Dodany: 25.07.2005 02:32|Autor: kocio
Emancypantki
Barbara nie znosi być nazywana zdrobniałą formą swojego imienia, "Barb", albo, co gorsza, "Babs". Jednak nie protestuje, tylko "stara się odwodzić" od tego swoich kolegów i koleżanki z pokoju nauczycielskiego. To może znaczyć prawie wszystko, ale nie wyobrażam sobie jej w pełnej akcji, pozbawionej dystansu. Ta inteligentna, starzejąca się i samotna kobieta, to niemal żywy stereotyp starej panny (na dodatek brytyjskiej!). W dzieciństwie skutecznie wdrożona do panowania nad swoimi chęciami i do cierpliwego czekania, dziś zbiera tego żniwo: z jednej strony sama wie, że trudno jej okazywać uczucia, ale jednocześnie świetnie radzi sobie z dyscypliną w klasie, co nie jest równie łatwe dla młodszych nauczycieli.
Ale ostrożnie z naiwnymi ocenami! Mimo że Barbara ma dosyć staroświeckie poglądy, to jednak nie składa się tylko z nich. Umie patrzeć i nazywać sprawy po imieniu: wie, że pozujący na luzaka dyrektor szkoły jest w gruncie rzeczy sadystą i despotą, który na nieszczęście dorwał się do władzy. Zdaje sobie jasno sprawę, że żadne pięknoduchowskie podejście nie zmieni trudnej młodzieży z okolicy w anioły. Widzi, kiedy ludzie zachowują się małostkowo albo głupio, potrafi też niemal zawsze dostrzec i pokazać ich ukryte motywy.
Chyba tylko z powodu swojego zdania o ludzkiej kondycji, rodem jeszcze z XIX wieku, jest w stanie przyjmować to wszystko tak wprost. Nie ma co się szamotać i zbawiać staczającego się (lub od zawsze upadłego) świata, taki on już jest i pewnie będzie. Można mu się tylko przyglądać z pewnej wysokości i pilnować, żeby się nie zwalił na głowę, czyli żeby się jakoś zachować i nie dać się ośmieszyć. Tak została wychowana - ale przecież nie jest dzieckiem, a dorośli biorą odpowiedzialność za siebie, więc z pewnością jest to w jakimś stopniu także jej świadomie wybrana postawa.
Dlatego spisana przez nią historia romansu jej przyjaciółki, Sheby, z nastoletnim uczniem szkoły St. George's wydaje się uchwycona najbardziej odpowiednim piórem. Z bliska, ale z troską o rzetelność, to znaczy przynajmniej bez przekręcania faktów; ocena tego postępku jest i tak wystarczająco trudna. Ktoś powinien powiedzieć, jak było naprawdę, zwłaszcza gdy skandal rozlał się już na cały kraj i można o nim wyczytać w gazetach niestworzone rzeczy.
Nieco zaskakująca jest ta gotowość do obrony koleżanki przez konserwatywną przecież Barbarę. Raport z romansu powstaje, kiedy obie kobiety mieszkują razem; Sheba żyje głównie wspomnieniami z tego dziwnego czasu, a Barbara właściwie opiekuje się nią. Im dłużej jednak czytamy, tym bardziej okazuje się, że sam związek Sheby i Stevena to tylko osnowa, pretekst do swego rodzaju pamiętnika.
Widać też coraz wyraźniej, że zamiast się wyjaśniać, wszystko stopniowo się gmatwa. Nie wiadomo dlaczego Sheba drążyła ten bezsensowny romans dojrzałej nauczycielki, mężatki i matki, ze swoim nieletnim uczniem i czego właściwie w tym szukała. Nie wiadomo też do końca, co z kolei ciągnie Barbarę do niej. Jest jednak coś wspólnego w ich losach. Każda wychodzi ze swojej roli i daje się ponieść emocjom, które pozwalają im stać się kimś innym. Niekoniecznie lepszym, ale właśnie innym.
Nie ma znaczenia, że Sheba należy do klasy wyższej, a Barbara jest skromną nauczycielką; że pierwsza jest piękna, a druga raczej nie; że jedna jest łatwowierna i otwarta, a druga obserwuje świat z góry i żyje dosyć surowo; że jedna ma rodzinę, a druga tylko kotkę. Obie tak czy inaczej naruszają w końcu jakieś normy, tylko każda na swoją miarę.
Książka jest świetnie napisana. Ukrywane życie emocjonalne Barbary pojawia się w powieści stopniowo i długo sprawia dziwne, schizofreniczne wrażenie, że jest tylko obiektywną składową całej historii. Podoba mi się także eleganckie tłumaczenie Joanny Prądzyńskiej, które (wraz z przypisami) pozwala polskiemu czytelnikowi poczuć się w obcojęzycznym tekście jak w domu.
A można wyczytać w nim mnóstwo ładnych drobiazgów, nie tylko tych bezpośrednio dotyczących obu bohaterek powieści. Inteligencja i przenikliwość Barbary czynią te obserwacje bardzo naturalnymi, a to, czego nie mówi słowami, widać w zachowaniach postaci. To tak, jakby rozumiejąc już świat opowieści, nieraz dostawało się od autorki tylko opis, żeby samodzielnie dośpiewać sobie komentarz. To miłe z jej strony, bo zmusza do poruszania własnej wyobraźni, wrażliwości i znajomości bliźnich.
"Notatki o skandalu" to rzeczywiście interesująca, a nawet niepokojąca lektura. Niepokojąca, bo pełna niepostawionych wprost, trudnych pytań o moralną ocenę bohaterek.
Niezwykłe, że to wrażenie Heller uzyskała pisząc klasyczną powieść psychologiczną o zwyczajnych ludziach. Widać tak też się da, i to bez popadnięcia w sentymentalizm albo zbytnią mroczność. Samo przyglądanie się, jak ludzie za czymś tęsknią, zwodzą innych i siebie co do tych swoich pragnień, i temu, co może z takich prób wyniknąć, jest wciągające. Najważniejsze, żeby było opowiedziane szczerze. W tej książce to się zdecydowanie udało.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.