Dodany: 26.09.2004 20:21|Autor: Vilya

Redakcja BiblioNETki poleca!

Książka: Wiek żelaza
Coetzee John Maxwell

Żeby był obok ktoś...


Jeżeli istnieje jakieś pojęcie przewijające się przez twórczość Coetzee’ego, to jest nim zapewne hańba. Także wstyd i odpowiedzialność. Etyczny wymiar ludzkiej egzystencji, zarówno w wydaniu indywidualnym, jak i społecznym, stoi w centrum zainteresowania tego autora. Nie inaczej jest w wypadku „Wieku żelaza”. Przyznaję, inaczej chciałam odczytać tę książkę - chciałam ułatwić sobie zadanie, widzieć w niej tylko powieść psychologiczną, przejmującą z racji obranego tematu, ale zarazem pozbawioną wszelkich odwołań do określonej sytuacji politycznej. Coetzee’go jednak w ten sposób czytać się nie da, jest na to autorem zbyt poważnym. Jest pisarzem tak dobrym, że potrafi połączyć akcenty społeczne i powieść polityczną z zajmującą i prawdziwą wizją psychiki, z historią samotności i tęsknoty za uczuciem.

Profesor Curren jest postacią, która zaskakuje czytelnika. Czy też raczej – zastanawiający jest sposób, w jaki Coetzee o niej mówi i jak ją konstruuje. Godna podziwu jest sprawność, pozwalająca mu na napisanie dwustustronicowego monologu, którego narratorką jest kobieta, i w którym nawet przez chwilę nie wyczuwamy fałszu. Żadnej nieprawdy, żadnych uproszczeń, żadnych udogodnień. Historia kobiety, która umiera na raka. Wraz z nią zaś umiera znany jej świat. Degeneracja ciała pokrywa się z degeneracją otaczającej ją rzeczywistości, zarówno najbliższej – domu, ulicy, miasta, ale także i kraju. Zapis przemiany siły w bezsilność. Godności w upokorzenie. Bardzo interesujący portret – stara, schorowana kobieta, obdarzona przenikliwą inteligencją i uprzywilejowana ze względu na swoją pozycję społeczną, z każdą chwilą, każdym kolejnym dniem, następną dawką lekarstw, środków przeciwbólowych zmuszana jest do cofnięcia się. Obserwacja. List, pisany do przebywającej od lat w Ameryce córki: trzeźwe spojrzenie na siebie, na zmiany zachodzące w organizmie, przeplata się z poczuciem wyobcowania i tęsknotą.

Ironia losu – w ostatnich dniach tej wzniosłej kobiecie towarzyszyć będzie człowiek z marginesu, zaniedbany żebrak, w którym nie ma nic z uroku, jaki literatura zazwyczaj przypisuje kloszardom – jest tylko brud, smród i alkohol. Ich relacja jest pasjonująca – ona, stworzona, wydawałoby się, do dominacji w tej znajomości, musi ulec; to ona zacznie żebrać o uczucie. Nie ma tu jednak nic z jednoznaczności. Ona potrzebuje jego, jemu potrzebna jest ona; relacja niemalże handlowa, coś za coś, emocjonalne wsparcie za materialne bezpieczeństwo. Próba zachowania godności, okazywania siły, budowania dystansu; nieufność przechodząca w zaufanie.

Towarzysze ostatnich dni: żebrak oraz służąca. Dystans, a nawet pewne obrzydzenie, z jakim pani profesor myśli o rodzinie Florence, o wykonywanym przez jej męża zawodzie, ostrość sformułowań z upływem czasu ulega złagodzeniu. Obserwujemy rozdwojenie narratorki. Powoli staje się ona gościem we własnym życiu, biernym obserwatorem, niezdolnym już do czynnego uczestnictwa, któremu jednak dopiero wtedy dana jest pełna wiedza o rzeczywistości. Dopiero moment, w którym dowiaduje się, że jest chora, wyczula ją na obserwację przemian na ulicach, na coraz bardziej gwałtowne zamieszki, w których giną ludzie. Na konflikt między białymi, między kulturą białych, do których przecież samych należy, a rdzenną ludnością. I jeszcze na rujnowanie ideałów kultury, jakie te wydarzenia ze sobą niosą. Dzieci szkolone po to, aby zabijać. Dorośli, którzy nie widzą w tym nic złego. Granica między dzieciństwem a dojrzałością zaciera się; miarą dorosłości staje się gotowość do wzięcia udziału w walce. To już nie jest świat znany pani profesor, wychowanej wszakże i wychowującej w kulturze europejskiej, w duchu tradycji grecko–rzymskiej, ofiarnie wykładanej przez nią w ramach kursów z filologii klasycznej. Wstyd za to, że dochodzi do takich wydarzeń. Poczucie odpowiedzialności za brutalność, bezsensowność, głupotę. Bezsilność – inteligencja narratorki sprawia, że widzi ona mechanizmy działań z całą ich jasnością, bezlitośnie je obnaża, ale zarazem sytuacja, w jakiej się znajduje, świadomość śmierci sprawia, że ceniąc życie ponad wszystko, gotowa jest nim wzgardzić; widząc codzienne wydarzenia mimowolnie koncentruje się na przemianach własnego ciała. Dylemat rodem z ulicy staje się dylematem osobistym, są one wobec siebie równoległe. Rak zżera jej ciało, choroba atakuje także jej kraj.

Nie ma u Coetzee’ego patosu. Jest obserwacja – socjologiczna i psychologiczna zarazem. Nie ma jednoznaczności. Jest obnażanie mechanizmów. Gorzkie wnioski. Poczucie przemijania, zarówno narratorki, jak i epoki. I tęsknota: za normalnością, za tym, co gwarantowałoby obecność najbliższych ludzi, godną śmierć. Pozwalałoby kochać. Wszakże „Wiek żelaza” to także powieść o rodzeniu się uczucia – na gruzach. Bez optymizmu, jakby na przekór.

Ryzykowna jest taka fabuła, niebezpieczne splatanie powieści o umieraniu w samotności, z historią. Zbyt łatwo wpaść albo w sentymentalizm, albo w banał. Coetzee od tego ucieka – poprzez język. Giętki, sprawny, wyrażający dokładnie to, co ma wyrazić. Ostrożny, prosty, niemalże reportażowy, gdy ma taki być. Poetycki, gdy dotyka emocji. Przejmujący i zaangażowany, ale i zarazem pełen dystansu tam, gdzie dystans jest nieodzowny. Jeszcze jeden powód, dla którego warto przeczytać tę książkę – niewielu jest pisarzy, którzy potrafią w taki sposób pisać o problematyce zarazem trudnej, ale i najbardziej elementarnej.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 6479
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: