Dodany: 30.09.2005 21:09|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Codzienność na sprzedaż


Pod względem stosunku objętości do czasu, w którym powstawały, dzienniki te biją na głowę analogiczne dzieło Dąbrowskiej (której na podobnej ilości stronic udało się zmieścić reminiscencje w przybliżeniu jednej trzeciej całego twórczego życiorysu, Andrzejewskiemu zaś zaledwie siedmiu lat). Dąbrowska jednak pisała je – przynajmniej pierwotnie, bo zapis w testamencie pozwalający na ich wydanie po iluś tam latach świadczy, że pod koniec życia zdała sobie sprawę z nieuchronności ich upublicznienia – tylko dla siebie. Andrzejewski zaś, trywializując, produkował je na sprzedaż, od początku mając świadomość, iż jego zmaganiom z codziennością towarzyszyć będzie spora grupa czytelników czasopisma, na którego łamach były publikowane. Toteż trudno powiedzieć, czy mógł być w swym dziele w pełni autentyczny. Ja osobiście wyczuwam w nim stałe baczenie, aby wszelkie bardziej prywatne emocje i refleksje przepuścić przez filtr zatrzymujący słowa, zdania, obrazy, które mogłyby zbytnio odsłonić duszę autora lub ujawnić zbędne ogółowi czytelników dane z jego biografii. I tak na przykład bez oporów opisuje przebieg grypy i lumbago, ale już relacja z pobytu w szpitalu (z której dopiero po dłuższej chwili uważnej lektury można dowiedzieć się, iż był to szpital psychiatryczny) jest tak zawiła, że czytelnik nie ma prawa dojść, jaki problem zawiódł tam pisarza. O życiu rodzinnym wspomina tak lakonicznie, że trudno nawet z pewnością określić liczbę jego potomstwa (z imion wymienia dwoje dzieci, ale gdzieś – jeden jedyny raz – przewija się wzmianka o najmłodszym synu) i dociec, czy wspominany na początku siedemnastolatek to wnuk, bratanek, czy może właśnie ów najmłodszy. Wiele miejsca – jak na dziennik literacki przystało – poświęca za to rozmyślaniom nad treścią swoich przyszłych dzieł i pracy nad ich szczegółami. Dzięki temu stajemy się obserwatorami „pisarskiej kuchni”, drogi od pomysłu do ubrania go w słowa, od ledwie zarysowanej koncepcji do konkretnych scen i postaci, mozolnego tropienia realiów historycznych, takich, jak godzina przyjazdu pociągu z określonej miejscowości w określonym dniu minionego wieku czy obecność i wygląd ławek na pewnym warszawskim placu. Na naszych oczach rodzi się nowela o chłopcu z białoruskiej wsi, przybywającym do stolicy na własną zgubę – po czym, na wpół stworzona, wędruje gdzieś ad acta, zasługując jedynie na marginalne wzmianki, że warto by do niej wrócić...

Zaimponować może ilość i kaliber lektur Andrzejewskiego. Gdyby spróbować je policzyć, wyszłoby pewnie ze 6 pozycji tygodniowo, a w tym: nieledwie cała klasyka obcojęzyczna, dziesiątki współcześnie wydawanych utworów polskich, pokaźna porcja dzieł historycznych i biograficznych. Rzadko jednak zaszczyca którekolwiek z nich więcej niż 1-2 zdaniami.

Podobnie zdumiewa (przynajmniej człowieka urodzonego dwa pokolenia później) i budzi podziw obeznanie autora z muzyką klasyczną. Rozpoznać po paru taktach kompozytora i tytuł utworu mniej znanego niż „Etiuda rewolucyjna”, „Taniec z szablami” albo uwertura do „Wilhelma Tella”, nie dość tego, czasem i jego aktualnego odtwórcę – to umiejętność godna pozazdroszczenia, obecnie przez mało kogo posiadana.
Nie przyprawia mnie natomiast o szczególny zachwyt styl pisarza – trochę przeintelektualizowany, zbyt obfitujący w quasi-filozoficzne rozważania, męczący przydługimi, a nie tak kunsztownymi, jak np. u podziwianej przez autora Nałkowskiej, zdaniami.

Całość jednak przydatna jako źródło wiedzy o życiu i mentalności człowieka „tamtej epoki”, człowieka ponadto nietuzinkowego, bo spoglądającego na świat z piedestału uznanego twórcy (a mimo to nie popadającego w samozachwyt i nie usiłującego swej pisaniny traktować jako instrumentu autopromocji).

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 2257
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: