"Plaża nad Styksem"
Na międzynarodowy kongres pisarzy wyjeżdża Łucja, delegatka z Polski. Szybko nawiązuje znajomości - z Olaffsonem z Islandii, Miguelem zbiegłym z Hiszpanii; jest też natrętna Pyszczek z Niemcem Heinzem. Podoba się jej słowiańska uroda, dar uważnego słuchania, i te smutne niebieskie oczy. A ma się czym smucić. Wciąż jeszcze rozpamiętuje stratę ukochanego, nie może sobie poradzić z żalem.
Zbliżają się wybory na przezesa zarządu kongresu, rozgrywa się walka o względy. W tle przewijają się również spory polityczne, o to, w jakim kraju socjalizm trwa tak, jak powinien. Jest to bowiem przecież połowa lat 70., kiedy nikt jeszcze nie myślał o tym, że tamten system upadnie.
Ludzie stopniowo odkrywają przed sobą swe wnętrze, okazują prawdziwe uczucia. Te trzy dni zmieniają bohaterkę, pomagają jej poradzić sobie z problemami, pójść do przodu.
Miła lektura. Zapadła mi w pamięć scena nocnej wędrówki cichymi uliczkami Rzymu, świeżo obmytymi potokami ulewy, z nieśmiało przyświecającym księżycem, boso, z dziwką jako przewodniczką. Wspominam też wędrówkę w rozświetlonym słońcem mieście umarłych, między rozgrzanymi kamiennymi ścianami a chłodnymi, wionącymi zatęchłą wilgocią wejściami do domów grobowych. Przyjemny jest śródziemnomorski klimat książki.
Ciekawa lektura.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.