Dodany: 06.11.2006 18:18|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Książka: To
Miłosz Czesław

Wielki, ale nie mój


Zbiorek „to”, złożony z kilkudziesięciu wierszy i fragmentów prozy poetyckiej, jest jednym z ostatnich wydanych przed śmiercią artysty.

Przy jego lekturze zwraca uwagę przede wszystkim niejednorodność formy i stylu, zjawisko typowe raczej dla twórców młodszych, dynamicznych, dopiero szukających najlepszego sposobu wyrażenia swoich przemyśleń i emocji. Tymczasem sędziwy poeta (w chwili powstawania większości włączonych do zbioru utworów mający ponad 80 lat) ani myśli być powtarzalnym i rozpoznawalnym, nieustannie eksperymentując z różnymi gatunkami liryki i typami wersyfikacji.

W obrębie samej tylko prozy poetyckiej, stanowiącej ledwie ułamek całości, dostrzec możemy zwyczajne miniatury („Nie rozumiem”, „Po podróży”, „Obudzony”) i teksty starannie rozpisane na wersy, lecz stylem i brzmieniem praktycznie nieodbiegające od zwykłej prozy, sprawiające wrażenie fragmentu zapisków wyjętych z większej całości - jakiejś publikacji wspomnieniowej czy dziennika („Mój dziadek Zygmunt Kunat”. „Czego nauczyłem się od Jeanne Hersch?”). Obok nich znajdujemy utwory o budowie identycznej jak te ostatnie, ale różniące się od nich niemal nieuchwytną melodyjnością, sprawiającą, że bez żadnych wątpliwości odbieramy je jako wiersze („Zdziechowski”, „Osoby”, „Przeciwieństwa”).

Wśród wierszy przeważają liczebnie wiersze białe, co nie znaczy, że poeta zaprzestał zabawy rymowaniem; można nawet powiedzieć, że posunął ją dalej niż kiedykolwiek, sięgając nie tylko do kunsztownej, klasycznej formy i wymyślnych rymów, jakie znamy z jego wcześniejszych zbiorków, ale także ryzykując posługiwanie się wersyfikacją („aa bb cc...” albo „aabb”) i rymami („skłamane-pokazane”, „trzęsą-mięso”[1], „promieniste-czyste”, „żywi-nieszczęśliwi”, „skończy-złączy”[2], „miało-ciało”[2],[3], „ciemne-daremne”, „wyjątki-początki”, „sprzeczne-ostateczne”[4]), jakich większość ambitnych twórców unika niczym ognia. A jednak nie sposób się pomylić i uznać stworzone za pomocą tej techniki utwory za produkty wierszoklety-amatora; gdzieś między słowami unosi się bowiem dyskretna aura ironii, jakby autor mówił: „Czekaliście na wiekopomne dzieło? A to wam spłatałem psikusa!”. Na tym jednak nie kończy się zabawa, bo oto komentując swoim piórem twórczość niemal równie sławnego kolegi („Unde malum”, „Różewicz”), używa Miłosz tak doskonałej stylizacji, że czytelnik, któremu by przedstawiono te dwa teksty „luzem”, bez tytułu i motta pierwszego z nich, mógłby mieć poważny kłopot z ustaleniem ich autorstwa; gdzie indziej znów imituje styl barokowego poemaciku („Sicilia sive insula Mirandae”) na tyle zgrabnie, że gdyby nie dołączony przez autora komentarz, można by było sądzić, że mamy do czynienia z przekładem autentycznego wiersza Tassa.

Jeśli chodzi o tematykę wierszy, dominują w niej – co specjalnie nie dziwi, zważywszy na wiek autora - odniesienia do starości, refleksyjne podsumowania całego życia, fragmentaryczne rozliczenia z przeszłością, wspomnienia o osobach nieżyjących - ludziach pióra, krewnych, kobietach (może tylko znajomych, a może bardzo bliskich?) – wreszcie zaduma nad sprawami ostatecznymi. Do tej kategorii należy także najlepszy, moim zdaniem, w całym zbiorku wiersz „Do leszczyny”, z którego myślą przewodnią trudno się nie zgodzić: nasze wspomnienia o latach dziecięcych są z reguły najpiękniejszym elementem bagażu, z jakim przechodzimy przez życie, a jeśli nawet nie mamy powodu narzekać na to, co spotyka nas później, i tak najszczęśliwsi byliśmy jako dzieci – beztroskie, niemające świadomości przyszłych wydarzeń, nieobciążone brzemieniem wiedzy o sprawach całego świata... O tę samą problematykę ociera się również krótki, lapidarny, metaforyczny utwór „Gdziekolwiek”, będący zarazem przedstawieniem twórczego credo autora: poeta jest człowiekiem przysłanym niejako z innego wymiaru po to, by wszystko, co zobaczy, usłyszy i odczuje, przetłumaczyć na język słów. Trzecim wierszem, który wywarł na mnie ponadprzeciętne wrażenie dzięki doskonałemu, równie zwięzłemu, co przejmującemu, przedstawieniu samotności i anonimowości człowieka we współczesnym świecie, jest „O! Edward Hopper (1882-1969), Pokój hotelowy, Thyssen Collection, Lugano”. Jego nieco zagadkowy tytuł staje się łatwy do rozszyfrowania, gdy zorientujemy się, że mini-cykl „O!”, w którego skład ten utwór wchodzi, stanowi zapis emocji autora, przeżywanych pod wpływem piękna przyrody i dzieł sztuki. Osobiście żal mi tylko, że tak niewiele obrazów stało się podmiotem snutych przez Miłosza impresji...

Całość imponuje, ale nie dostarcza mi tej ciepłej iskry porozumienia, którą czuję przy lekturze poezji Szymborskiej i Osieckiej, nie wzrusza prostotą, jak liryki ks. Twardowskiego i ballady Okudżawy, nie zaskakuje odważną metaforyką i przekorą jak Różewicz, nie szarpie duszy jak Kaczmarski i Wysocki. Miłosz jest wielki, bez dwóch zdań – a jednak „nie mój”.



---
[1] Czesław Miłosz, „Daemones”, w: „to”, wyd. Znak, Kraków 2004, s. 95-97.
[2] „Jasności promieniste”, tamże, s. 99.
[3] „Ogrodnik”, tamże, s. 81-82.
[4] „Jeden i wiele”, tamże, s. 83.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 3291
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: