Dodany: 26.01.2006 16:14|Autor: kocio
O miłości i wolności
"Ojciec i ojciec" to bardzo dobra współczesna książka - co do tego nie mam wątpliwości. Najbardziej podoba mi się w niej oderwanie van Loona od tematu. Nie żeby zapominał, o czym chce pisać, bo to byłby dramat dla czytelnika, chodzi raczej o swobodę w traktowaniu punktu wyjścia. Czytałem i dziwiłem się, jakie to w końcu proste: trzeba tylko najpierw jasno nakreślić sytuację, ale potem nie trzymać się jej niewolniczo...
Bardzo dobrze, że wydawnictwo (W.A.B., wyd. I) wydrukowało powieść w postaci, która nadawałaby się niemal do serii "Duże litery". Skromne, wydłużone stroniczki wypełnione są porcją optycznej przestrzeni, w której łatwiej się oddycha. Trochę więcej drzew, które w tym celu musiały pójść na przemiał, nie zginęło na darmo. Mimo tego zabiegu tekst nie jest sztucznie rozdęty i ze swoim wyraźnym wstępem, soczystym rozwinięciem oraz trafionym zakończeniem mieści się między okładkami bardzo dokładnie.
Armin dowiaduje się przypadkiem, że w wyniku skazy genetycznej jest trwale bezpłodny, więc jego syn nie jest tak naprawdę jego. Co to znaczy "naprawdę jego", o to w recenzji mniejsza, bo łatwo sobie wyobrazić, co się w nim kotłuje w wyniku takiego niespodziewanego odkrycia. Od razu odniosłem wrażenie, że jest wyjątkowo zżyty ze swoim Bo, a życiowa korekta nie dotyczyła specjalnie ich świetnego kontaktu, tylko samego Armina i jego stosunku do zmarłej żony.
Uczuciowy mężczyzna cierpi moim zdaniem nie dlatego, że coś miałoby mu odebrać kochane dziecko (co? jak?), ani dlatego, ze jest ułomny fizycznie, tylko z powodu zdrady, która wyszła na jaw po latach. Charakterystyczne, że nie reaguje mieszaniną litości nad sobą i gorzkiej autoironii, jak przeżywa swoje kalectwo wiele osób, choć byłoby to zrozumiałe wobec takiej upokarzającej "utraty męskości". Stara się za to usilnie zrozumieć, jak doszło do tego, że Monika tak okrutnie go oszukała - i jak w takim razie brzmi prawda.
Kiedy mija pierwszy szok, sytuacja w powieści się stabilizuje: Armin szuka, a przy okazji stopniowo opowiada o różnych kawałkach swojego dawnego i obecnego życia. Prawdę mówiąc, o zakończenie trochę się obawiałem, czy mianowicie autor nie zapomni go dodać. Gdy już gotów byłem uznać, że to po prostu ładnie napisany obyczaj, w którym nic-się-nie-dzieje, i który zdarzyć mógłby się wszędzie (poważnie, bez trudu wyobrażałem sobie, że to nie holenderska, a polska powieść współczesna!), ni stąd, ni zowąd książka doszła niespiesznym krokiem do finału. Tak znakomicie przeprowadzonego, że po nim nie mogło być już ani rozdziału, a wszystko, co odtąd się wydarzy, mogłoby stanowić zaczyn kolejnej świetnej powieści, bo niepodobna powstrzymać się od niecierpliwej myśli: "co dalej?".
Zakończenie stanowi jednak zaledwie miły bonus, bo książka van Loona "kupiła mnie" sobie już wcześniej dzięki cudownej, lekkiej prostocie. Rozdzialiki tej powieści składają się z naszkicowanych tuszem osobnych scenek. Wygląda to jak tomik pasujących do siebie wierszy haiku, dlatego tak jej do twarzy z rzadko zadrukowanymi stronicami. To nie tylko przestrzeń zbudowana przez formę literacką i drukarską. Armin ze swojej radykalnie hipisowskiej młodości wyniósł coś, co sam ten ruch dawno temu stracił lub sprzeniewierzył: umiłowanie wolności, które nie wyrodziło się w bezhołowie, tylko każe ciągle się dziwić i rozwijać, oraz zdolność i chęć kochania.
W jego osobie nie ma nic karykaturalnego, a dla dwóch monologów bohatera, wyrastających bezpośrednio z tej jego postawy, dałbym się chyba poćwiartować. Kiedy Armin zastanawia się, czym jest miłość (s. 207), jakie są pułapki w przeżywaniu jej w młodości, ale i dorosłości, a potem wytyka słabości krytycznego myślenia, doceniając jednocześnie jego zalety (s. 277), to prawie słychać dziecko, które głośno krzyczy "król jest nagi!". Taka jasność widzenia i mówienia przypomina mi prostotę Szymborskiej, którą przecież pojąć może każdy, bo nie buduje nowych prawd, tylko z pozorną łatwością odkrywa już istniejące - a jednak ociera się o Nobla, a nie o płyty chodnikowe.
Ma się rozumieć, nie cała opowieść jest równie genialna, ale rzadko jakiś fragment książki każe mi ciągle do siebie wracać i zastanawiać się nad nim. Z wielką chęcią podzieliłbym się tymi dwoma, ale po namyśle zrezygnowałem - żal byłoby uronić choćby zdanie, a cytowanie całych stron to gruba przesada. Nie ma lekko: kto ciekaw, niech sam pędzi do najbliższej biblioteki lub księgarni!
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.