Dodany: 19.10.2006 21:17|Autor: ma-ruda
Zatonęłam
... w Durrellu. Lawrence'ie - nie mylić z bratem Geraldem, tym od zwierzaczków ;). Obecnie jestem na etapie pochłaniania kolejnych tomów "Kwartetu aleksandryjskiego", zupełnie mną zawładnął, wszystkie inne lektury zostały zarzucone (tak, należę do tych żarłocznych czytelników, którzy przyswajają po kilka książek w tym samym czasie). Proza to gęsta, zmysłowa, często na granicy poezji (vide: początek tomu drugiego, "Balthazar"). Powietrze wokół drga od upału, a ja przemykam wraz z bohaterami ulicami Aleksandrii. Już dawno żadna lektura nie zrobiła na mnie takiego wrażenia. Dziwnie kojarzy mi się z "Lampartem" Lampedusy... Dlaczego? Chyba muszę to głębiej przemyśleć, bo na razie to jedynie ulotne wrażenie. Może to upał? schyłkowość? rozedrganie?
Nie odmówię sobie przyjemności wstawienia kilku cytatów, na początek wspomniany ustęp z "Balthazara":
"Czarna barwa krajobrazu: od brunatnej do brązu, strzeliste sylwety, niskie obłoki, tło perłowe z cieniowanymi szarożółtymi i fiołkowymi refleksami. Płowy kurz pustyni, groby proroków błyszczące cyną i miedzią o zachodzie słońca nad starożytnym jeziorem. Jego ogromne piaszczyste uskoki wyglądają z góry jak znaki wodne; zieleń i cytrynowa żółtość ustępują metalicznej szarości stali, ciemnośliwkowej plamie jedynego żagla, drżącego i wilgotnego jak lepkoskrzydła poczwarka. Taposiris umarło wśród walących się kolumn i znaków nawigacyjnych, zniknęli ludzie z harpunami... Mariut pod niebem ciepłoliliowym.
lato: płowożółty piasek, niebo z gorącego marmuru
jesień: obrzmiała sina szarość
zima: marznący śnieg, chłodny piach, jasne tafle nieba roziskrzone od blaszek miki spłukana zieleń delty wspaniale gwiazdobrazy"
Oczywiście całość pisana w takim stylu byłaby nie do zniesienia, ale fragmenty? Jak najbardziej!
W taki razie jeszcze fragment opisu wschodu słońca podczas polowania na kaczki nad jeziorem Mariut z "Justyny":
Nagle u końca długiego korytarza spostrzegam blade, przerywane drżenie, żółtą jak jaskier kreskę, która nabrzmiewając stopniowo, zmienia się po chwili w promień przedzierający się z wolna przez grubą warstwę chmur na wschodzie. Wokół nas wzmaga się szelest i trzepot niewidzialnych chmar ptactwa. Powoli, jak gdyby przeciskając się przez na pół odemknięte drzwi, świt zjawia się na widnokręgu i odpycha ciemności. Jeszcze minuta i miękka drabina kaczeńców osuwa się z nieba i opiera o horyzont, a nasze oczy i umysły odzyskują utraconą orientację w przestrzeni. Faraj ziewa głośno i drapie się po głowie. Różowość laku i ciepłe, rdzawe złoto. Obłoki mienią się zielenią i żółcią. Jezioro zaczyna otrząsać się ze snu. Cyranka przekreśla lotem pole mojego widzenia na wschodzie.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.