Dodany: 05.09.2006 20:12|Autor: dot59
Reportaż z domniemanej przeszłości
Dzieje najnowsze nie są moją szczególną pasją, co nie znaczy, że nie skuszę się na dobrą publicystykę historyczną czy też na zbeletryzowaną wersję opowieści o jakimś określonym wycinku niedawnych wydarzeń, zwłaszcza takich, w które zaangażowany jest mój kraj i moi rodacy. Nie ukrywam, że elementem determinującym moje zainteresowanie daną pozycją jest osobowość autora, jego umiejętność przedstawiania rzeczywistych faktów i przekonywania do ich konkretnej interpretacji. Jako że zawsze z przyjemnością oglądałam telewizyjne „Sensacje XX wieku”, również i po powieść napisaną przez ich autora sięgnęłam z zaciekawieniem, choć zdawałam sobie sprawę, że walorami artystycznymi może nie dorównywać dziełom „prawdziwych” pisarzy.
I rzeczywiście, czytając „Operację Talos” chwilami odnosiłam wrażenie, że słyszę telewizyjną narrację Wołoszańskiego, relacjonującego domniemany przebieg wydarzeń językiem zdecydowanie bardziej publicystycznym niż literackim. Poczucie, że mam do czynienia z literaturą faktu, podsycane było obecnością na kartach książki postaci, których rola w określonych zaszłościach została niewątpliwie udowodniona, a ich słowa wygłaszane przy takiej czy innej okazji - zapisane na papierze. Trzeba jednak oddać autorowi sprawiedliwość, że dołożył wszelkich starań, by połączyć prawdę z fikcją w sposób umiejętny, jak najwierniej oddając klimaty panujące w Niemczech pod koniec lat 30. i podczas wojny. Początkowo nieco trudno było mi uwierzyć w możliwość zaangażowania w pracę polskiego wywiadu osoby tak barwnej i rzucającej się w oczy, jak Michał Sosnowitz, ale ludzie „siedzący w temacie” potwierdzili, że tak być mogło – a skoro mogło, już bez niedowierzania zaakceptowałam zdumiewające koleje losu bohatera i cały przebieg tajnej operacji, w którą został nie całkiem z własnej woli zaangażowany. Historia jest doprawdy pasjonująca, i trudno książkę odłożyć, nie dowiedziawszy się, co będzie dalej.
Porównując ją jednak z klasyką wojennej powieści sensacyjnej – jak „Działa Nawarony” McLeana, „Igła” Folletta czy „Orzeł wylądował” Higginsa – można zauważyć pewne jej słabości, jak brak wyrazistej indywidualizacji wypowiedzi w dialogach, zbyt mały nacisk na stopniowanie napięcia i na tworzenie emocjonalnego związku czytelnika z bohaterem. Zupełnie niepotrzebne było nadmierne akcentowanie poszczególnych fragmentów przeplatających się kilku wątków poprzez uczynienie z każdego z nich osobnego rozdziału, w dodatku opatrzonego tytułem wyraźnie sygnalizującym, o czym będzie mowa.
Nie bez winy jest też korekta, która powinna była wychwycić i poprawić zabawną omyłkę językową - w nazwie hoteliku, w którym Schellenberg spotyka się z Kerstin, wiśnie („Kirschen”) ni stąd ni zowąd zmieniają się w jelenie, i to w niewłaściwym przypadku („Hirschen”) - popełnioną zapewne przez nieuwagę, bo na klawiaturze pierwsze litery obu tych wyrazów znajdują się blisko siebie - podobnie jak pewną ilość niezręczności gramatycznych i stylistycznych („co wieczoru wymykał się gdzieś”*; „poranny zjazd miał jeszcze tę wadę, że słońce nie zajrzało na tę stronę góry i zmarzł na kość”*; powtarzające się w obrębie tego samego krótkiego akapitu podobne frazy: „nie zwrócił na niego uwagi” i „nie zwracał na niego uwagi”; dwukrotne użycie w jednym zdaniu spójnika „gdyż” itp.).
Zapamiętałym miłośnikom gatunku nie muszą te mankamenty psuć odbioru całości (sprawdziłam: mój małżonek nie zauważył żadnego z nich, skupiając się nad szczegółami historycznymi), natomiast dla tych, którzy równą uwagę przywiązują do formy, jak do treści, mogą być pewną niedogodnością.
---
* Bogusław Wołoszański, „Operacja Talos”, Wydawnictwo Wołoszański, Warszawa 2005.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.