Dodany: 28.08.2006 13:07|Autor: vanin

Książka: Festung Breslau
Krajewski Marek (ur. 1966)

1 osoba poleca ten tekst.

Koniec wieńczy dzieło


Na życzenie Redakcji Biblionetki ostrzegam przed spoilerami w treści recenzji (aczkolwiek ja ich nie widzę ;-)).


Czy pisarza, podobnie jak mężczyznę, poznaje się nie po tym, jak zaczyna, tylko jak kończy? Jeśli tak, to Krajewski pisarzem jest. Dobrym pisarzem. Bo choć w moim przekonaniu "środkowe dwa" tomy tetralogii o Eberhardzie Mocku były słabsze od "Śmierci w Breslau", "Festung Breslau" znakomicie to rekompensuje. Pod każdym względem.

Nie będę ukrywał - bałem się o tę książkę. Bałem się tego, co Krajewski z Mockiem i z Wrocławiem, pardon, z Breslau, uczyni. Bałem się wreszcie tego, jaka będzie intryga, która do tej pory była najsłabszym punktem autora. Ale wyszedł z tego obronną ręką, bo "Festung Breslau" tylko wzmacnia dotychczasowe pozytywne odczucia z lektury opisów perypetii detektywa wrocławskiej Kriminalpolizei.

Do Breslau zawitała czwarta pora roku. Jednak wiosna, która zwiastuje zazwyczaj powrót życia, dla miasta oznacza w roku 1945 zagładę, bo u jego bram stoją hordy rodem z Azji. Dzika, barbarzyńska armia pałająca chęcią odwetu za lata najgorszej wojny, jaka dotknęła Rosję i jej kolonie. Niestety, miastu i jego mieszkańcom już nic nie jest w stanie pomóc i gdy wydawałoby się, że Mock ma jeszcze szansę uciec wraz z żoną przed azjatycką dziczą, powraca sprawa śmierci jego bratanka. Oto ktoś sugeruje, że w mieszkaniu położonym za linią frontu znajduje się ważny dowód mogący pomóc w odszukaniu mordercy.

Mock, pomimo że zawieszony w czynnościach służbowych za dawne grzeszki, rusza na łowy jak prawdziwy pies gończy. A kiedy raz złapie trop, już nie odpuści. To jego cecha specyficzna, bo pomimo wszystkich swoich łajdactw, wymuszeń, pobić czy morderstw w imię sprawiedliwości, Mock ślepo wierzy w konieczność jej wymierzania, bez względu na okoliczności. I pomimo iż Breslau wali mu się na głowę, zza najbliższego rogu ulicy może paść śmiertelny strzał, a ziomkowie co chwilę go katują, nie przestaje drążyć sprawy. Ponownie cierpi na tym jego małżeństwo, żona jak kania dżdżu wyczekuje ucieczki z Breslau, ale nawet chcąc odkupić swoje poprzednie winy, Mock stawia odnalezienie sprawcy brutalnego gwałtu ponad własny związek.

Mock starzeje się brzydko. I nie chodzi tu nawet o fizyczne obrażenia, odniesione podczas bombardowań Hamburga czy Drezna, potwornie szpecące jego twarz, ale o to, że ten znakomity policjant zaczyna coraz bardziej niedomagać na zdrowiu, osłabiony długoletnim nadużywaniem alkoholu i tytoniu, wreszcie wiekiem, a przede wszystkim coraz częściej zdarza mu się przeoczyć jakiś istotny szczegół przez własne roztargnienie, brak mu już tej dawnej ostrości umysłu. Pomimo swoich słabości, Mock ciągle jednak się wyróżnia. Starszy pan, zawsze nienagannie ubrany ("Wie pan, dlaczego zawsze poza domem chodzę w garniturze? Po prostu okazuję cześć temu miastu… Tak jak do obiadu zawsze siadam w krawacie, okazując cześć Temu, który mi daje pożywienie… Głupi nawyk… Tutaj powinno się chodzić w zwierzęcych skórach i z maczugami"*), z klasycznym wychowaniem i wykształceniem, jest takim typem człowieka, który nigdy nie przystaje do swoich czasów, jakiekolwiek by one były, a zwłaszcza do panującego wokół zdziczenia i zezwierzęcenia. Dla mnie jest to właśnie jeden z największych walorów powieści, to zestawienie odchodzącego człowieka z ginącym miastem.

Bo Wrocław ginie. Nie tylko z rąk Sowietów, ale także burzony przez własnych obywateli zapędzonych do budowy lotniska czy umocnień. Giną jego mieszkańcy, odchodzi w przeszłość świat, jaki znał Mock i jaki pieczołowicie odtworzył Krajewski. Po lekturze ostatniego numeru "Polityki"** nabrałem pod tym względem jeszcze większego szacunku do autora.

Poprawiła się, w stosunku do poprzednich powieści, intryga, na której oparta jest fabuła. Jakkolwiek i tu pozostały pewne słabości, to wydaje się już dużo bardziej wiarygodna, a to, jak dotąd, nie było mocną stroną autora. Jestem o wiele bardziej skłonny uwierzyć w motywy postępowania inicjatora morderstwa w tej powieści, niż we wszystkich dotychczasowych.

Jest w "Festung Breslau" kilka mocnych akcentów i uroczych scen, jak choćby zestawienie Mocka spożywającego posiłek w oblężonym Wrocławiu z jedzącym oficerem polskiego KBW i niesamowity kontrast przebijający ze zderzenia tej mockowskiej celebry posiłku i ordynarnego, prostackiego zapełniania brzucha tandetnymi potrawami przez polskiego kapitana. Jest też urocze, zataczające koło niemal, powtórzenie myśli niemieckiego policjanta, prostaka z gestapo, tym razem wetknięte w usta tegoż kapitana KBW. Jest i trochę wzruszające oddanie hołdu naczelnemu lekarzowi sądowemu, i na pewno wzruszające potraktowanie przez Mocka profesora Knoppa. Jednak, nie wiedzieć czemu, największe wrażenie zrobiła na mnie przerażająca scenka, w której dowiadujemy się, jak mały sąsiad Mocka został kowbojem. W chwili kiedy wokoło giną tysiące, prosty dialog starszego mężczyzny i młodego chłopca wywiera niesamowite wrażenie, idealnie wpisując się w stwierdzenie Mocka o skórach i maczugach.

O ile teoretycznie powieści o Mocku można czytać w dowolnej kolejności, to jednak zabierając się za "Festung Breslau" warto mieć za sobą lekturę wszystkich dotychczasowych, bo w tym pożegnaniu z Mockiem jest dużo odniesień do pozostałych trzech tomów. A jak wyszło samo pożegnanie? Cóż, moim zdaniem - zwycięsko.


---
* M. Krajewski, "Festung Breslau", Wydawnictwo WAB 2006, str. 34.
** "Polityka" nr 34/2006.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 5245
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: