Dodany: 09.05.2005 20:02|Autor: dorsai
A Amerykanie mają tylko Dicka...
Daleka... choć może nie aż tak bardzo, przyszłość. Społeczeństwo całego systemu dziewięciu planet Układu Społecznego kieruje się specyficznym rodzajem prawa, zwanym Minimax. Jest to, rzekomo, rozwinięcie dwudziestowiecznej teorii gier. Życiem ludzi rządzi przypadek, specyficzna odmiana gry losowej, której powierzają nie tylko swoją karierę, ale również i całe życie. Ponadto system społeczny jest swego rodzaju systemem feudalnym, z lennikami i ich panami, zamiast umów składają oni przysięgę wierności.
W takim społeczeństwie poznajemy kilka postaci, Cartwrighta - relikt przeszłości, człowieka niedopasowanego do systemu, z ambicją wprowadzenia w życie idei sprzed 150 lat, oraz Benteleya - człowieka, który również nie chce przyjąć tego, co daje mu "los" i pragnie to zmienić, zmienić społeczeństwo i system, w którym żyje. Ich losy splata iście dickowska intryga, w której raz stają po przeciwnych stronach barykady, za chwilę znów walczą ze wspólnym wrogiem.
Jest to telegraficzny skrót książki. NIe miałem zamiaru w nim zawrzeć nawet części historii przedstawionej w książce. Po pierwsze - nie chcę psuć co niektórym czytania. Po drugie, jeśli chciałbym to zrobić, równie dobrze mogę zacząć przepisywać książkę. A moim zdaniem, nie warto.
Książkę czyta się łatwo, szybko... ale niestety, nie przyjemnie. Napisana jest w ciężki sposób, w którym ewidentnie brak trochę większego literackiego i poetyckiego polotu. Czasami odnosiłem wrażenie, jakbym czytał skrótowe notatki pisarza mówiące o tym, co chce napisać, jak rozwinąć fabułę... Ponadto, z jednej strony fabuła zachwyca zawiłością, by zaraz przemknąć w trybie przyspieszonym przez przełomowe fragmenty, by zwolnić kilka akapitów dalej.
Na koniec - kilka plusów. Pierwszy, to to, o czym już pisałem, jednakże powtórzę: książkę czyta się niezwykle łatwo. Drugi - pomysł. W sumie intryga, jak na Dicka przystało, zakręcona, z pomysłem. Trzeci plus: mimo tego, że książka jak na SF jest staruszkiem (50 lat), to jednak nie czuć tego. Dick postawił na psychologię i socjologię, zamiast na technikę, zatem drobne deaktualizacje nie rażą aż tak bardzo.
Podsumowując moje osobiste doznania związane z tą książką... szczerze się zawiodłem, bo książkę zaliczam do średnich, a od autora, którego niektórzy uważają za "jedynego rodowitego pisarza amerykańskiego", wymagałem trochę więcej. No cóż, pozostaje mi powrócić (trochę niepoprawnie politycznie, zważywszy na ostatnie rocznice) do mojej ukochanej fantastyki rosyjskiej.
(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.