Dodany: 11.09.2005 15:03|Autor: Bozena

Książka: Lot ku ziemi
Bratny Roman (właśc. Mularczyk Roman)

2 osoby polecają ten tekst.

Na rozdrożach samotności


Roman Bratny (wł. R. Mularczyk, ur. 1921) znany prozaik, poeta i publicysta, którego powieści, opowiadania i nowele weszły do kanonu literatury polskiej, i który najbardziej wsławił się powieścią „Kolumbowie, rocznik 20” opowiadającą o losach młodzieży z Armii Krajowej, w utworze „Lot ku ziemi” porusza ponadczasowe – wciąż aktualne zagadnienia.

Autor opowiada o samotności: i tej z wyboru, i tej w tłumie („w tłumie każdy jest rywalem”***), o pracy, nauce i wynalazkach, o zazdrości, o winie i karze, o motywie kainowym, o miłości i zdradzie. Mówi o nienawiści w końcu, a także o konieczności wiary, jeśli nie w Boga, to w cokolwiek, by ludzie zachowali moralność.

Powieściopisarza absorbują rezultaty chwil; tych znaczących, niekoniecznie licznych momentów w życiu człowieka, kiedy to podejmuje on najistotniejsze wyzwania wobec losu bądź uchyla się przed ich podjęciem. To one, te pojedyncze chwile, te znaczące momenty rozstrzygają, bo już na zawsze określają kierunek jego drogi. A gdy przychodzi ostatnia już chwila i człowiek opuszcza ten świat, to właśnie poprzez te momenty musi on widzieć całe swoje życie...

Marek Zych – wyraziście nakreślona piórem pisarza główna postać utworu - „grał zawsze przeciw losowi”*. A to: „zawsze” odnosi się także do teraźniejszości powieściowej, tej z epoki ukształtowanego socjalizmu. Autor, jakby w zadumie, stara się odpowiedzieć: jak dalece ta gra wpłynęła na Marka dzieje, na jego wybory, na jego klęski, a może zwycięstwa(?) i na ten moment, w którym przed oczyma staje całe życie.

Odpowiedź nie byłaby w zasadzie możliwa, gdyby pominął on pewne osoby, zdarzenia i determinanty, niegdyś i dziś obecne w bliskim otoczeniu bohatera. Utwór staje się zatem wielowarstwowy.

Akcja powieści toczy się w Warszawie w latach siedemdziesiątych dwudziestego wieku. Genialny konstruktor komputerów nowej generacji – Marek Zych, człowiek hardy, no i z zasadami, o ukształtowanej, „wyprostowanej”* postawie wyniesionej z okresu walk w powstaniu warszawskim, w latach studenckich - zaraz po wojnie, która pozostawiła mu „pamiątkę” w postaci powłóczenia nogami, ale także i Krzyże Walecznych, podjął decyzję o „wyrzuceniu z tego świata”* jeszcze nie narodzonego dziecka... Uchylił się tym samym przed jednym wyzwaniem, a podjął inne: osobiste, z szansą wyłącznie dla siebie... I niejako ten moment, ta chwila staje się osią powieści.

Obok, po drodze, jest miłość, jest zmaganie się z chorobą, jest praca w Instytucie w otoczeniu zawistnych współpracowników i nie tylko współpracowników, bo wrogiem numer jeden Marka jest jego przełożony. Ten dostrzega, co prawda, talent, intelekt i osiągnięcia podwładnego, lecz z zazdrości torpeduje dalsze jego wynalazcze poczynania.

Nie od razu tę zazdrość Marek odkrywa. Niemal ostatni pojmuje, że „...Murzyn jest zawsze potrzebny [...], a geniusz zrobiwszy swoje, może odejść...”*. Geniusz, któremu intratną ofertę na stanowisku konsultanta wielokrotnie proponowała firma amerykańska, i który w imię patriotycznej lojalności tę ofertę odrzucił... Czy teraz Marek jeszcze raz ją przemyśli?

Narratorem, a właściwie piszącym książkę w powieści o Marku jest ktoś, kto go wcześniej nienawidził, ktoś, kto teraz pragnie go „zwrócić ludziom”* i pokazać jego „judymowską” osobowość. Z dystansu, poza światem, zza więziennych krat (dlaczego?) dokonuje swoistej analizy psychologicznej postawy Marka otoczonego fałszywym nimbem dolarów, złota i funtów, jak również analizy postawy brata Marka: etyka-moralisty (i dziś cyniczne spostrzeżenie narratora może być aktualne: „pisze się ethos, a wymawia się szmal”*), który wypada w tej konfrontacji psychologicznej paskudnie...

Może ten brat to biblijny Kain, a może zwyczajny człowiek z ludzkimi przywarami i żądzami? Roman Bratny w tej kwestii kategorycznie się nie wypowiada, jednakże umieszcza zdanie, które przywodzi czytelnika do zadumy: „...brat jest w życiu człowieka dosłownie i w przenośni najbliższym sąsiadem, a nie ma wszak nienawiści mocniejszych, bardziej zajadłych niż sąsiedzkie. Stąd wątek Kaina, jako że grzechem jest natura i kultura się przed nią broni”*.

Kluczem do odpowiedzi na to i wiele innych pytań są relacje, i konsekwencje tych relacji, owych trzech głównych postaci mężczyzn. Istnieje tu ciąg przyczynowo-skutkowy i tenże jasno określa rolę i miejsce każdego z nich względem pozostałych.

Pojawiają się także inni mężczyźni, ale są i kobiety w powieści, a ważną w jej kontekście, lecz wiodącą swój żywot niby w tle, jest milcząca Mirka, jest też piękna i żywotna, bliska Markowi Paula, która na swój własny sposób interpretuje zwyczajowe normy moralne. I być może, gdyby nie ta interpretacja - narrator pisałby swoją książkę na wolności. Są też, nie mniej ważne, a uczestniczące w zaistniałych i opisywanych wydarzeniach - inne panie.

„Lot ku ziemi” to powieść ciekawie skonstruowana: narrator pisze książkę, a i równolegle autor opowiada, bo „życie jest opowieścią”**. Splata przy tym teraźniejszość z przeszłością językiem prostym i łatwym w odbiorze. Niekiedy jednak, dla odzwierciedlenia prawdy życiowej o istnieniu różnych środowisk w tej samej społeczności, wprowadza język obcesowy, lecz bez przerysowania - bez wulgaryzmów. Widoczny jest też w powieści pewien gatunek upodobań pisarza do stosowania skrótów myślowych. Nie komplikują one jednak zrozumienia treści, bo i tak, w trakcie rozwoju akcji, rozwiewają się
- jeśli były - wszelkie wątpliwości.

Fabuła powieści nie jest skomplikowana, aczkolwiek jasno o tym powiedzieć można raczej po przeczytaniu dzieła.

Pisarz zdołał mnie zaciekawić od pierwszej strony doprawdy niewesołą książką, a potem wciągnąć i nadzwyczajnie zainteresować kilkoma ważnymi przemyśleniami, bo jak się przekonałam sama, miał wiele od siebie do powiedzenia.

Wzbudził także mój zachwyt pięknymi opisami dotyczącymi odczuć delikatnej sfery życia człowieka, zachwyt nieco przytłumiony zdumieniem. Zdumieniem?
A to dlatego, że opinię miał „twardziela”.
I to nikt inny, tylko ten „twardziel” napisał, że miłość „...to głos z najpiękniejszej strony świata”*.
I to ten „twardziel” ugruntowanie wiedział, że kobieta lubi być „systematycznie”* adorowana, bo jak barometr wyczuwa coś, co się już kończy. I... jeszcze więcej z tej subtelnej strony... wiedział
(a może lub czyżby: wszyscy mężczyźni to wiedzą?).

Po literaturę współczesną sięgam rzadko, lubię klasykę, lecz ta powieść przyciągnęła mnie, i chociaż inny to styl i język (już nie tak elegancki), to fabuła - poruszająca jest.

Książka jest dobra, warta przeczytania zwłaszcza przez osoby niecierpliwe, te, które zbyt szybko podejmują istotne życiowe decyzje i nawet mają świadomość swojej własnej niecierpliwości, lecz jakoś tak pędzą wciąż naprzód. A naprzód, czy to oznacza, że dobrze?

Zachęcam także do przeczytania tej książki osoby, które nieco jeszcze pamiętają (czytając, wrócą w tamten czas) absurdalne wyroki sądowe, „trampoliny” służące do realizacji egoistycznych celów, pamiętają też klimat pracy w instytutach badawczych, zjednoczeniach, sympozja naukowe i system klasyfikacji do wyjazdów na interesujące konferencje, w tym te zagraniczne - w latach socjalizmu. Może sami sobie odpowiedzą, jak jest obecnie: na plus, czy na minus się zmieniło?

Tę książkę polecam również miłośnikom twórczości Romana Bratnego i tym czytelnikom, którzy mają... (wcale nie żartuję)... brata.

Autor jest bratem Andrzeja Mularczyka, scenarzysty „Samych swoich”...



---
* Roman Braty: "Lot ku ziemi", PIW, Warszawa 1977
** Cytat z książki G.G. Márqueza „Sto lat samotności”
*** Cytat z książki A. Michnika „Wyznania nawróconego dysydenta”






(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 5837
Dodaj komentarz
Przeczytaj komentarze
ilość komentarzy: 4
Użytkownik: Kemor 01.12.2007 20:24 napisał(a):
Odpowiedź na: Roman Bratny (wł. R. Mula... | Bozena
Ciekawa recenzja, jednak najbardziej zaintrygowałaś mnie informacjami o wątku Kaina w powieści, myślą autora... "brat jest w życiu człowieka dosłownie i w przenośni najbliższym sąsiadem, a nie ma wszak nienawiści mocniejszych, bardziej zajadłych niż sąsiedzkie" i informacją, że bratem R. Bratnego jest Andrzej Mularczyk /ciekawy zbieg okoliczności, że pseudonim literacki Romana Mularczyka wywodzi się od słowa "brat"/.

Nie wiedziałem o tym pokrewieństwie obydwu pisarzy.

A. Mularczyk to nie tylko scenarzysta "Samych swoich", ale także pozostałych części tego tryptyku filmowego /"Nie ma mocnych", "Kochaj albo rzuc"/. Jest też autorem serialu "Droga", współautorem opowieści filmowej "Dom" /i wielu innych, liczących się w polskiej kinomatografii filmów/, autorem powieści radiowej "W Jezioranach". Słuchowisk radiowych napisał ponad siedemdziesiąt.
Na podst. jego książki "Katyń. Post mortem" Wajda nakręcił film "Katyń".
Do jego dorobku prozatorskiego należałoby jeszcze dorzucic kilka tomów reportaży.

Dorobek literacki i artystyczny obydwu braci Mularczyków jest w sumie potężny.




Użytkownik: Bozena 02.12.2007 02:01 napisał(a):
Odpowiedź na: Ciekawa recenzja, jednak ... | Kemor
I mnie, Kemorze, myśl Romana Bratnego zaintrygowała, ale w całości (nie do końca ją zacytowałeś), więc dodam: "Stąd wątek Kaina, jako że grzechem jest natura i kultura się przed nią broni”.

Na końcu ostatniego zdania recenzji postawiłam wielokropki - bo, naturalnie, nie tylko "Samych swoich" Andrzeja Mularczyka miałam na myśli. Chodziło jedynie o przypomnienie braterskiego (sąsiedzkiego) związku; ale i tak bardzo Ci dziękuję.

Odkąd pamiętam - podobał mi się pseudonim: Bratny, i jakoś nie myślałam o "bracie", a faktycznie, jak zauważasz, raczej stąd on jest.

Z ciekawości zajrzałam na Twoją stronę, Kemorze, i doszłam do wniosku, że sporo książek przeczytałam (dawno już) tych samych, a nie oceniłam ich (muszę to uzupełnić); i zauważyłam też, że są takie książki, które chciałabym przeczytać; na przykład "Kwiaty zła", czy "Portrety i zapiski". Te ostatnie oceniłeś tylko Ty, i tylko... na trójkę; a ja akurat zanotowałam je do przeczytania, bowiem Henryk Bereza - który "wyczytywał" w dziełach rozmaitych pisarzy to, czego inni nie dostrzegali - "zachłysnął" się prozą Stanisława Piętaka, więc byłam ciekawa co co takiego jest. Uznał on nawet, że w " »Portretach i zapiskach« widziano zwyczajną książeczkę wspominkowo-autobiograficzną. A to jest przecież aż przerażające w swojej powadze przedśmiertne wyznanie, wielka spowiedź artysty, który o sobie jako artyście wiedział wszystko i wiedział bezbłędnie. Tak bezwzględnie sprawiedliwej samooceny własnej drogi pisarskiej nie robi się przy lada okazji, nie robi się właściwie nigdy". [H. Bereza]

Może napiszesz słówko o tej lekturze? Twoje recenzje - ciekawe są.

A wracając do "Lotu ku ziemi" - myślę, że dasz się skusić i przeczytasz tę książkę :)

Użytkownik: Kemor 02.12.2007 21:05 napisał(a):
Odpowiedź na: I mnie, Kemorze, myśl Rom... | Bozena
Dam się skusić, dam na przeczytanie "Lotu ku ziemi", tylko nie wiem jeszcze, kiedy mi się to uda:)
A informacje o twórczości Andrzeja Mularczyka zamieściłem korzystając niejako z okazji odkrycia tego braterskiego związku obydwu pisarzy. Uznałem, że nie zawadzi przypomnieć, tym bardziej, że nazwisko Andrzeja Mularczyka kojarzy się bardziej z filmem, niż z twórczością prozatorską.

Po przeczytaniu Twojego komentarza mam mniejsze wyrzuty sumienia związane z ocenianiem książek. Też nie robię tego systematycznie i też nie oceniłem chyba sporo tych, które kiedyś tam, dawno temu, przeczytałem.
Nie wiem tylko, czy nie powinienem uderzyć się w piersi za niską ocenę książki St. Piętaka. Może i pomyliłem się w jej ocenie, a na pewno nie byłem w czasie jej czytania specjalnie zainteresowany wyznaniami autora dot. swojej twórczości.
Szukałem informacji biograficznych, informacji o epoce, życiu literackim okresu dwudziestolecia międzywojennego. Zbyt mało było, w/g mnie, faktów na ten temat, a chyba więcej ekshibicjonistycznych prawie rozważań o niemożności zrealizowania siebie, sporo dość patetycznego chwilami samobiczowania.
Dziś wiem, że bardzo trafnie zauważył H. Bereza, iż... "to jest przecież aż przerażające w swojej powadze przedśmiertne wyznanie, wielka spowiedź artysty, który o sobie jako artyście wiedział wszystko i wiedział bezbłędnie".
Dodam, że to spowiedź generalna, z całego życia, którego pozostało Piętakowi niewiele. W niecały rok po wydaniu "Portretów i zapisków" popełnił samobójstwo. Żył zaledwie 55 lat.

Niestety, "Portrety..." przeczytałem ze dwa lata temu i wielu szczegółów nie pamiętam, a to, co zostało w pamięci poniżej:

1/ książeczka niezbyt obszerna (ok. 200 str.), do przeczytania w ciągu kilku godzin,
2/ całośc podzielona na kilkanaście części, a każda z nich dotyczy jakiegoś okresu z życia pisarza lub jest portretem któregoś z przyjaciół, znajomych,
3/ tych pełnych portretów jest niewiele: J. Czechowicza, A. Rzerzycy, M. Napierskiego (szwagra Tuwima), K.K. Baczyńskiego /więcej nie pamiętam/,
4/ autor sporo pisze o swej trudnej sytuacji materialnej w okresie młodości i cygańskim, skandalizującym trochę życiu przyjaciół - artystów spędzających wieczory i noce w Ziemiańskiej, Bristolu, w Zodiaku,
5/ wymienia dziesiątki nazwisk ówczesnych pisarzy, poetów i przy okazji raczy czytelnika drobnymi o nich ciekawostkami. Zdecydowana większośc z nich zajęła trwałe miejsce w polskiej literaturze /Gombrowicz, Andrzejewski, Gałczyński, Ważyk, Broniewski itd., itp.,
6/ prawie wszystkie portrety, wspomnienia zamieszczone w książce powstały na początku lat sześcdziesiątych, ale też zamieścił autor fragmenty swojego dziennika prowadzonego w latach pięcdziesiątych.

Pisząc powyższe uświadomiłem sobie, że książka zasługuje na wyższą ocenę, aniżeli postawiłem i dlatego zaraz naprawię swój błąd.
Myślę, że te wspomnienia, szkice, zapiski warto jednak przeczytać.
Ciekawej lektury:)

Użytkownik: Bozena 03.12.2007 13:52 napisał(a):
Odpowiedź na: Dam się skusić, dam na pr... | Kemor
Bardzo Ci dziękuję za wyczerpujący komentarz; sporo zapamiętałeś z książki
S. Piętaka. I cieszę się, że miałam niejako wpływ na Twoją poprawę jej oceny. Ale masz rację: nie zawsze odnajdujemy w danej lekturze to, czego oczekujemy, i stąd niekiedy dysonans.

Nie wiem, Kemorze, jak jest naprawdę. Po lekturze "Sztuki czytania" Henryka Berezy - chciałabym wiele książek przeczytać (możliwe, że kiedyś to uczynię), które akurat tutaj - w biblioNETce - nie są (albo nielicznie) ocenione. Z przeczytanych książek, w swoim utworze, Bereza przytacza cytaty niekiedy tak wymowne i piękne, że aż dziw, że dany autor słabo jest powszechnie znany; na przykład z "Przejścia przez Morze Czerwone" Z. Romanowiczowej; tej lektury nikt nie ocenił. Ale nie chodzi tylko o cytaty, bo te wszędzie można wyłuskać, chodzi Berezie o więcej czytania niż pisania (wedle niego bardziej lubimy pisać aniżeli czytać), o podejście do tekstu jako całości, o widzenie jasno słowa pierwotnego, a nie tego co już o tym słowie wiemy, o jak najmniejszy rozdźwięk między słowem a zdarzeniem, rzeczą, zjawiskiem... I to, zdaje się, znajduje. Tak zapewne było podczas czytania prozy S. Piętaka (dziękuję za informację o tragicznym zakończeniu).
H. Bereza jawi mi się jako dziwny krytyk literatury: taki pokorny, i bardzo szanujący słowo; szanujący także pisarzy; lecz to wszystko mało co do tej chwili o nim wiem.

Zbyt długa ta dygresja - bo przecież o R. Bratnym było - ale podobnie myślę, że "nie zawadzi" :)


Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: