Dodany: 06.05.2006 18:31|Autor: emilyb
Staroć
Przed paroma godzinami przeczytałam pewien staroć - "Dziecko dawnej Warszawy". Wydaje mi się, że było to pisane gdzieś w latach 60., ale opowiada o czasach dużo dawniejszych, mianowicie jest to pamiętnik z przełomu XIX i XX wieku. Autorka: Jadwiga Kopeć. Książka nie ma może zbyt wartkiej akcji ani nie prezentuje specjalnych walorów artystycznych, mimo to bardzo mi się spodobała. Powód? Urocze opisy warszawskiej inteligencji i bogatszego mieszczaństwa, scen z życia codziennego sprzed 100 lat… Oto próbki:
„U wejścia do Ogrodu Saskiego na schyłku XIX stulecia napis w dwóch językach, polskim i rosyjskim, obwieszczał: „Osobom źle ubranym, z paczkami, wstęp wzbroniony”. Przekupnie z ciężarami, zmierzający na Targ za żelazną Bramą, musieli iść okólną drogą. W podartym, wyniszczonym ubraniu nie wolno było ukazywać się w Ogrodzie i razić spacerowiczów swym zaniedbanym wyglądem. (..) Około południa Ogród zmienia swoje oblicze. Poprzez rozłożyste liście kasztanów padają ruchome cienie na wysypane żwirem uliczki. O tej porze bije fontanna. Schodzą się panie w sukniach powłóczystych, wytwornie podpiętych paziem [rodzaj kleszczyków do podpinania fałd sukni]. Spod tych sukien wyłania się rąbek szeleszczącej, kanausowej halki. W pasie, na łańcuszku nosi się owalne, zamykane lusterko lub pęk breloków symbolizujących dwanaście „szczęść”, które brzęczą przy każdym poruszeniu. Głowy ustrojone w kapelusze, przypominające ogrody owocowo – kwiatowe lub fantazyjne, z piórami marabu, rajerami i naturalne rękawiczki ze skóry duńskiej przylegające do wypieszczonych rąk. Każda z tych pań trzyma otwartą parasolkę, by zapobiec opaleniźnie, która upodabnia twarz warszawianki do oblicza wieśniaczki w czasie żniw. (…)
W alei zwanej Literacką przesiaduje Bolesław Prus w swych ciemnych okularach i czyta „Kurier Warszawski”. Podchodzą do niego dzieci i zapytują:
-Przepraszam pana, która godzina?
-A czy nie znasz się na kompasie? [tu: zegar słoneczny]
-Kiedy właśnie schowało się słońce!
Prus sięga do kieszeni po zegarek, a z drugiej wyjmuje cukierki. Dzieci nie wiedzą, kim jest pan w ciemnych okularach. Tym się tylko różni od innych, że przy każdej okazji rozdaje im cukierki i rozmawia.”
Albo:
„-Nota bene, powstaje podobno w Warszawie artystyczna szkoła wypalania na drzewie. Uważałabym to za bardzo odpowiednie zajęcie dla naszych dziewczątek, szczególniej dla tych, którym już zupełnie przewraca się w głowie, odkąd zaczęły czytać „Martę” Orzeszkowej. I każda na gwałt chce zdobyć fach, uniezależnić się od mężczyzny. Co za naiwność! Czyż może być lepsza posada dla kobiety jak przy boku kochającego męża?”;)
Albo znowu:
„Babunia, jak wszystkie babunie, lubiła wspominać czasy swej młodości. Trudno było słuchać bez uśmiechu, gdy z narratorską swadą opowiadała nam – podrastającym już wówczas dziewczynkom – o swoim pierwszym balu.
- Kontenta byłam, ale całą noc nie spałam – mówiła. – Myslicie, że z radości? Skądże, bałam się, że nikt mnie do tańca nie poprosi i będę „siać pietruszkę”. (…) Miałam włożyć białą sukienkę – koniecznie białą, tak wypadało na pierwszy bal. Przed zabawą mama kazała mi wziąć na przeczyszczenie….
- Na przeczyszczenie? – pytałyśmy zdziwione.
- No tak, dla świeżości cery. I zalecała wymoczyć nogi, by stały się lekkie. Tylko wtedy można tańczyć unosząc się na palcach, ledwie stopami dotykając ziemi. (…) A potem bal… Tańczyłam co prawda moją ulubioną polkę, ale usłyszałam, że ktoś za moimi plecami powiedział: „Skacze jak wróbel na nitce”. Zdetonowało mnie to, zawstydzona pierwsza podziękowałam danserowi – nie zdając sobie prawy z tego, że popełniłam wielkie faux pas [fałszywy krok, nietakt]. Wnet poczułam przykre tego kroku następstwa: obrażony partner namówił wszystkich panów, by nikt ze mną tego wieczora nie tańczył. Srodze zostałam ukarana: siedziałam samotna pod ścianą, a mama zachodziła w głowę, jakie mogą być przyczyny mego niepowodzenia. Chcąc mnie pocieszyć, zacytowała wiersz:
Wśród ziemi rozłogów
W tej życia podróży
Tak wiele jest głogów…
- Och, mamo – odpowiedziałam – to nie żadne głogi i rozłogi, tylko ja sama popełniłam nietakt, to moja wina.
- Cały czas nie spuszczałam z ciebie oka – rzekła mama – i już wiem, domyślam się, o co tu chodzi. Po prostu nie jesteś zalotna, a kobieta bez zalotności, to jak sztuka mięsa bez soli…”
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.