Dodany: 18.03.2024 18:24|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Duchy nie straszą, ale przeszłość może


Stwierdziłam, że skoro już tyle zwlekam z zakończeniem „Rendez-vous z Agathą Christie” lekturą „Kurtyny” (wiadomo, dlaczego…), to jeszcze akcję przeciągnę, zaopatrując w przyzwoite recenzje tych kilka tytułów, z którymi tego nie zrobiłam na początku. Jednym z ostatnich jest „Uśpione morderstwo”.

Jego bohaterka, Gwenda Reed, urodziła się w Indiach, a wychowała w Nowej Zelandii; obecnie ma zamieszkać w ojczyźnie przodków, do której przybywa z pewnym wyprzedzeniem, by zdążyć nabyć odpowiedni dom, zanim mąż pozałatwia sprawy zawodowe. W uroczej nadmorskiej miejscowości Dillmouth wpada jej w oko willa, wydająca się spełnieniem marzeń. Zakup zostaje sfinalizowany, mimo niepokojącego uczucia, które ogarnęło Gwendę podczas wstępnych oględzin posiadłości, a kiedy nowa właścicielka zabiera się do samodzielnego nadzorowania remontu, co chwilę dokonuje dziwnych odkryć: wystarczy, że pomyśli, iż jakiś element powinien być w tym, a nie innym miejscu, i zaraz okazuje się, że faktycznie był. To może świadczyć tylko o jej dobrym wyczuciu architektonicznym… ale wizja zamordowanej kobiety, leżącej u stóp schodów, która nawiedza ją, gdy wybiera się do teatru z krewnymi Gilesa, z pewnością nie. Gdyby ci krewni byli kimkolwiek innym, niż są, pewnie musiałaby sobie z tym problemem poradzić sama, ale tak się składa, że to Joan i Raymond Westowie, a u nich właśnie gości ciotka Raymonda, „sympatyczna starsza pani, (…) przestrzegająca dość wyszukanych form zachowania” , która „uwielbia wszelkie zagadki” [1].
Ale wysłuchawszy historii Gwendy, panna Jane jakoś nie wykazuje chęci do rozwiązywania zagadki, wręcz przeciwnie, stara się młodą parę zniechęcić do grzebania w przeszłości. Bo, jak sądzi, w domu istotnie popełniono morderstwo, które „zapewne nawet nie wyszło na jaw” [2], a skoro tak, czy warto się narażać (w najlepszym razie na zdobycie niekoniecznie przyjemnej wiedzy, w najgorszym na ponowny atak zbrodniarza, który – jeśli żyje i od tylu lat czuje się bezpieczny – zrobi wszystko, by to bezpieczeństwo zachować)? Jednak Gwenda i Giles są zgodni: muszą wiedzieć, co stało się w ich domu jakieś osiemnaście lat wcześniej, bo inaczej nie zaznają spokoju ducha. Wszelkimi możliwymi sposobami próbują dotrzeć do prawdy, nie będąc świadomymi, że intuicja panny Marple rzadko zawodzi, a jeśli i tym razem nie zawiedzie, to ich życie może być poważnie zagrożone. Na szczęście ona sama wymyśla sposób na dopilnowanie toku spraw i zażywając zdrowego morskiego powietrza nie gdzie indziej, jak w Dillmouth, przy okazji dyskretnie zbiera informacje, bo przecież „starsze panie mają prawo być wścibskie” [3]. A im więcej wie, tym bardziej się obawia konsekwencji, choć jeszcze nie ma pojęcia, kto i w jaki sposób będzie chciał powstrzymać młodych Reedów przed dalszymi dociekaniami…

Niestety, pamiętałam osobę mordercy, więc element zaskoczenia odpadł, co nie znaczy, że nie warto było lektury powtórzyć. Czytelnikowi nieświadomemu dalszego ciągu na początku może się wydawać, że ma do czynienia z opowieścią grozy: te przeczucia, te wizje Gwendy robią wrażenie podsuwanych przez jakieś czynniki nadprzyrodzone, „bo dlaczego zapytała tamtego dnia panią Hengrave, czy tu nie straszy?”[4]; potem, gdy zostają przed nią odkryte fakty dotyczące ostatnich lat życia ojca, rozwój akcji grawituje raczej w stronę thrillera psychologicznego, by w końcu, pod wpływem racjonalnego wnioskowania panny Marple, pójść dobrze znanym torem „prawdziwego” thrillera kryminalnego, gdzie umysł detektywa/-ów musi się ścigać z umysłem przestępcy, w tym przypadku jeszcze niepoznanego, lecz już aż za dobrze wiadomo, że gotowego na wszystko.
Samo śledzenie tej techniki prowadzenia akcji jest już dostatecznie ciekawe, a jak zwykle, do kompletu jest cała galeria interesujących postaci.
Weźmy takiego Waltera Fane’a, powszechnie postrzeganego jako „człowiek z rodzaju tych, których się nie pamięta, jeśli spotyka się ich w zwyczajnych okolicznościach... Ktoś, komu - żeby użyć popularnego określenia - brakuje osobowości” [5], „czyli, z punktu widzenia kobiety, potwornie nudny”[6]. Ale czy zawsze był taki, jeśli w młodości stać go było na postawienie się rodzicom i zaręczenie się z dziewczyną „w najwyższym stopniu nieodpowiednią”, a następnie na „głupi pomysł, żeby wyjechać do Indii i zostać plantatorem herbaty”[7]?
Weźmy jego matkę, która w ciągu pół godziny potrafi świeżo poznanej osobie opowiedzieć o swoich dzieciach w taki sposób, że wiadomo, które z nich wyróżnia, a które wręcz przeciwnie („Ożenił się z katoliczką (…), a wie pani, co to znaczy! Wszystkie dzieci wychowują na katolików. (…) A jego małżeństwo, moim zdaniem, to wielkie nieszczęście. Może sobie udawać, że jest szczęśliwy, biedak, ale w moim odczuciu jest to absolutnie niewystarczające” [8]).
Albo tragiczne małżeństwo Erskine’ów, o którym trudno powiedzieć, kto kogo bardziej unieszczęśliwia: czy on, który „zapewne (…) ożenił się z nią, ponieważ była odpowiednią partią lub było mu jej żal” [9], a potem zakochał się w innej kobiecie i choć ze względu na dzieci zerwał z nią znajomość, uruchomił u żony mechanizm patologicznej zazdrości, czy ona, szpiegując każdy jego ruch, każdą pogawędkę z młodszą i ładniejszą kobietą uważając za akt zdrady, robiąc mu nieustanne wyrzuty, grożąc samobójstwem?
Albo Jackiego Afflicka, prostaka odreagowującego swoje kompleksy poprzez obgadywanie byłych pracodawców, szpanowanie drogim samochodem i pomiatanie arystokratyczną żoną.
To wystarczy, bym doceniła tę powieść bardziej, niż przy pierwszym czytaniu, kiedy tylko na szybko śledziłam intrygę.

[1] Agatha Christie, "Uśpione morderstwo", przeł. Anna Minczewska-Przeczek, wyd. Prószyński i S-ka, 2001, s. 25.
[2] Tamże, s. 41.
[3] Tamże, s. 102.
[4] Tamże, s. 20.
[5] Tamże, s. 110.
[6] Tamże, s. 115.
[7] Tamże, s. 131.
[8] Tamże, s. 130.
[9] Tamże, s. 167.


(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 179
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: