Dodany: 01.11.2005 19:59|Autor: bidrek
Narodowy opiekun
Nawet nie umiem precyzyjnie uzasadnić, dlaczego tak lubię Różewicza i jego poezję. Za niezwykłą wrażliwość, skromność, oszczędność, prostotę. Za czasem surowe jego oko, nonkonformizm, umiejętność wytknięcia przywar gatunku ludzkiego bez kalkulowania, że nie przysporzy mu to popularności, oburzy adresatów. Jak ojciec, który skarci swoje dziecko, upomni, mając na uwadze jego dobro i rozwój w prawidłowym kierunku.
Charakterystyczna dla poezji Różewicza jest jej fragmentaryczność, sprawiająca czasami wrażenie, że czytamy luźne notatki, zaczęte i niedokończone rozważania. Podjęte i nie kontynuowane dalej wątki, zostawione na potem, a może na własne przemyślenia.
I sam tytuł tego tomiku poezji to potwierdza: „Zawsze fragment. Recycling”.
Różewicz w swoich wierszach często porusza motyw własnej poezji, próbuje nazwać, określić, przybliżyć proces jej powstawania. W tytułowym wierszu „Zawsze fragment” czytamy:
„doprawdy
nie mam czasu
na skończenie
tego wiersza (…)
przecież wiersz sam nie ma końca”(1)
I takie odczucia wywołują jego wiersze. Nie mają początku, końca, jedynie wycinek środka. Czasem mu się one wydłużają, „wymykają spod ręki”, a potem musi je ucinać „albo w kokardkę zawiązać”. Zdania urywają się w połowie, tekst jest przeplatany jego wcześniejszymi wierszami, wiele dopisków, wtrąceń w nawiasach, dających wrażenie czytania powyrywanych kartek z brudnopisu i pozornie przypadkowo spiętych.
Różewicz jest bardzo świadomym poetą, ukierunkowanym i surowym dla współczesnych tendencji pisarskich. Krytykuje „gwiazdeczki”, które na stare lata, oprócz reklamowania płynów do naczyń, jeszcze piszą wiersze. Wyraża swój niepokój w „Prognozie do roku 2000”, kiedy pisze:
"niestworzone rzeczy
czekają jeszcze
na poetów
niestworzone rzeczy
już teraz każdy pisze
co mu ślina na język
przyniesie (a nawet więcej)” (2)
Sam określa się jako „poeta emeritus”. W najpiękniejszym, moim zdaniem, wierszu „Na obrzeżach poezji” swoje pisarstwo nazywa powołaniem, by po chwili mnie zaskoczyć dystansem, jaki czuje do uprawianej poezji:
„rzecz to trochę wstydliwa
być może nie nadawałem się
do niczego – byłem do niczego –
miałem dwie lewe ręce
do dziś piszę tylko ręką
ręką stawiam litery
oszczędzam na kropkach (…)
moja ręka prawa
to tylko narzędzie pracy
służy do ocierania potu z czoła
pisania wierszy” (3)
Cudowne!
Tomik ten porusza wiele innych tematów. Różewicz patrzy swoim surowym okiem na dzisiejszy świat. Porusza niewygodne tematy, mówi prawdę, która – nas, ludzi – boli. I zmusza do zastanowienia się! On nie podaje nam opakowanej w kolorowy papier, gotowej do zaakceptowania – ukróconej, wyretuszowanej – prawdy. On wykłada nam ją żywą, wręcz brutalną, której jednak ujrzenie ma wywołać u nas szok i wyrwać z ocierania się o świat, z tego półżycia, z komercjalizacji wartości. Przypomina swój pobyt w Nowym Jorku, kiedy większość ludzi na pytanie o 4 lipca wzruszała ramionami. Jako strażnik najważniejszych ludzkich wartości, takich, jak ojczyzna, historia, rodzina i miłość, broni tej ostatniej przed totalnym jej skomercjalizowaniem w poemacie „Walentynki”, w którym humor Różewicza ma wydźwięk tragiczny i groteskowy. Pisze o klonowaniu, chorobie BSE, taśmowej produkcji człowieka, języku współczesnych mediów, nawet prorokuje atak na WTC w Nowym Jorku (tomik pochodzi z 1998).
Kondycji człowieka na koniec XX wieku nie ocenia dobrze, boi się o przyszłość, jak ojciec o swoje dzieci. Wyraża również duży niepokój o pojawiające się coraz częściej głosy, że „holocaustu nie było”. Będąc świadkiem tych przerażających zdarzeń, mówi o tym głośno w utworze „Recycling”, wspominając sztabki złota w bankach watykańskich, szwajcarskich, które prawdopodobnie zostały przetopione z zębów, pierścionków więźniów z Oświęcimia, Majdanka, Treblinki. I kiedy wchodzą w grę tony niewygodnego, krwawiącego złota, łatwiej jest powiedzieć, że „holocaustu przecież nie było”. Jako żywy uczestnik tamtych wypadków nie pozwala dopuścić do tego, by śmierć milionów ludzi została przeoczona w imię względów ekonomicznych czy „dobrego samopoczucia” pewnych narodów. Autor „Nożyka profesora” jest tym przerażony, opisuje również coraz częstsze napisy na murach: "Juden raus", czy narysowane gwiazdy Dawida, wiszące na szubienicy.
Różewicz oprócz tego wspomina swoje podróże („Mozaika bułgarska w roku 1978”; „Klocek”), dyskutuje o sztuce („Francis Bacon, czyli Diego Velazguez na fotelu dentystycznym”), przypomina sylwetki osób, które go zafascynowały, np. Wandy Rutkiewicz („Gawęda o spóźnionej miłości” - jeden z najpiękniejszych wierszy). Pisze już także o zbliżającej się powoli śmierci, oswaja się z nią:
„układam się do snu
otulam kocem
biegnę lecę
nie zatrzymam tego biegu
budzę się
z ustami pełnymi
piachu” (4)
Poezja Różewicza mnie niesamowicie wycisza, a piękne, jesienne słońce, towarzyszące mi w czytaniu tego tomiku, sprawiło, że była to dla mnie duchowa uczta. Okazja do zatrzymania się, popatrzenia z dystansem na świat. Ta bardzo oszczędna w formie poezja jest bardzo pojemna treściowo, dlatego może przemawia do mnie tak wyraźnie.
Poeta, mimo że wydaje się być surowym, bo przecież pisze:
„Skąd się bierze zło?
jak to skąd
z człowieka
zawsze z człowieka
i tylko z człowieka
człowiek jest wypadkiem
przy pracy
natury
jest
błędem
jeśli rodzaj ludzki
wyczesze się
własnoręcznie
z fauny i flory
ziemia odzyska
swój blask i urodę” (5)
to jednak wierzy nadal w człowieka. I konsekwentnie wychowuje go przez swoje wiersze. Każdego ze swoich czytelników. Więc cóż pozostaje rzec swojemu wychowawcy?
Dziękuję, Panu Tadeuszu! Dziękuję.
---
(1) Tadeusz Różewicz; „Zawsze fragment. Recycling", Wyd. Dolnośląskie, Wrocław 1998, str. 22.
(2) str. 56.
(3) str. 127.
(4) str. 62.
(5) str. 117.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.