrać myśli. Wnoszę to stąd, że nie pamiętam masy rzeczy i żeby się choć po trochu o nich dowiadywać, muszę lewej ręce dawać prawą takie znaki na migi, jakie należą do języka głuchoniemych, ale ona nie zawsze chce odpowiadać. Pokazuje na przykład figę, a to jest jeszcze najgrzeczniejszy wyraz jej odmiennego zdania.
1.17.
W okresie drugim, neocredonie, wiara przybrała charakter odmienny. Pierwiastek metafizyczny wcielił się niejako w świat materialny, ziemski. Dominował wówczas, jako jeden Z głównych, kult bóstwa Kap-Eh-Thaalu (albo Kappi-Thaa w transkrypcji palimpsestycznych notowań kremońskich). Bóstwo to czczone było na całym obszarze Ammer-Ku, nadto kult jego ogarniał Australoindię i część Półwyspu Europej¬skiego. Związek znajdowanych na terenie Ammer-Ku podo¬bizn słonia i osła z kultem Kap-Eh-Thaalu wydaje się wątpliwy. Samego imienia Kap-Eh-Thaalu nie wolno było wymawiać (zakaz analogiczny do Iz-Raelskich); w Ammer-Ku nazywano to bóstwo głównie Thoo-Llar. Miało zresztą bardzo wiele innych nazw liturgicznych, których bieżącym wartoś¬ciowaniem zajmowały się specjalne zakony (np. Makk-Le-rów).
1.18.
— Nie jestem psychologiem ani psychiatrą — prawie opryskliwie rzucił doktor. — Nekrofilię można w każdym razie wykluczyć. Dotknięci nią bywają wyłącznie osobnicy ciężko upośledzeni umysłowo, debile, kretyni, na pewno niezdolni do planowania jakiejś bardziej skomplikowanej akcji. To nie ulega wątpliwości. Dalej, obłęd, moim zdaniem, można wykluczyć. Nic nie pozostawiono przypadkowi, za dużo skrupulatności, żadnych potknięć — takiej logiki działania obłąkani na ogół nie wykazują.
— Paranoja? — cicho poddał G. Lekarz spojrzał na niego niechętnie. Przez chwilę zdawał się smakować z powątpiewaniem to słowo na języku, potem wykrzywił cienkie, żabie usta.
— Nie. To znaczy, nie wydaje mi się — osłabił kategoryczność swego sprzeciwu. — Obłęd nie jest, proszę panów, workiem, do którego można pakować wszystkie czyny ludzkie o niepojętych dla nas motywach. Obłęd ma swoją strukturę, swoją logikę postępowania. Na upartego nie da się wykluczyć ewentualności, że jakiś ciężki psychopata, tak, psychopata, właśnie psychopata mógłby być sprawcą. To jedyna możliwość...
— Psychopata ze skłonnościami do matematyki — zauważył niby od niechcenia S1.
— Jak pan to rozumie?
S2. zaglądał w twarz S1. z głupawo-szyderczym uśmieszkiem, w którym było coś obraźliwego. Nie domknął ust.
— No, psychopata, który obliczył sobie, jak to będzie zabawnie, jeżeli iloczyn z odległości i czasu między kolejnymi wypadkami, pomnożony przez różnicę temperatur, będzie pewną stałą, constans.
1.19.
Właśniem skonstruował machinę, o której tyleśmy ostatnimi czasy rozprawiali. Kopie, jakie za ich pomocą sporządzam w niczym nie różnią się od oryginałów. Człowiek, którego z atomów składa moja machina, nie tylko powłoką cielesną nie różni się od oryginału, ale posiada też wszystkie cechy umysłu takie same, że dla przykładu wspomnę o pamięci - jak wiesz polega ona na pewnych indywidualnych właściwościach struktury mózgu. Otóż machina moja stwarza kopię, ze wszystkimi szczegółami budowy mózgu, a więc i pamięcią zdarzeń przeszłych, a myślami pragnieniami i wspomnieniami. Króko mówiąc mój H., gdy za godzinę ulegniesz przemocy i skonasz, twoja powłoka jeszcze nie zdąży ostygnąć, a już w prawię w ruch machinę i z atomów takich samych, jakie się teraz na twoje ciało składają, zbuduję żywego, myślącego H.
1.20.
Wszedł wówczas w życie akt ustawodawczy senatora Mac Płacona. W myśl tej ustawy właściciel nie odpowiadał za sprzeczne z prawem czyny swych urządzeń rozumnych, o ile zaszły bez jego wiedzy i zgody. Ustawa otwarła, niestety, pole licznym nadużyciom. Właściciele wchodzili ze swymi pralkami czy wyżymaczkami w tajne porozumienia, mocą których te dopuszczały się występków, a stawiany przed sądem właściciel uchodził bezkarnie, powoławszy się na ustawę Mac Płacona.
Zaszła konieczność nowelizacji tej ustawy. Nowy akt Mac Płacona - Glumbkina przyznawał rozumnym urządzeniom ograniczoną osobowość prawną, głównie w zakresie karalności. Przewidywał kary w postaci 5,10, 25 i 250 lat przymusowego prania, względnie froterowania, obostrzonego pozbawieniem oleju, jak również kary fizyczne aż do krótkiego zwarcia włącznie. Ale wprowadzenie w życie i tej ustawy napotkało przeszkody. Na przykład w sprawie Humperlsona pralka tego osobnika, oskarżona o dokonanie mnogich napadów rabunkowych, została przez właściciela rozebrana na kawałki i przed sądem postawiono kupę drutów i cewek. Wprowadzono potem nowelę do ustawy, która, znana odtąd jako akt Mac Płacona - Glumbkina - Ramphomeya ustalała, że dokonanie jakichkolwiek zmian bądź przeróbek elektromózgu, przeciw któremu wszczęte jest dochodzenie, stanowi czyn karalny.
1.21.
Widział go teraz zupełnie inaczej niż dotąd. Było to zarazem wstydliwe i żałosne widowisko. A więc to dlatego mył ręce po dwadzieścia razy dziennie i musiał uganiać się za tymi muchami, i wściekał się, gdy zginęła mu kartka–zakładka do książki, i trzymał ręcznik pod kluczem, i nie mógł siadać na cudzym krześle… Jedne czynności przymusowe rodziły następne, coraz mocniej obłaził go ich pomiot, aż stawał się pośmiewiskiem. Nie uszło to w końcu uwadze lekarzy. Zdjęli go z pokładu. Gdy P. wytężył pamięć, wydało mu się, że na samym dole stronicy znajdowały się trzy słowa rozstrzelone: "niezdolny do lotów". A że psychiatra nie znał się na komputerach, pozwolił mu pracować w "Syntronics". Pewno uznał, że to właśnie doskonałe miejsce dla takiego skrupulanta. Co za pole do popisu dla pedanterii!
1.22.
Konstruktor T. zbudował raz ośmiopiętrowa maszynę. rozumną, którą, kiedy skończył najważniejszą pracę, pociągnął najpierw białym lakierem; potem narożniki pomalował liliowo, przypatrzył się z daleka i dorobił jeszcze mały deseń na froncie, a tam, gdzie można sobie było wyobrazić jej czoło, położył lekki pomarańczowy rzucik i, bardzo zadowolony z siebie, pogwizdując od niechcenia, niejako z czczego obowiązku rzucił sakramentalne pytanie: ile jest dwa razy dwa?
1.23.
Pytanie: Czy chcesz powiedzieć, że, dajmy na to, ręce poruszały się tak, jak nie mogą się poruszać ludzkie ręce ze względu na ograniczenia ruchomości w stawach?
Odpowiedź Bertona: Nie. Wcale nie. Tylko... te ruchy nie miały żadnego sensu. Każdy ruch coś znaczy na ogół, służy do czegoś...
Pytanie: Tak uważasz? Ruchy niemowlęcia nie muszą nic znaczyć.
Odpowiedź Bertona: Wiem o tym. Ale ruchy niemowlęcia są bezładne, nie skoordynowane.
Uogólnione. A te były, a, wiem! Były metodyczne. Odbywały się po kolei, grupami i seriami. Jak gdyby ktoś chciał zbadać, co to dziecko jest w stanie zrobić rękami, a co torsem i ustami, z twarzą było najgorzej, przypuszczam, że dlatego, bo twarz najwięcej wyraża, a ta była, jak twarz... nie, nie umiem tego nazwać. Była żywa, tak, ale jednak nie była ludzka. To znaczy rysy jak najbardziej, i oczy, i cera, i wszystko, ale wyraz, mimika nie.
Pytanie: Czy to były grymasy? Czy wiesz, jak wygląda twarz człowieka w ataku epileptycznym?
Odpowiedź Bertona: Tak. Widziałem taki atak. Rozumiem. Nie, to było coś innego. W epilepsji są skurcze i drgawki, a to były ruchy najzupełniej płynne i ciągłe, zgrabne, czy jak by powiedzieć, melodyjne. Nie mam innego określenia. A znów twarz, z twarzą było to samo. Twarz nie może wyglądać tak, żeby jedna połowa była wesoła, a druga smutna, żeby jedna jej część groziła albo bała się, a druga triumfowała czy coś w tym rodzaju; ale z tym dzieckiem tak właśnie było. Poza tym te wszystkie ruchy i gra mimiczna odbywały się z niesłychaną szybkością. Ja tam byłem bardzo krótko. Może dziesięć sekund. Nie wiem nawet, czy dziesięć.
1.24.
Nie pamiętam dokładnie cyfr (pamięć zawodzi mnie ostatnio), ale czytałem, jak nieprawdopodobne jest powstanie żywej komórki ze zbiorowiska atomów… coś jak jedna szansa na trylion. Potem, żeby się te komórki w liczbie iluś tam bilionów odpowiednio zebrały, konstytuując ciało żywego człowieka! Każdy z nas jest losem, na który padła główna wygrana: parędziesiąt lat życia, wspaniałej zabawy. W świecie gazów rozpalonych, wirujących do białości mgławic, twardego mrozu kosmicznego pojawił się wyskok białka, galaretowatej mazi, usiłującej natychmiast rozleźć się w wyziewy bakteryjne i gnicie… Sto tysięcy kruczków utrzymuje ten dziwaczny podskok energii, który jak błyskawica rozdziera materię na trwanie i ład: węzeł przestrzeni pełzający w pustym krajobrazie, i po co? Po to aby niebo znalazło potwierdzenie w czyimś oku? W oku, rozumie pan? Czy nigdy nie zastanawiał się pan nad tym, dlaczego chmury i drzewa, złotogniade jesienią, bure zimą, ten pejzaż deklinowany przez pory roku, dlaczego wszystko wali w nas pięknem jak młotem, jakim prawem tak się dzieje? Przecież powinniśmy być czarnym prochem międzygwiezdnym, strzępami mgławicy Psów Gończych, przecież normą jest huczenie gwiazd, potopów, meteorów, próżnia, ciemność, śmierć…
1.25.
- Bredzisz! - zawołał - człowieku, ja jestem środowy, a ty jesteś wtorkowy, co się natomiast tyczy rakiety, to przypuszczam, że ona jest, by tak rzec, łaciata, to znaczy miejscami jest w niej wtorek, miejscami środa, gdzieniegdzie może nawet jest trochę czwartku. Czas przetasował się po prostu podczas przechodzenia przez te wiry, ale cóż to nas obchodzi, jeśli jesteśmy we dwóch i przez to mamy szansę naprawienia steru?!
1.26.
W nagłym błysku zrozumienia uprzytomniłem sobie, ten uchyłek korytarza jest najgłębiej w rufę wchodzącym miejscem statku zwróconym ku Gwieździe Polarnej, to znaczy bliższym niż jakiekolwiek inne Ziemi. Bliższym o kilka dziesiątków metrów — wobec lat świetlnych, które nas od niej dzieliły. Roześmiałbym się, gdyby nie to, że chciało mi się płakać.
1.27.
W powietrzu, tuż przed moją twarzą, na tle oparcia poprzedzającego fotela, zapalił się, jak pisany końcem rozżarzonego papierosa, napis STRATO. Pochyliłem się, żeby zobaczyć, jak powstał ten napis, i drgnąłem. Oparcie fotela poszło za moimi plecami i objęło je elastycznie. Wiedziałem już, że sprzęty wybiegają naprzeciw każdej zmianie pozycji, ale wciąż o tym zapominałem. Nie było to przyjemne — jak gdyby ktoś śledził każdy mój ruch. Chciałem wrócić do poprzedniej pozycji, zbyt energicznie widać. Fotel źle to zrozumiał i prawie się rozłożył, jak łóżko. Poderwałem się. Co za idiotyzm! Więcej opanowania. Usiadłem wreszcie.
1.28.
(...)nikt nie wie, że pewna szuflada naszego biurka zacina się. Biegniemy do domu i sprawdzamy, jak się mają rzeczy. Zacinająca się szuflada czyni realność świata, w którym jesteśmy, wielce prawdopodobną. Jakże musiałby śledzić nas twórca wizji, aby — przed naszym pójściem do fantomatu — wykryć i utrwalić na swych taśmach nawet taką drobnostkę, jak owa spaczona szuflada! Wizję najłatwiej jeszcze zdemaskować analogicznymi szczegółami. Ale maszyna ma zawsze możliwość manewru taktycznego. Szuflada nie zacina się. Pojmujemy, że jesteśmy dalej wewnątrz "wizji". Pojawia się nasza żona; oświadczamy jej, iż jest tylko "złudzeniem". Dowodzimy tego, wymachując wyjętą szufladą. Żona śmieje się litościwie i wyjaśnia, że szufladę rano podstrugał stolarz, którego wezwała. A więc znowu nic nie wiadomo. Albo to świat prawdziwy, albo maszyna dokonała zręcznego manewru, parując nim nasze pociągnięcie.
1.29.
Piotr przepieprzył wieprza pszenicą i dzięgielem. Anzelm natomiast, nie opuściwszy okazji, zjadł dwa talerze sparzonych flaczków, a to kręgosłup w galarecie, omlet z żółcią oraz brzuch świński podsmażany. Przyprawił pieczeń pietruszką, lecz tak przeżarł się wieprzkiem przepieprzonym, że przez pomyłkę zamiast pszenicy wrzucił do studni gomółkę. Zjedzony wieprz był smutny, nie chrząkał, jeno w soku żołądkowym pogrążony, czeluście jamy brzusznej powolutku zwiedzał. Kur zapiał, kiedy Piotr szynkę, ostatni ślad po świni, w spichrzu wieszał, myśląc o jutrzni i o cioci Maryni.
1.30.
W ostatnim czasie pojawiły się głosy poddające w wątpliwość autorstwo pism X-ksa. Prasa podawała, jakoby X posługiwał się czyjąś pomocą, nawet jakoby nie istniał, dzieła zaś jego stworzyć miało urządzenie określane jako tak zwany "LEM". W myśl pewnych skrajnych wersji "LEM" ma być nawet człowiekiem. otóż każdy - obznajomiony choć po łebkach z historią kosmanutyki - wie, że LEM jest to skrót nazwy LUNAR EXCURSION MODULE, czyli eksploracyjnego pojemnika księżycowego, który był budowany w USA w ramach "Projektu Apollo" (pierwszego lądowania na Księżycu). X nie potrzebuje obrony ani jako autor, ani jako podróżnik. Korzystając z okazji, pragnę jednak przygwoździć bezsensowne pogłoski. W szczególności: LEM był wprawdzie zaopatrzony w mały móżdżek (elektronowy), [...]
Część II. W jakich książkach były pojazdy o nazwach:
2.1 "Gea"
2.2 "Prometeusz"
2.3 "Koriolan"
2.4 "Eurydyka"
2.5 "Cyklop"
2.6 "Hermes
2.7 "Ariel"
Część III. Hasłowo:
3.1. "Jak się wygląda smacznie, lepiej nie spacerować wieczorem po parku".
3.2. "Chcesz być wesoły - poluj na ośmioły!"
3.3. "Twoja pralka zrobi z Ciebie Einsteina!!!"
3.4. "Kocham Cię nad życie na tym meteorycie",
3.5. Byle tylko nie myśleć! Dobra nasza!
3.6. "Chwycę majzel wraz z ferszlusem, na bagnety ruszę kłusem"
3.7. Gniewny Gienek Gienerator, garbiąc garści, grzązł gwałtownie...
3.8. "Będzie z pana komputer"
3.9. "Nic dobrego nie wynika, jeśli słabość łączy się ze słabością. Zero a zero jest zero"
3.10. Nie strasz mi szafy
3.11. A więc — ja. Jaźń. Ty. Tyźń. My, myźń. Widzi pan
Część IV. Pytania:
4.1. Jak się poluje na kurdle?
4.2. Do czego służą sepulki?
4.3. Gdzie Automateusz nosił przyjaciela?
4.4. Gdzie zginął Pirx?
4.5. Kogo zabiła mucha?
4.6. Kogo betryzowano
4.7. Co się stało z murkwiami i pćmami łagodnymi
4.8. Jak kazała się tytułować maszyna walcząca ze smokiem
4.9. Kto wymyślił wszechświaty "naprzemiennie zaskakujące"
4.10. Kto miał syndrom anankastyczny
4.11. Gdzie działał Dobrowolny Upowszechniacz Porządku Absolutnego
4.12. Ile lat zgubił Hal Bregg
4.13. Ilu było odmrożeńców
4.14. Jak wcześniej nazywał się "Albatros"?
4.15. Kogo nienawidzili wspanialce?
4.16. Czym zajmuje się prognostyka lingwistyczna?
4.17. Jakie były ośmioły?
Część V. Pytania dodatkowe
5.1. W jakiej książce występował wuj Lem?
5.2. Główny bohater jakiej książki miał na imię Lemuel?
5.3. Gdzie ukazała się "Ostatnia podróż Ijona Tichego"?
5.4. Kto twierdził, że Lem nie istnieje i jest to tyko prowokacja komunistów?