Dodany: 23.12.2005 03:01|Autor: kocio
Prosto w... oczy
Książkę wypożyczyłem sobie z ciekawości, nie wgłębiając się nawet w treść. Spojrzałem za to na rysunki Andrzeja Czeczota i już miałem pewność, że przynajmniej tyle mojego, co się z nich pośmieję.
Ta książeczka jest dosyć niespójna. Tytuł mówi o wychowaniu seksualnym, więc ma coś z podręcznika, ale forma wskazuje na zbiór felietonów, a ilustracje to z kolei satyra w nieskrępowanej postaci. Łatwo się więc pogubić, co właściwie czytamy. Kofta skacze z tematu na temat, a dla okrasy podaje jeszcze sporo wypisów z literatury i wciska w tekst potężne przypisy. Jak dla mnie to przerost erudycji nad przekazem. Takie elementy w gazetowej kolumnie mogą urozmaicić lekturę, ale tu ją psują. Od książki oczekujemy przecież dłuższego ciągu myślowego, a nie tylko garści rozmaitych refleksji, co spokojnie uszłoby w kolorowym magazynie.
Przekaz jednak istnieje i daje się go wyłapać. Kofta zaczyna od najważniejszej rzeczy, czyli od tego, jak tradycja myślenia o seksie wprowadzona przez Świętego Augustyna skrzywiła całą naszą kulturę na wiele następnych wieków. Może właśnie tym daje się wytłumaczyć chaos książki: taka skala zmian powszechnej świadomości powoduje, że niezwykle trudno się wydostać spod wszechobecnego wpływu Augustyna, i póki co, pozostaje szukanie furtek.
Nie mam jednak wrażenia, żeby było to dzieło antykościelne. Autorka równie chętnie "gdyba" nad skrzywieniami pochodzenia chrześcijańskiego, co irytuje się prymitywnością podejścia do seksu wśród tzw. ludu. Nie cieszy jej też zjawisko pandemii seksu, która opiera się na epatowaniu młodością i cielesnością, ani tzw. seks wirtualny. Słowem: pokazuje, co jest nie tak z seksem w różnych sferach rzeczywistości. Ani klasyczna dewotka, ani standardowy playboy, choć tak od siebie różni, nie znajdą tu potwierdzenia swojej postawy wobec seksu. Oboje robią z niego coś, czym nie jest.
Brak w tej książce także jakiejś agresji napędzanej feminizmem - no, chyba że kogoś jeszcze szokuje, że kobieta śmie mieć własne, niepokorne zdanie... Kiedy pisze o innych zachowaniach seksualnych kobiet niż mężczyzn, to zaledwie stwierdza fakty, ale posiłkuje się przy tym bliżej niesprecyzowanymi źródłami. Zapewne z racji wieku jej doświadczenia są bogate, a sława pisarska pozwoliła się jej zetknąć i porozmawiać z wieloma ludźmi, jednak przyjmuję to jako dawkę autorskiego subiektywizmu. Temat seksualności jest tak pełen różnych emocji i lęków, że nie uznawałbym za wyrocznię wiedzy jednej, prywatnej osoby, choćby pełnej jak najlepszych chęci.
Wyjaśnienie intencji autorki znajdziemy dopiero pod sam koniec: "Tę książkę napisałam dla tych, których seks kiedyś zachwycał, ale teraz trochę za mało się nim zajmują. Dla tych, którzy chcieliby, żeby seks ich zachwycał, lecz nie bardzo wiedzą, jak to zrobić, a głównie dla tych, których seks brzydzi, lękają się go, a pragną, żeby ich zachwycał. Wiedzą, że to możliwe, ale się wstydzą"*.
Jeśli idzie o przełamanie wstydu, Kofta rzeczywiście robi swoje. Nazywa po imieniu patologie, mówi rzeczowym językiem tam, gdzie trzeba się nad czymś zastanowić (a czasem trzeba), ale nie proponuje "umózgowienia" seksu, gdy mowa o przeżyciach. Tu z kolei serwuje swobodną wyobraźnię, zwłaszcza pochodzącą z dzieł innych pisarzy. Jednak na jakikolwiek większy efekt bym nie liczył. Dopiero po zaskoczeniu wywołanym lekturą "Wychowania seksualnego..." można myśleć o jakimkolwiek zachwycaniu, bo piękno poległo tu pod zwałami (zgoda, nienachalnej i zapewne koniecznej, ale jednak) publicystyki.
Autorce udało się więc tylko połowicznie, za to ilustrator swoją działkę odrobił bez fuszerki. Miłosiernie ostrzegam, że granicę dobrego smaku Czeczot przekracza nagminnie, co nie każdemu się spodoba. Nie wyobrażam sobie jednak tej książeczki bez jego obrazków. Powaga i dosłowność tekstu słabo by wypadły bez tych dzikich, ale śmiesznych grafik.
---
Krystyna Kofta: "Wychowanie seksualne dla klasy wyższej, średniej i niższej", W.A.B., 1999, wyd. I, s. 226.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.