Dodany: 03.11.2005 00:13|Autor: kocio

Portret dwóch dusz


Po chwycie poniżej pasa, za jaki mam "Oskara i panią Różę", zniechęciłem się do tego autora. Czego można oczekiwać od kogoś, kto najpierw wybiera tak ckliwy temat jak śmierć dziecka, a potem robi z niego taką sztywną (od lukru...), pseudofilozoficzną powiastkę dla mas?

Okazało się jednak, że Schmitt potrafi znacznie więcej. Warto tylko odnotować, że to nie powieść, tylko de facto sztuka teatralna - choć praktycznie odarta z didaskaliów. Zdani jesteśmy na wyobraźnię znacznie bardziej niż w przypadku prozy, bo dociera do nas tylko to, co zewnętrzne: słowa i po części zachowania. Nie ma tu narratora ani opisów przyrody, jest tylko dwoje ludzi postawionych wobec siebie. "Wobec", nie "naprzeciw".

Lisa i Gilles są małżeństwem od 15 lat. On stracił niedawno pamięć, a ona wyciągnęła go właśnie ze szpitala i przyprowadziła do domu. Rosnąca między nimi rozmowa to dosłownie nić porozumienia, którą w tej dziwnej sytuacji próbują od nowa tkać.

Ta ich rozmowa nie jest na szczęście żadnym prostackim pamfletem na instytucję małżeństwa ani kolejną odsłoną wojny płci, a jej siła polega na delikatnym ukazywaniu słabości obojga małżonków. Jeśli coś źle układało się we wspólnym życiu Lisy i Gillesa, to rozmawiając stopniowo odkrywają, gdzie zawiedli.

Jest w tym odkrywaniu wiele emocji, które dodają dialogowi "ciała" i odpowiedniej dramaturgii. Gdyby emocji było za wiele, doszłoby do awantury. Tymczasem dzieje się cos ważnego i mimo tego rozedrgania krok po kroku zbliżamy się do sedna, do samych podstaw ich związku. Są to oczywiście sprawy uniwersalne, dlatego poprzez głosy tych konkretnych ludzi daje się też usłyszeć szersze prawdy o mężczyznach i kobietach w związkach.

Tym razem nie mogę nic zarzucić subtelności szkicu. W tym tekście Schmitta nie ma żadnego epatowania czytelnika ani walenia po głowie schematem. Przypomina mi on nawet twórczość Patricka Süskinda, a to chyba największy współcześnie mistrz miniatur przedstawiających złożone ludzkie wnętrza. W "Małych zbrodniach małżeńskich" odnalazłem tą samą dociekliwość w przyglądaniu się zakamarkom duszy i to samo urzekające piękno, które nieraz ukrywa się wśród małostek. Polecam zwłaszcza porównanie z fenomenalnym monodramem Süskinda "Kontrabasista".

Przy czytaniu tej książki zdecydowanie nie warto się spieszyć, bo niecałe 100 stron dialogów zleciało mi o wiele szybciej, niż bym chciał. To delikatna, szczera literatura, napisana nie dla zabawy z formą, tylko naprawdę dla ludzi - nic więc w tym chyba dziwnego.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 10643
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 1
Użytkownik: reniferze 17.12.2005 14:35 napisał(a):
Odpowiedź na: Po chwycie poniżej pasa, ... | kocio
Książka jest niesamowita. Czyta się kwadrans, a robi wrażenie jak kilkutomowa powieść o życiu. Do bólu prawdziwa.
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: