Dodany: 27.10.2006 19:21|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Jest praca - a gdzie te kołacze?


Wyzysk? Bezwzględna eksploatacja? Prawie każdy mieszkaniec cywilizowanego świata zachodniego odruchowo skojarzy te pojęcia z językiem marksistowskiej propagandy i wykrzyknie: nie, to nie u nas! Niewolnictwo? Ależ to relikt zamierzchłej przeszłości, w Europie ostatecznie pożegnany z chwilą zniesienia pańszczyzny, w Stanach za czasów wojny secesyjnej (choć i dziś można wśród rodaków Lincolna znaleźć takiego, który w prywatnej rozmowie stwierdzi, że system ten wcale nie był pozbawiony zasadności...)! Przecież powszechnie wiadomo, że w bogatych krajach z wysoko rozwiniętą gospodarką wolnorynkową każdy obywatel jest panem samego siebie, kowalem swojego losu etc. – toteż tylko od niego zależy, jak pokieruje swoim życiem. Jasne, że bez pracy nie ma kołaczy, ale jeśli będzie sumiennie i wydajnie pracował, a zarobionych funduszy nie zmarnotrawi, lecz będzie gromadził ziarnko do ziarnka, niechybnie zbierze się miarka pozwalająca mu na godziwe życie, a może i na awans w hierarchii społecznej.

Do jakiego stopnia te obiegowe przekonania są prawdą – przynajmniej w odniesieniu do realiów amerykańskich – postanowiła sprawdzić autorka książki, „w cywilu” wzięta dziennikarka, wcielając się na pewien czas w bezrobotną gospodynię domową po rozwodzie, która musi zapewnić sobie środki do życia. Nie ograniczała się przy tym do rozglądania się za zajęciem w najbliższej okolicy miejsca zamieszkania, lecz wykazała się chwalebną amerykańską mobilnością, przemieszczając się od stanu do stanu i równocześnie z pracą poszukując tymczasowej kwatery. Oczywiście, zwiększyło to jej szanse na znalezienie pracy, przynajmniej w porównaniu z Polką w analogicznym wieku (tj. po czterdziestce) i sytuacji. Niekoniecznie natomiast, jak się okazało, pracy zapewniającej tzw. minimum socjalne...

Relacja z perypetii Barbary, próbującej zarobić na skromne życie i opłacenie wynajętego pokoju kolejno jako kelnerka (a zarazem pomoc kuchenna) w sieci fast-food, pokojowa w hotelu, pomoc dietetyczki (czyli skrzyżowanie salowej i podkuchennej) w domu opieki społecznej, sprzątaczka w firmie oferującej kompleksowe sprzątanie mieszkań, pracownica zajmująca się porządkowaniem towaru na półkach hipermarketu, żywcem przypomina Orwellowską odyseję bezrobotnego sprzed ponad pół wieku – „Na dnie w Paryżu i w Londynie”. Różnice tkwią głównie w szczegółach technicznych: Barbara, w odróżnieniu od George’a, ma do dyspozycji nie jedną czy dwie, ale dziesiątki gazet z ofertami pracy (przynajmniej teoretycznie – bo w praktyce, gdyby nie zabrane z domu fundusze „na rozruch”, nie stać by jej było pewnie na kupno ani jednej...), może poruszać się na większe odległości przy pomocy wypożyczonego samochodu (którego jakość najlepiej określa nazwa firmy „Rent-a-Wreck”, czyli „Wynajmij wraka”), może korzystać z telefonu (co nie przeszkadza w tym, że i tak większość spraw związanych z wynajmem mieszkania czy otrzymaniem pomocy socjalnej musi załatwić osobiście), a standard zamieszkiwanych przez nią lokali jest o tyle wyższy, że w pościeli nie grasuje robactwo... Ale już opis warunków panujących w restauracyjnej kuchni wykazuje uderzające wręcz podobieństwo, podobnie jak przyjęte w każdym z kolejnych miejsc pracy standardy traktowania pracowników zajmujących niższe szczeble w hierarchii. Kierownik oddziału pomiata kierownikiem zmiany, kierownik zmiany – „liderem” określonego zespołu, a ten – szeregowym najemnikiem. Wszyscy zaś oni dla klientów - którym niejednokrotnie muszą dogadzać z narażeniem własnego zdrowia (jak pracownice „The Maids”, zmuszane w ramach „usług sprzątających” do wielogodzinnego pełzania na kolanach i dźwigania ciężarów przekraczających ich fizyczne możliwości) - i dla zarządu przedsiębiorstwa są osobami drugiej czy trzeciej kategorii, zasługującymi na uwagę chyba tylko wtedy, gdy trzeba im wytknąć prawdziwe lub rzekome uchybienia. Owszem, czasem nawet nadaje im się zaszczytne miano „wspólnika firmy”, wiążące się z wątpliwym przywilejem wysiadywania na integracyjnych meetingach, podczas których złotouści menedżerowie bredzą o wspólnym dziele prowadzącym do sukcesu i zachęcają tłum wyrobników do radosnego skandowania haseł reklamowych – ale nie idzie to w parze z jakimikolwiek działaniami na rzecz bezpieczeństwa socjalnego, a tym bardziej komfortu pracowników.

Barbara ma ze sobą pewną sumę pieniędzy, która pozwala jej przetrwać „chude dni”, i ma dobre ubezpieczenie zdrowotne, które w razie poważnej choroby mogłaby wykorzystać, czasowo porzucając swój status „człowieka z nizin” – ale większość jej współpracowników z „Hearthside” czy „The Maids” nie ma i tego, bo przychody osiągane z pracy nie starczają ani na zrobienie minimalnych choćby oszczędności, ani na opłacenie składek ubezpieczeniowych. Więc, jak Holly, chronicznie nie dojadają, albo, jak sama Barbara, próbują wiązać koniec z końcem, pracując na półtora czy dwóch etatach; głodni i przemęczeni, w końcu stają się mniej wydajni, i albo sami nie wytrzymują tempa, albo zostają zwolnieni.

To prawda, są wolni. Nikt nie zabrania im złożyć wypowiedzenia, zmienić zawodu i miejsca zamieszkania, wyjechać na drugi koniec kontynentu, podnosić kwalifikacji. Nikt i nic... prócz zasobów finansowych. Nim znajdą nową pracę, często zapożyczają się na tyle, że aby spłacić długi, znów muszą pracować za dwóch; cóż im zatem z gwarantowanej przez konstytucję wolności, skoro popadli w niewolę ekonomiczną? Jak mówić o wychodzeniu z biedy? Nawet w drugim pokoleniu możliwości te są więcej niż ograniczone, bo ich dzieci (o ile w ogóle je mają), ciągle zmieniające szkoły w następstwie nieustannych migracji rodziców za pracą, pozbawione stymulacji intelektualnej w postaci książek czy zabawek edukacyjnych, często niedożywione – przynajmniej w sensie jakościowym (spójrzmy na skład otrzymanej przez Barbarę paczki żywnościowej!) - i równie często znerwicowane wskutek niezdrowej atmosfery w domu, tylko wyjątkowo wznoszą się ponad poziom, na którym tkwią ich rodzice. A czasem spadają jeszcze niżej, na samo dno, w bagno nałogów i wykroczeń, skąd chyba już tylko cudem można się wydostać...

Obrazową i dramatyczną relację Barbary uzupełnia pozbawiona już emocji krytyczna analiza amerykańskiego rynku pracy i stosunku społeczeństwa do „pracujących ubogich”.

Oczywiście, niechętni nazwą tę książkę socjalistyczną propagandą; nie dziwię się temu, bo to bardzo wygodne – znacznie wygodniejsze, niż zastanowienie się, czy i jak można ulżyć doli tych ludzi, którzy są takimi samymi ludźmi jak my, a jedyna różnica polega na tym, że na starcie znaleźli się w gorszej pozycji, niekoniecznie ze swej winy... I znacznie wygodniejsze, niż uprzytomnienie sobie, że pierwszym, kto nawoływał do równego traktowania ludzi, do poszanowania godności nawet najmniejszych i do rezygnacji z bogacenia się kosztem innych, nie był zaiste Marks ani Lenin, lecz ktoś, kto żył 2000 lat temu i komu dzisiaj większość zachodniego świata oddaje cześć jako Bogu (niekoniecznie zagłębiając się w tajniki jego nauczania...).


(Recenzja pierwotnie opublikowana w serwisie książkowym wp.pl)

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 10635
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 16
Użytkownik: Harey{0} obchodzi dzisiaj swoje urodziny BiblioNETkowe! Kliknij aby dowiedzieć się które! 28.10.2006 21:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Wyzysk? Bezwzględna ekspl... | dot59Opiekun BiblioNETki
Znakomita recenzja! Wielu ma pełne usta wypełnione po brzegi wspaniałym słowem: "Wolność". Tylko, co zrobić z tą wolnością, podszytą wiatrem; nie można jej ani zjeść, ani się w nią ubrać,ani w niej zamieszkać. Dla paru groszy jesteśmy gotowi stać się niewolnikami ze zgiętymi karkami, bo nie mamy innego wyjścia; bo bez tych paru groszy stalibyśmy się pariasami.
Użytkownik: Rewolwer_Ocelot 30.06.2008 18:55 napisał(a):
Odpowiedź na: Wyzysk? Bezwzględna ekspl... | dot59Opiekun BiblioNETki
Do tych wszystkich "dobrodziejstw", które stawiają Barbarę na lepszej pozycji już w chwili startu (a które nie są dostępne rzeszy amerykańskiej taniej siły roboczej) należałoby dodać jeszcze fakt, że jest rodowitą Amerykanką i jest biała - co czyni Amerykanów nie tylko wyzyskiwaczami ale i rasistami.
Użytkownik: jakozak 27.05.2009 21:05 napisał(a):
Odpowiedź na: Wyzysk? Bezwzględna ekspl... | dot59Opiekun BiblioNETki
Postawiłam szóstkę.
Każdy powinien to przeczytać i pomyśleć, zamiast prawić komunały wymyślone przez klasę średnią i wysoką dla ich własnych, egoistycznych korzyści.
Użytkownik: davila 28.05.2009 00:16 napisał(a):
Odpowiedź na: Wyzysk? Bezwzględna ekspl... | dot59Opiekun BiblioNETki
tak, z recenzji niezbicie wynika, że książka ta to "socjalistyczna propaganda". Zacznijmy od mało popularnego faktu, że USA NIE SĄ krajem kapitalistycznym, wolnorynkowym. Były nim w XIX wieku, kiedy rzesze ludzi z Europy gnały tam przez ocean w poszukiwaniu szczęścia; także w początkach XX wieku można mówić o orientacji kapitalistycznej Stanów. Lecz po Wielkim Kryzysie i długoletnim panowaniu Roosevelta Ameryka bezpowrotnie straciła swoją niewinność, o czym pisał choćby Milton Friedman, który już w latach 60-tych sprawdził, że wszystkie postulaty amerykańskiej partii komunistycznej zostały już wtedy niepostrzeżenie i po cichu wcielone w życie. Potem już było tylko gorzej, może poza krótkim epizodem pod nazwą Reagan. Więc o żadnym wolnym rynku w USA mowy dziś być nie może. Oczywiście jest go nadal więcej niż w Europie, lecz upatrywanie przyczyn takich zjawisk jak choćby aktualny kryzys w działalności wolnego rynku jest zwyczajnym anaalfabetyzmem ekonomicznym.
I jeszcze jedna uwaga. Ten Ktoś sprzed 2000 mówił jednak o czymś innym niż panowie Marks i Lenin, zdecydowanie innym, a nawet rzekłbym: przeciwstawnym, i utożsamianie tych wiecznych słów z koszmarnym bełkotem komunistów sprawia, że włos się jeży na głowie. Czy Jezus nauczał, by pod przymusem więzienia ograbiać ludzi rzetelnie pracujących i w ten sposób gromadzić fundusze na świadczenia socjalne? Bo czym są podatki czy przymusowe ubezpieczenia, wraz z podatkami pośrednimi wynoszące w sumie ponad 50% w krajach europejskich? Poza tym autorka książki zdaje się nie zauważać podstawowej rzeczy, że wszystko kosztuje, i jeśli rząd wymusi na firmach jakieś obowiązkowe świadczenia dla pracowników, opiekę lekarską, przerwy na lunch itp, to firma MNIEJ zarobi, a zatem MNIEJ będzie mogła zapłacić swoim pracownikom. Poza tym właściciel firmy przestanie dbać o swoich pracowników, tak jak dbał do tej pory, co było w jego żywotnym interesie, bo od ich pracy zależało jego powodzenie, i zacznie myśleć, że skoro państwo podjęło się, jego kosztem, tej pomocy, to on ma prawo ich przycisnąć (bo wie, że są już w jakiejś mierze zabezpieczeni; bo traci do nich sporo szacunku, jako do ludzi, którzy ręką państwowych urzędników zabierają mu część jego własności; bo musi się ratować przed bankructwem, skoro ludzie mniej pracują (przerwy na lunch), a więcej dostają itd).
Długo by o tym dalej pisać...
Powyższy tekst przeraża mnie. Bo odzwierciedla on stan umysłów bardzo wielu Polaków, którzy z lekcji, jakich obficie udzielał XX wiek, wiek socjalizmu, nie zrozumieli nic.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 28.05.2009 17:22 napisał(a):
Odpowiedź na: tak, z recenzji niezbicie... | davila
A mnie przerażają cytaty żywcem brane z Korwina-Mikkego... Bo niestety część Polaków zachłysnęła się jego teoriami do tego stopnia, że nie widzi różnicy między rzeczywistym wolnym rynkiem a bezczelną grabieżą (bo jak inaczej nazwać fakt, że ktoś, komu się poszczęściło, bo np. dostał spadek i stać go było na założenie własnej firmy, płaci pracownikom - którzy przyjmą w warunkach bezrobocia każdą ofertę - dosłownie głodowe sumy, a sam wraz z rodziną trwoni miliony na tzw. luksusowe dobra? Nie znasz takich przypadków? Pewnie nie, bo dziwnym trafem każdy znany mi zwolennik UPR ani podobnych frakcji spotyka na swojej drodze wyłącznie bogatych, którzy uczciwą ciężką pracą doszli do majątku...), między "koszmarnym bełkotem komunistów" a państwem, które, prócz wymagać od obywateli tego i owego, dba także o to, by były w nim spełnione prawa człowieka...
Użytkownik: davila 28.05.2009 18:23 napisał(a):
Odpowiedź na: A mnie przerażają cytaty ... | dot59Opiekun BiblioNETki
Jesli ktoś dostaje spadek, to znaczy, że ten, kto mu go podarował, musiał na niego zapracować, a ponieważ to jego własność, może z nią zrobić co chce (przynajmniej powinien, bo obecnie część z tego kradnie mu państwo w postaci podatku od spadku). Poza tym nie wiem dlaczego wydaje Ci się, że założenie firmy i utrzymanie jej na poziomie, to zadanie łatwe. Wymaga ono odwagi, pracowitości i dużego pomyślunku, wcale nie wystarczy mieć pieniądze odziedziczone po wujku, bo takie można stracić w parę dni i pójść na bruk.
No właśnie, ludzie w Polsce kojarzą idee wolnorynkowe z Korwinem, nie mają pojęcia, że to właśnie socjalizm jest świeżym wynalazkiem, a tradycyjnie od zawsze panował wolny rynek, chociaż tak się go nie nazywało.
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 29.05.2009 16:54 napisał(a):
Odpowiedź na: Jesli ktoś dostaje spadek... | davila
Mimo wszystko polemizowałabym, bo po pierwsze - to nie ten, co dostaje pieniądze w spadku, zapracował na nie, lecz kto inny; po drugie - mamy w Polsce dostatecznie dużo przykładów fortun, które wyrosły nie z rzetelnej pracy, ale z kombinatorstwa, albo wręcz z przestępstw, więc i z tym zapracowaniem przez spadkodawcę różnie bywa; po trzecie, wszystko zależy od tego, jaka firma. Bo ten, kto nią zarządza, czyli ten, który musi się wykazać pracowitością i pomyślunkiem, to wcale niekoniecznie właściciel, czyli ten, kto czerpie z niej zyski. Oczywiście bywa tak, że te dwie funkcje spełnia jedna osoba, ale taka znacznie rzadziej bywa "krwiopijcą"; znam masę właścicieli małych firm, nie jeżdżących mercedesami za 200 tys., za to będących dla swoich pracowników ludzkimi szefami. I z takich właśnie małych rzemieślników i handlowców składał się ten istniejący od dawna wolny rynek. Nie miało to nic wspólnego z "panami prezesami", którzy wzbogaciwszy się na spekulacjach giełdowych itd., postanowili sobie kupić firmę, przy czym było im obojętne, czy produkowała masło i ser, czy kopała diamenty, czy budowała osiedla itd., bo ich interesował tylko zysk, a nie to, co i jak jest robione.
A z Korwinem skojarzyła mi się nie sama idea, tylko sformułowania - w swoich książkach i publikacjach prasowych używa bardzo podobnej retoryki jak Ty (typu: "kradnie mu państwo w postaci podatku") i w każdych działaniach osłonowych podejmowanych przez państwa - różne, bo pisał i o Niemczech, i o Szwecji - na rzecz obywateli węszy zbrodniczą działalność "czerwonego kapturka". Jakoś mu przez myśl nie przechodzi, że np. bezpłatna pomoc zdrowotna dla najbiedniejszych może być wyrazem zwykłej ludzkiej solidarności... A mnie, widzisz, przechodzi. I chociaż wiem, że moja praca jest warta być może trzy albo cztery razy tyle, co zarabiam, to wolę, żeby zostało tak jak jest, a te pozostałe pieniądze poszły na cele społeczne, niż żebym ja jeździła na wakacje na Kanary, a jakieś dziecko umierało, bo jego rodziców nie stać na zapłacenie ubezpieczenia. Oczywiście, można mówić, że zarobiwszy swoje, zawsze można oddać biednym ile się chce, ale tak z ręką na sercu, ilu znasz takich ludzi? Nadmiar pieniędzy skłania do egoizmu; potem się tłumaczy, że nie ma się czasu, albo nie wiadomo komu dać, a komu nie dać - i jakże wtedy łatwo nie pójść za ewangelicznym wezwaniem...
Użytkownik: davila 29.05.2009 19:21 napisał(a):
Odpowiedź na: Mimo wszystko polemizował... | dot59Opiekun BiblioNETki
"np. bezpłatna pomoc zdrowotna dla najbiedniejszych może być wyrazem zwykłej ludzkiej solidarności... "??? Bezpłatna? Solidarności? Przecież, na Boga, spora część z tych, którym zabierane są na to podatki, wcale nie chce być solidarna z biedniejszymi. W takim razie, skoro widzą jakieś inne przeznaczenie dla swoich pieniędzy, np. zabezpieczenie własnej rodziny, a pod przymusem surowej kary muszą oddać połowę swoich pieniędzy innym, wszystko jedno komu, obcym, to jak to nazwać inaczej niż bezczelną kradzieżą? Żeby przeinaczyć pojęcie kradzieży, socjaliści w XXw wprowadzili pojęcie "umowy społecznej": że ludzie się umówili oddawać część swoich pieniędzy innym. Prof. Rothbard, zapytany niegdyś o umowę społeczną, uśmiechnął się i odpowiedział: a to wycofajcie policję i przemoc, to zobaczycie, ile zostanie z waszej umowy społecznej. Korwin-Mikke to osobny temat, może i mówi czasem dosadnie, ale jednak ma dużo uroku: dzięki swojej pasji, w tym, że jest sam przeciwko wszystkim. Ale ta jego dosadność bierze się stąd, że przez całe życie mówi same oczywistości, a mało kto jest już w stanie zrozumieć te rzeczy, bo podstawowe pojęcia w socjalistycznej rzeczywistości zachwiały się i potraciły swoje prawdziwe znaczenia, zastąpione przez falsyfikaty. Ponieważ jesteśmy na forum o literaturze, wspomnę tylko Nabokova, który całe życie walczył, podobnie jak Korwin, z nowomową socjalistyczną, która usiłowała zabić i ostatecznie zabiła literaturę, z pojęciami "kolektywnymi", ze sprawiedliwością "społeczną", umową "społeczną" itd. Wracając do tematu, jak inaczej nazwać, bez posiłkowania się karkołomnymi wybiegami semantycznymi, sytuację w której pod groźbą przemocy muszę oddać swoje pieniądze obcym ludziom, dysponującym siłą fizyczną i zorganizowaną machiną biurokratyczną, jeśli nie kradzieżą? To bez znaczenia, co oni zrobią z moją własnością, czy rozdadzą ją takim czy innym, czy biednym, czy bogatym, istotne jest to, że cały socjalizm oparty jest na najzwyklejszej kradzieży, tkwiącej cierniem w kulturze niczym jakiś nowy grzech pierworodny.
Dalej, nie ma czegoś takiego jak bezpłatna służba zdrowia, bezpłatna edukacja, bezpłatna pomoc społeczna. Otóż jest ona płatna, i to słono, bo oprócz samych kwot docelowych potrzeba ogromnych sum na utrzymywanie machin biurokratycznych, które zajmują się podziałem skradzionego. Słowo "bezpłatny" jest tu użyte w nowomowie i oznacza prawie przeciwieństwo swojego znaczenia.
I na koniec rzecz najważniejsza. Socjalizm nie jest dla biednych, jest dla bogatych. To właśnie bogaci mają najlepiej, bo powiązani są z przestępczą organizacją państwa, która ciśnie konkurencję, mogącą zagrozić firmom tych bogatych. Na przykład firmy samochodowe czy banki w socjalistycznych USA są w takiej sytuacji. Żadna nowa firma samochodowa nie powstała od dziesiątek lat, bo państwo dba o interesy swoich bogatych kolesi i skutecznie pilnuje, by nikt nowy na tym rynku się nie wychylił. Albo wprost, bezczelnie i po chamsku, okrada obywateli i daje pieniądze bogatym przyjaciołom, jak to było ostatnio przy okazji "kryzysu".
Co do przestępczej natury państwa, to wystarczy wspomnieć Sycylię: gdy rządziła tam mafia, funkcjonowała zupełnie identycznie jak państwo, i ludzie nie odczuli żadnej różnicy, gdy w wyniku porachunków na górze mafię sycylijską wyparła mafia włoska, działająca tam do dziś.
Użytkownik: gandalf 29.05.2009 19:40 napisał(a):
Odpowiedź na: "np. bezpłatna pomoc... | davila
"socjaliści w XXw wprowadzili pojęcie "umowy społecznej"

Nie w XX, tylko w XVII i XVIII, i nie socjaliści, tylko liberałowie. To tyle w kwestii merytoryczności Twojej wypowiedzi.


https://www.biblionetka.pl/ks.asp?id=11514 [Admin]
Użytkownik: dot59Opiekun BiblioNETki 29.05.2009 19:55 napisał(a):
Odpowiedź na: "np. bezpłatna pomoc... | davila
Litości, człowieku! Sam sobie przeczysz! "Żadna nowa firma samochodowa nie powstała od dziesiątek lat" nie dlatego, że państwo zabrania, ale dlatego, że jest wolny rynek i żaden rozsądnie myślący człowiek czy grupa ludzi nie próbuje się wpychać tam, gdzie nie ma niszy rynkowej! Ile jeszcze samochodów można sprzedać? Coraz więcej i coraz więcej? I komu?
A co do oddawania tego i owego obcym, to pierwszą w historii propozycję bez trudu znajdziesz w dziele, na które się początkowo powołałam - i nie mam tu na myśli "Za grosze"...

Użytkownik: davila 29.05.2009 20:47 napisał(a):
Odpowiedź na: Litości, człowieku! Sam s... | dot59Opiekun BiblioNETki

[Ciach] - Komentarz narusza Regulamin. Dyskutujemy o książkach i ich autorach a nie o czytelnikach. Jak chcesz obrażać ludzi to idź sobie do innego portalu, tutaj nie ma na to miejsca. Admin
Użytkownik: Flowenol 10.06.2009 14:14 napisał(a):
Odpowiedź na: "np. bezpłatna pomoc... | davila
Bardzo fajnie widzieć tu takie wyraźne i dojrzałe poglądy - z przyjemnością przeczytałem Twoje wypowiedzi. (Czy Twój nick pochodzi od autora Scholiów?)
Mimo że z Twoimi poglądami się zgadzam, to jednak... chciałbym podjąć polemikę, po części z wrodzonej przekory, a po części z pewnego niedosytu poznawczego, który zwykle odczuwam, czytając Austriaków, a których to poglądy w znacznym stopniu tutaj wykładasz. Oto zatem moja polemiczna rola, w którą się wcielam:
Słusznie wg mnie podatki nazywasz "kradzieżą" i przymus ich płacenia pewną formą mafijnej grabieży, ale mimo to twierdzę, tak jak dot, że nie ma lepszej alternatywy, jeżeli chce się zapewnić najuboższym jakąś materialną podstawę skromnej egzystencji. Na wykładzie z Polityki gospodarczej trafiłem na ciekawy eksperyment myślowy Johna Rawlsa. Stawia Cię w sytuacji "za zasłoną niewiedzy", przed przyjściem na świat: nie wiesz jeszcze, czy urodzisz się czarnym, czy inteligentnym, czy w rodzinie katolickiej czy protestanckiej. Wiesz, że możesz urodzić się z IQ 180, ale równie dobrze IQ 70. Masz jednak teraz zdecydować, czy chcesz aby państwo, społeczność, w której będziesz żyć, ma zapewniać tym "słabo urodzonym" jakąś pomoc. Jego teoria sprawiedliwości jest bardziej złożona, ale myślę, że na użytek tej rozmowy na razie starczy. I moje pytanie: czy z tej perspektywy wciąż tak chętnie przyznajemy "zaradnym przedsiębiorcom" prawo do robienia z zarobionymi pieniędzmi co tylko im się podoba? Czy nie jest tak, że ich pozycja społeczna, praca jest tak sama zdeterminowana jak to, że masz taki bądź inny kolor włosów? Czy mógłbyś być właścicielem świetnie prosperującego przedsiębiorstwa wytwarzającego ubranka dla dzieci, gdyby nie było tych najliczniejszych niższych warstw społecznych, które je od Ciebie kupują? Pieniądz pozornie jest tutaj jedyną wartością, ale czy nie widzisz, że Twoje powodzenie opiera się na tej ścisłej współzależności, mimo że tak oddalonej i zamglonej formami rynku? To chyba Mark Twain nawoływał: "bądźmy wdzięczny idiotom, gdyby nie oni, reszta nie osiągnęłaby sukcesu." A tą formą Twojej wdzięczności byłaby tutaj zatem ta zgoda na to, aby rząd zabierał Ci część Twoich zarobków, większość z nich trwonił, ale jednak pewną mniejszą część przeznaczał dla tych potrzebujących. Trzeba oczywiście zwiększać efektywność instytucji, urzędników, itd., ale rzecz się rozchodzi o samą ideę - pomocy reszcie. Niestety żyjemy wśród mało chrześcijańskich chrześcijan, na dobroć ludzką raczej nie ma co liczyć, dlatego pozostają chyba tylko te wulgarne haracze zwane podatkami.
Ciekawy jestem Twej odpowiedzi,
Pozdrawiam,
Paweł
Użytkownik: davila 10.06.2009 15:39 napisał(a):
Odpowiedź na: Bardzo fajnie widzieć tu ... | Flowenol
Niestety moje wypowiedzi zostały w większości wycięte przez karzącą rękę władzy... I tak jestem zdziwiony, że to konto nadal funkcjonuje; gdy dawno temu, będąc jeszcze posiadaczem innego nicka, powiedziałem parę słów na temat polityki, rzuciła się na mnie hołota rozgniewanych socjalistów, a oburzony administrator natychmiast pokazał mi drzwi. Tym bardziej zatem miło mi spotkać w tym czerwonym zakątku kogoś myślącego.:)
Ten eksperyment Rawlesa jest oparty na fałszywej podstawie: zakłada, że warunki ekonomiczne są zdeterminowane (główna cecha socjalistów: dostrzeganie wszędzie determinizmu!), podobnie jak z góry ustalone są cechy nadane przez przyrodę. Tymczasem większość milionerów w Ameryce, w czasach gdy panowała tam wolność gospodarcza, pochodziła z biednych rodzin, była źle, a nawet bardzo źle urodzona, a jednak mogła się wybić na szczyty. Gdyby im pomagano od dzieciństwa darmowymi datkami, przez całe życie by sobie wesoło wegetowali. Warunki ekonomiczne w kapitalizmie są płynne, panuje w nich ruch i dynamika, i szybka reakcja na zmiany, stąd bierze się postęp i bogactwo. W socjalizmie ludzie pracują w tych samych miejscach przez całe lata, wszystko jest uporządkowane, równe i podliczone, panuje stagnacja i bezruch, ludzie biednieją albo bogacą się 100 razy wolniej niż by mogli. To już było tyle razy udowodnione, i teoretycznie (choćby przez wspomnianych Austriaków), i w praktyce, że aż nie chce mi się nad tym rozwodzić. Ale Twoje pytania są ciekawe, choć, powtarzam, eksperyment Rawlsa jest bez sensu, bo opiera się na fałszywych przesłankach filozoficznych: jego domniemanym wnioskom przeczy - znowu - i praktyka, i teoria.
Użytkownik: Flowenol 12.06.2009 19:56 napisał(a):
Odpowiedź na: Niestety moje wypowiedzi ... | davila
W trzech punktach mam pewne zastrzeżenia.

Po pierwsze - nie widzę nic złego w tym, że ludzie mają skłonności socjalistyczne, a tym samym nie widzę potrzeby nazywania ich "hołotą". Choć rzeczywiście, tak jak to powiedziałeś, w praktyce socjalizm okazał się chorym pomysłem, to jednak ludzie kierujący się jego ideami, powinni raczej budzić szacunek, a nie pogardę. Churchill słusznie wg mnie powiedział, że "kto za młodu nie był socjalistą, ten na starość będzie świnią". I nie chodzi tu o poziom poglądów na sposoby alokacji zasobów ale poziom idei.

Po drugie, nie widzę w tym eksperymencie żadnego błędu. Zejdźmy do prostych pojęć - człowiek jest elementem przyrody, a skora ta jest zdeterminowana, to i dlaczego człowiek i jego działania mają nie być? Determinizm dociera do nas zewsząd, od strony filozofii (np. w świetnej "O wolności ludzkiej woli" Schopenhauera), od strony fizyki (prace i poglądy Einsteina), czy nawet psychologii i neurofizjologii (polecam np. arytkuł "The Sources of Human Volition" z Science z 8 maja br.).

Po trzecie, piszesz, że niewydolność socjalizmu była udowodniona teoretycznie. A przecież słynny spór Langego i Misesa o możliwość racjonalnego planowania rachunku ekonomicznego w socjalizmie, wygrał właśnie ten pierwszy. Nie miało to większego znaczenia, bo przecież te spory ekonomistów (szczególnie tamten) sięgają wyżyn odrealnionej abstrakcji, ale tych faktów mimo to bym nie pomijał albo nie przeinaczał.

Pozdrawiam
Paweł

PS Przypominam, że jestem zwolennikiem poglądów Austriaków :)
Użytkownik: davila 12.06.2009 21:38 napisał(a):
Odpowiedź na: W trzech punktach mam pew... | Flowenol
Ponieważ socjalizm, wg. mnie, prowadzi do rzeczy strasznych i nikczemnych, więc ludzie, którzy go popierają, nie mają w moich oczach szacunku. Przypomnę kilka faktów. Niemiecki narodowy socjalizm - wiadomo, jakie efekty przyniósł. Podobnie radziecki socjalizm internacjonalistyczny, działający przez większą część XXw. Socjalizm na Kubie i w Korei Pn też nie wymaga komentarza. Idee socjalistyczne głoszone na europejskich uniwersytetach też zebrały niezłe żniwo. Na przykład niejaki Pol Pot, edukowany przez m. in. Sartre'a, realizował jego nauki poprzez bestialskie wymordowanie ok 70% ludności swojego kraju, realizując wprost idee socjalizmu wpojone mu przez "mędrców" z Francji. Władcy Indii wykształceni przez brytyjskich profesorów keynesistów doprowadzili swój kraj do nędzy i głodu. Itd... można by jeszcze sporo wymieniać. Jak dowodzi Rothbard, socjalizm prowadzi do prymitywizmu i zdziczenia, więc nie ma dla niego w moich oczach szacunku. Jestem indywidualistą i obchodzi mnie los człowieka, a nie masy. A więc zwalczam wszelkie idee dążące do zniszczenia człowieka, przede wszystkim socjalizm. Przy czym najgorsze, co może być, to czysty, idealny socjalizm, jakiego na szczęście nie udało się na szeroką skalę wprowadzić w czyn, jeśli nie liczyć małych komun hippisowskich, gdzie po latach takiego systemu ludzie chodzili jak zombie, otumanieni, ociemniali, tępi i pogrążeni w apatii. Dzisiejszy socjalizm panoszący się w Europie Zachodniej ma ten skutek, że od lat panuje tam silne spowolnienie gospodarcze i różnica między dzisiejszym Zachodem a dawnymi Niemcami czy Rosją jest taka, że ci startują z wielkiego bogactwa i mają jeszcze trochę czasu na jego roztrwonienie, tamci natomiast wprowadzali, według Marksa niepoprawnie, socjalizm na biedzie i ubóstwie.
Na Twoje argumenty na rzecz determinizmu odpowiedzieli już Austriacy. Ich zdaniem, a ja się z tym zgadzam, łączenie ekonomii z naukami ścisłymi, z fizyką czy matematyką, jest szkodliwym błędem, bo rozumowanie ekonomiczne jest zupełnie innej natury niż sposoby wnioskowania w naukach ścisłych. Ekonomia to nauka humanistyczna, a nie ścisła, tak ja, matematyk z zawodu, się staram ją odbierać.
Nie znam tego sporu Misesa z Langem. W jakim sensie Lange go wygrał?? Nie jestem ekonomistą, ale wydaje mi się dość oczywiste, że w długotrwałych warunkach odgórnego planowania cen nieuchronne jest doprowadzenie do sytuacji, kiedy nie wiadomo, co ma jaką wartość. Podobno władze w ZSRR dyskretnie podglądały Zachodni rynek, by się dowiedzieć, jakie ceny ustalić dla niektórych produktów, bo z biegiem czasu straciły rozeznanie. Pewnie po kilkudziesięciu latach powszechnego socjalizmu nie byłoby wiadomo, czy ołówek ma kosztować więcej czy mniej niż samochód, bo i skąd taka wiedza miałaby się brać. Ale dowodów, że tak by było, na to nie mam... :)
Pozdrówka!
Użytkownik: Pimponk 11.03.2010 11:15 napisał(a):
Odpowiedź na: Wyzysk? Bezwzględna ekspl... | dot59Opiekun BiblioNETki
W odpowiedzi na pytanie postawione w tytule recenzji „jest praca, a gdzie kołacze?”: pracownik fizyczny, albo umysłowy jest od roboty, a kołacze są dla kapitalistów zwanych pracodawcami. Na tym polega kapitalizm, że zdecydowana większość pracuje na mniejszość.
Pozbawieni własności pracownicy mają prawo umrzeć z głodu i nikt im tego zabronić nie może, ale żeby przeżyć zmuszeni są najmować się u właścicieli-pracodawców. Właściciele przyjmują ich do roboty nie z łaski, ani miłosierdzia, ale dlatego, że bez ich roboty nie zarobią pieniędzy. W nagrodę pracownicy mogą przeżyć, a pracodawca przywłaszczyć zysk. Na tym polega wyzysk, którego źródłem jest święta własność prywatna, która może istnieć tylko dlatego, że większość jest jej pozbawiona. To ona jest narzędziem eksploatacji proletariatu, czyli ludzi pozbawionych własności, którzy dysponują tylko własną siłą roboczą, pracą własnych rąk i umysłów. Na straży świętej własności prywatnej stoi państwo niczym strażnik niewolników, który czuwa nad tym, by właściciele mogli spokojnie wykorzystywać swoich niewolników. Po stronie pracodawców są też sędzia, ksiądz i „naukowiec”, którzy pracują nad tym, żeby na świecie nic się nie zmieniło i ludzie pracy pokornie pracowali na ich zyski i żeby przyjmowali swój los jako jedynie słuszny i niezmienny. Pewnego pięknego dnia nadejdzie dzień zapłaty i ludzie pracy podziękują tym wszystkim panom. Skończy się pasożytowanie.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: