Dodany: 23.10.2006 15:43|Autor: Bozena

W stronę idei ambalaży


"Każdy mój obraz był moim domem. Nie miałem innego. Kolejno ginęły spalone. Zostawał zawsze komin"*.

Te słowa Tadeusza Kantora utkwiły w mojej pamięci i, gdy przypadkiem oglądałam komin na reprodukcji jego obrazu, poruszyło mnie wnętrze artysty ujęte w tej metaforze.

Zaciekawiona zajrzałam do pracy Krzysztofa Pleśniarowicza, a potem... dość długo czytałam ją. A czytając to dzieło, starannie napisane, w wydaniu o dużych walorach estetycznych, a także oglądając w nim reprodukcje obrazów Kantora, zdjęcia z występów grupy aktorskiej, z miejsc rozsianych po całym świecie, gdzie artysta z nią bywał - co i raz wpadałam w zadumę i zadziwienie nawet, snując refleksje przeróżne; refleksje bliższe współprzeżywaniu aniżeli smakowaniu sztuki.

Zobaczyłam w tej książce innego artystę, znacznie bliższego mi niż przed laty. I pomyślałam, że innego dlatego, ponieważ wówczas w mediach zniekształcano wizerunek tego człowieka, a może też i dlatego, że i ja, jak niektórym miłośnikom teatru to się zdarzało, interpretowałam jego dzieła zbyt powierzchownie i odrzucałam zmysłami ich skrajną awangardę. Tu i tam zarzucano Kantorowi pozorne nowatorstwo, nazywano go nawet kabotynem, megalomanem... „komiwojażerem nowinek” ze świata sztuki. A on, jak się okazało, nie był żadnym z nich i ostatecznie świat kultury pojął, że Kantor był koryfeuszem końca ubiegłego wieku, tym, który zaprzeczył, jakoby sztuka była odbiciem rzeczywistości, dowodząc, że jest ona odpowiedzią na nią...

Okazał się on żarliwym artystą o wielkiej mocy intelektu i o wielkim potencjale twórczym; artystą, o czym marzył, spełnionym poprzez sztukę.

Kantor, lekceważąc drwiny i kpiny, wierzył w swoje obrazy i spektakle, twierdził stale, że dobre są; to one właśnie umożliwiały mu kontakt z wolnym światem. A tym wolnym światem, podług niego, była sztuka. Buntował się zaś przeciw światu realnemu, bo ten realny zawsze i we wszystkich aspektach naszego życia żądny jest ofiary - ze wszystkiego, w tym nawet z naszych lęków i słabości. Buntował się przeciw „stadnej” cywilizacji i sztywnym teoriom sztuki, odrzucał fałszywy, w jego pojęciu, konstruktywizm; buntował się przeciw aparatowi władzy, ale i wyrażał przekonanie, że prawdziwa wolność jednostki, zwłaszcza artysty, nie od niej zależy, bo... „to nie z rąk władzy sztuka otrzymuje wolność. Wolność istnieje w nas, o wolność musimy walczyć sami ze sobą, w naszym najintymniejszym wnętrzu...”*, tym wnętrzu, gdzie „...kłębią się namiętności, żądze, wszystkie pasje, rozpacz i rozkosz, żale przeszłości i jej tęsknoty i pamięć wszystkiego i myśl trzepocząca jak ptak w czasie burzy”*.

I oto obrazy Kantora stawały się odpowiedzią jego wnętrza na rzeczywistość, odpowiedzią tego „życia w czystej postaci”*, w którym proces tworzenia, jak w każdym innym wnętrzu ludzkim, nie ma końca... a i myśl końca tego nie ma... Toteż, w miarę upływu czasu, w „marszu poprzez daremność”*, aby wyrazić tę myśl, która przekracza strukturę obrazu, Kantor przenosi ją na teatr, ale i o malarstwie do końca życia nie zapomina, nazywa je zresztą „miejscem rodzinnym”*, niczym... komin, który się ostał; tym miejscem, do którego stale powraca; właściwie - nie widzi możliwości zachowania sztywnych granic między sztukami, uważając, że myśl ujęta w ramy skrępowana bywa. I gdy przedtem na jego obrazach „życie przepływa w czystej postaci”*, to teraz - w teatrze Kantora - pojawiają się ludzie–atrapy podlegający temu przepływowi. Forma nie liczy się u Kantora, liczy się jakość dzieła, toteż atrapy bywają zdeformowane, tak jak bez formy (informel) bywają ludzkie losy nieustannie poddane regule narodzin i umierania – regule wieczystej, wpisanej w każdy etap dziejowy.

Pisze: "Czułem już wtedy [w 1946, przyp. mój], że indywidualność nie leży w formie i geście stylistycznym. Nie „ustalałem” rysów mojego oblicza, aby je potem nieść przed sobą znaną drogą do progów muzealnych"*. Lata wojny, te „wielkie gody śmierci”*, a potem „ubogie bytowanie”* uświadomiły mu przecież, że bardzo często pod pięknymi rysami człowieka kryje się... bestia, i ten spadkobierca eleganckiej symboliki Wyspiańskiego stracił zaufanie do zastanego kanonu sztuki, gdzie: jakby nic się nie działo obok, jakby nic się nie stało, i nie było tych wszystkich potworności wojny - wizerunek człowieka w sztuce nadal miał kształty wspaniałe.

I oto - sztuka Kantora objawia się jako wyraz buntu: skargi jego duszy, jego wnętrza; długo tłumionych wspomnień lat wojny, miejsc, skąd pochodził i istot mu najdroższych,; to sztuka dotykająca najniższych warstw kondycji i natury człowieka i - deformująca piękno, to klasyczne piękno, poszukująca jednocześnie odpowiedzi na rzeczywistość zastaną...

„...o ile nasze życie jest włóczęgą – pamięć jest domatorem i choćbyśmy się wyrywali bez ustanku, nasze wspomnienia przykute do miejsc, skąd pochodzimy, nadal kojarzą między sobą swoje zasiedziałe żywoty...”**

Pamiętam poruszający spektakl Kantora „Wielopole, Wielopole...”; to z Wielopola Skrzyńskiego właśnie artysta pochodził, tam się urodził i tam też zetknął z kulturą żydowską, co przejawia się potem w jego dziełach, i w końcu - stamtąd wyniósł mocno religijne doświadczenia, które w konfrontacji z brutalną rzeczywistością nadają jego sztukom wymiar choć indywidualny, to w gruncie rzeczy uniwersalny i ponadczasowy...

Z biegiem lat artysta coraz głębiej wnika we własne wnętrze; często też nachodzą go futurystyczne wizje i doznaje dziwnych odczuć targania „siłami z tamtej strony”, przenosi zatem te odczucia do spektakli teatru informel; i to one uświadamiają mu, że powrót do świata na zewnątrz, gdzie tylko pozostają „resztki życia”*, poza jego wnętrze (obraz) - wydaje się niemożliwy, i w tym wnętrzu szukając prawdziwego „ja”, niewidzialnego, ukrytego, jednocześnie chcąc dotknąć „tamtej strony”, dostrzega, że „dalej już nic”*. To potoczne, często w życiu codziennym wymawiane „nic”, a jednak zawierające pustkę i grozę, kryjące w sobie śmierć – Kantor nazwie „okolicami zera”*, a kolejny swój teatr – teatrem zerowym. Jak wyrwać się z okolic zera? Czy jest jeszcze możliwy powrót...?

I nagle... pamięć, która jest domatorem właśnie - z większą mocą uwalnia w artyście wspomnienia, łącząc je z teraźniejszymi doznaniami, sztukami i obrazami, aż nadchodzi chwila, gdy to wszystko niesie „objawienie” - to jest BIEDA właśnie... i, jakby nawiedzony - artysta tworzy swój pierwszy... ambalaż***: do przedmiotu najniższej rangi wyjętego z prozaicznej rzeczywistości - torebki noszącej znamię biedy - wkłada strzępy papieru i ukrywa je; a potem przenosi ten przedmiot na swoje dzieło, nadając mu rangę sztuki.

W geście opakowywania i rozpakowywania tkwi idea uniwersalnej tajemnicy, ale i powrót także - odnalezienie fragmentu realnej rzeczywistości, która to rzeczywistość, wedle artysty, w stosunku do „bogatej” wyobraźni „biedną” zawsze jest. W tej „biednej” rzeczywistości człowiek odczuwa potrzebę opakowywania, ukrywania, przechowywania tego, co jest dla niego ważne, cenne nawet; a z drugiej strony... rozpakowując przedmioty zbliża się do tego, co ukryte jest. Idea ambalaży prowokuje zatem do zgłębiania stale nurtującej artystę – „drugiej strony”, gdzie „dalej już nic”*. Prozaiczne ambalaże, jak: koperty, plecaki, parasole, walizki... Ubrania dające wrażenie ukrytej wewnątrz postaci ludzkiej są metaforą... ciała; bo ciało jest tylko ambalażem czekającej na nas... „Pięknej Pani”* (śmierci) - tej, która najprawdopodobniej włada sztuką – i jest... ambalażem duszy; Kantor wszak całą swoją twórczością utożsamianą z własnym życiem dał wyraz pragnieniu i konieczności ochrony przed realnością zewnętrzną najgłębszych wartości ludzkiej duszy.

Przypomniały mi się tu słowa innego teatrologa, profesora Zbigniewa Raszewskiego, który zalecał ochronę duszy, gdy... społeczeństwo oszaleje... Wydaje mi się, że Kantor miał na myśli to samo, a i więcej też...

To ambalaże zwłaszcza ugruntowały pozycję artysty i przyniosły mu największy rozgłos na świecie, to one wprowadziły go do panteonu sztuki; już nie nazywano Kantora megalomanem... a artystą końca XX wieku. Spełniło się jego marzenie, choć nie „ustalał” rysów swojego oblicza, „...aby je potem nieść przed sobą znaną drogą do progów muzealnych”*: dojście do indywidualnego oblicza wiodło go od konstruktywizmu, surrealizmu i informelu aż do neodadaistycznego ambalażu.

Jego znakiem rozpoznawczym jest parasol – ambalaż ludzkich spraw. Artysta mówił, że człowiek ukrywa to, co najdroższe mu jest... że „...nie chce za żadną cenę pokazać tego czegoś, co ukrywa, bo pokazanie oznacza zawsze POMNIEJSZENIE i OSŁABIENIE"*. Tak chyba jest... a w człowieczym instynkcie ukrywania mieści się... pojęcie jego wnętrza. Kantor jednak, umocniony wiarą w swoją wielkość - nieprzeszkadzającą mu od czasu do czasu puszczać oko, żartować i śmiać się, o czym niewielu wiedziało – możliwe, że mniej od innych bał się pomniejszenia i osłabienia, bo w całej twórczości swojej odkrywał przed światem własne wnętrze. Nie był mu jednak obcy - jak zapewne każdemu człowiekowi – lęk przed nieznanym, przed nicością, przed tym, gdzie „dalej już nic”*, czego tak bardzo starał się „dotknąć”. Zapiski jego poczynione na krótko przed śmiercią poruszyły mnie tak samo, jak... komin: „Jestem kompletnie sam. Nie mam z kim rozmawiać. [...] Co za pustka została stworzona wokół mnie. [...] Nikt do mnie nie przychodzi. Chyba boję się”*.

„Nigdy tu już nie powrócę”*.


------------

„Życie jest podróżą. Przeżywamy wszystko; nasze zajęcia codzienne, radości, zachwyty, smutki nieszczęścia, walki wszelkiego rodzaju i równocześnie, nieubłaganie wszystko to mija. Pisanie o tym, pokazywanie, przetwarzanie na symbole – dźwięki, obrazy – jest jednym rodzajem sztuki, ale nie jedynym. Istnieje drugi rodzaj, wcale nie niższy, wspomnienie...”*.

I oto książka Krzysztofa Pleśniarowicza jest wspomnieniem wspomnień Kantora odtworzonych w jego dziełach, jest jego artystyczną, bogatą biografią, do której chciałabym zachęcić wielu czytelników - nie tylko miłośników teatru; i dodam jeszcze, że pozostaję z wysokim szacunkiem wobec autora tej pracy, asystenta Tadeusza Kantora, który zebrał i usystematyzował w swojej książce wspaniały materiał; leksykon - osób, zdarzeń, nazw, reprodukcji obrazów, zdjęć, wypowiedzi aktorów i ludzi świata kultury, zwłaszcza zaś samego Kantora – jest imponujący.

A słowa Kantora, choć nie były sposobem na wyrażanie sztuki (mam na myśli pisarstwo, literaturę), mogłyby ją wyrażać, bo układały się pięknie i zawierały w sobie, w każdych okolicznościach, nawet w tych najbardziej zwyczajnych, niewysłowioną głębię. Ona to - przypomina mi liczne myśli Prousta, który jest mi szczególnie bliski. A teraz i Kantor „przybliżył się” do mnie, choć nie aż tak - bo na sztukę, ale także i życie - jaśniej spoglądam; bliższy jest mi on sam.


----

„Uważam życie i twórczość za podróż w czasie fizycznym i wewnętrznym, w której nieoczekiwane spotkania, przeżycia, błądzenia, szukania drogi dają nieustanną nadzieję ”*.


----
* Słowa i odautorskie wypowiedzi T. Kantora umieszczone przez K. Pleśniarowicza w książce „Kantor. Artysta końca wieku”, Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 1997.
** M. Proust, „Czas odnaleziony”, przekład Julian Rogoziński, wyd. PIW, 1992.
*** Emballage (fr.) – opakowanie.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 1880
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: