Dodany: 06.11.2005 12:28|Autor: CH
Chwila, w której nie będzie następnych dni
„Pytam jeszcze raz: co byś wybrał, gdybyś miał taką szansę? Zdecydowałbyś się żyć na Ziemi przez krótką chwilę, aby po kilkudziesięciu krótkich latach zostać wyrwanym z tego świata i nigdy już tu nie powrócić? Czy też byś z tego zrezygnował? Masz tylko tę alternatywę. Takie bowiem są reguły. Jeśli wybierzesz życie, wybierzesz także śmierć”*.
To pytanie jest zasadniczym mottem tej – przyznaję szczerze – najpiękniejszej przeczytanej przeze mnie powieści. Jej fabuła jest prosta: piętnastoletni chłopiec dostaje, znaleziony przez swoją babkę, list od nieżyjącego od jedenastu lat ojca. Żeby bardziej przybliżyć temat, napiszę, że to opowieść o miłości do kobiety i o miłości do życia. Reszty opowiedzieć nie mogę, bo nawet gdybym starała się ze wszystkich sił, nie udałoby mi się oddać całego piękna tego opowiadania ani opisać zadziwiającej magii rzeczywistości, którą umieścił w nim autor (do tej pory nigdy nie myślałam, że rzeczywistość może być magiczna).
Muszę też napisać, że nie jest to pozycja dla ludzi, którzy boją się płakać, boją się pytań, a jeszcze bardziej – odpowiedzi. Nie jest to również proza wesoła, ale i nie pozostawia po sobie tej ohydnej kropli żalu, że coś się nie skończyło, że czegoś tu brakuje. Nie przesadzę, jeśli powiem, że to powieść idealna. Pozostaje po niej tylko pragnienie postrzegania świata w taki sposób, w jaki postrzega go bohater – autor listu.
„Boję się (...). Boję się wyrzucenia z tego świata. Boję się takich wieczorów jak ten, kiedy nie będzie mi już wolno żyć”* – napisał Gaarder, wkładając tę wypowiedź w treść listu, i, stawiając nas twarzą w twarz z tym strachem, zadaje nam pytanie, co byśmy wybrali – życie, a potem ów strach, czy może nieistnienie. Wnioski z odpowiedzi nasuwają się same.
„Powiedziałem: - Wyobraź sobie, że stoisz u progu tej wielkiej baśni, wiele miliardów lat temu, kiedy wszystko powstało. Możesz zdecydować, czy kiedyś urodzisz się i będziesz żyć na tej planecie. Nie wiesz, kiedy by to miało być, ani też jak długo będziesz mógł tu pozostać, lecz o więcej niż kilkudziesięciu latach i tak nie może być mowy. Wiesz jedynie, że jeśli zdecydujesz się przyjść kiedyś na ten świat, gdy nadejdzie na to pora czy, jak mówimy, gdy „czas się dopełni”, będziesz również musiał rozstać się kiedyś z nim i wszystko opuścić. Być może przyprawi Cię to o wielki smutek, gdyż wielu ludzi uważa życie w tej niezwykłej baśni za takie cudowne, że łzy napływają im do oczu na samo wspomnienie nieuchronnego końca. Ogromnie boli myśl o chwili, w której nie będzie już następnych dni”*.
Nie muszę chyba dodawać, że książkę tę czyta się bardzo szybko (gdyby czytało się ją wolno, nie byłoby tu tej recenzji), poza tym autor zwraca się do nas w formie listu (dużo bardziej fascynującego i wzruszającego niż jakiś zwykły list, bo to przecież jakby testament), przez co wciąga nas w akcję powieści jeszcze bardziej. Zadaniem czytelnika jest traktowanie siebie jako całkowicie bezpośredniego odbiorcy bądź adresata owego listu. Powieść ta bowiem pozwala na siebie spojrzeć z dwóch stron – chłopca, który czyta list lub ojca, który napisał go, kiedy jego syn był mały. Dlatego, mimo że „Dziewczyna z pomarańczami” została umieszczona na półce książek dla młodzieży, dorośli również mogą ją przeczytać (chyba że są zbyt normalni i czytają dla samego czytania).
„Myślę o tym, że tę dłoń, którą trzymam teraz, będę trzymał do ostatniej chwili, może leżąc w szpitalnym łóżku, może przez wiele godzin bez przerwy, aż do momentu, gdy wreszcie zdejmę cumę i odpłynę. Uzgodniliśmy, że tak właśnie się to stanie, ona już mi to obiecała. Przyjemnie o tym myśleć. A jednocześnie bezgranicznie smutno. Kiedy opuszczę ten wszechświat, puszczę ciepłą, żywą rękę, rękę Dziewczyny z Pomarańczami. Wyobraź sobie, Georg, wyobraź sobie, że również na tym drugim brzegu byłaby jakaś dłoń, której można by się złapać! Ale ja nie wierzę w istnienie jakiejś drugiej strony. Jestem tego niemal całkiem pewien. Wszystko, co istnieje, trwa dopóty, dopóki wszystko się nie skończy. Ale ostatnią rzeczą, której człowiek się trzyma, bywa czyjaś dłoń.
Napisałem, że jedną z najbardziej zaraźliwych rzeczy, jakie znam, jest śmiech. Ale zarazić się można również smutkiem. Inaczej jest ze strachem. On nie jest równie zaraźliwy jak śmiech i smutek, to dobrze. Ze strachem jest się niemal całkiem sam na sam.
Boję się, Georg. Boję się wyrzucenia z tego świata. Boję się takich wieczorów jak ten, kiedy nie będzie mi już wolno żyć”*...
---
* Jostein Gaarder: "Dziewczyna z pomarańczami" w tłumaczeniu Iwony Zimnickiej, Wydawnictwo Jacek Santorski & Co, 2004.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.