Dodany: 05.03.2024 00:02|Autor: Marioosh

Książka: Córka z nadmiarem temperamentu
Salecki Jerzy Andrzej

1 osoba poleca ten tekst.

Dobre, pomysłowe, intrygujące


Na jednej z warszawskich ulic zostają znalezione zwłoki poszukiwanego przez milicję cinkciarza, Mariana Morawca. Wiele wskazuje na to, że w gęstej mgle został rozjechany przez nieoświetloną syrenę, ale sekcja wykazuje, że śmierć spowodowało uderzenie w skroń. Szybko okazuje się, że Morawiec handlował dolarami pod Pewexem; część nich była fałszywa i wykonana przy użyciu profesjonalnych urządzeń drukarskich. Śledztwo prowadzi młody podporucznik Adam Śliwikiewicz, a jego pracę ma nadzorować major Karol Kamieniecki, który od kilkunastu lat samotnie wychowuje córkę Agnieszkę, studentkę Akademii Sztuk Pięknych. Dochodzenie nie posuwa się naprzód, prokurator naciska („Ja, jak w każdej fabryce, mam plan przerobu, a wy mi tym Morawcem statystykę psujecie” [1]), a na dodatek w miejscowości Olenica (gdzieś w okolicach Otwocka i Celestynowa – i chyba fikcyjna) dochodzi do spłonięcia budynku Spółdzielni Oszczędnościowo-Pożyczkowej. W zgliszczach zostają znalezione zwłoki strażnika, w pobliskich zaroślach milicja odkrywa trzy kanistry po benzynie, a dyrektor spółdzielni oświadcza, że trzy i pół miliona złotych było przechowywane w drewnianej szafie, gdyż sejf miał uszkodzony zamek. Wkrótce córka majora Kamienieckiego wyjeżdża na tydzień do Zakopanego. W tym czasie zostaje zamordowana jej przyjaciółka, Agata, ale wszystko wskazuje na to, że ofiarą miała być Agnieszka – i to właśnie ona sprawia, że śledztwo rusza z miejsca.

Kim jest Jerzy Andrzej Salecki? Gotów jestem się założyć, że milicjantem i duży znak zapytania, czy to nie on jest pierwowzorem majora Kamienieckiego. I nie chodzi o to, że narracja prowadzona jest przez majora, ale o to, że samo śledztwo pokazane jest bardzo rzetelnie i metodycznie. Jest tu też, co prawda, trochę służbowego żargonu, ale jest on tu chyba dla uwiarygodnienia intrygi i nie jest przytłaczający. A sama historia przedstawiona jest wiarygodnie, rzeczowo i solidnie. Przede wszystkim jednak książka jest napisana płynnym językiem, akcja toczy się wartko, dialogi są życiowe, a postacie nie posługują się drętwą, milicyjną nowomową – owszem, w kontaktach służbowych posługują się zwrotami typu „towarzyszu majorze”, ale poza nimi są swobodniejsi i podwyżkę albo premię potrafią nie tyle opić, co objeść.

Jest tu trochę prawdy czasu – milicjanci mają na stołówce dość kerguleny w sosie pomidorowym, a major Kamieniecki zżyma się na serial, w którym „jakiś kapitan Puchacz czy Wrona, zwarty, sprężony do skoku, zawsze gotów do akcji, przybywa w samą porę, to znaczy o ustalonym z góry czasie” [2]. Ale wszystko bije na głowę monolog porucznika, który wybrał się do Hali Gwardii na kiermasz części do maluchów: „Wchodzę do środka, tłum jak cholera. Faceci, babki, dzieci, jak na odpuście. […] Postałem ze dwie godziny i przesunąłem się pół metra. Panowie! Ten naród składa się tylko z uprzywilejowanych i jednego biednego porucznika. Najpierw był jakiś inwalida. Za nim wbiła się paniusia z dzieckiem na ręku. Później była już praktycznie druga kolejka: inwalidzi, renciści, ludzie z niemowlętami, zasłużeni, bojownicy, weterani, w ciąży, honorowi krwiodawcy – można zwariować!” [3]. Świetne są opisy postaci: obywatelka Joanna Drobna, oszukana przez Morawca krewka przekupka z bazaru Różyckiego „wcale nie była drobna, przypominała kredens, i to gdański, rozłożysty i masywny” [4], a podrywacz w „Świteziance” miał „portfel gruby jak wszystkie dzieła przewodniczącego Mao” [5]. Jest trochę dylematów ojca dwudziestoletniej córki, jest trochę milicyjnego etosu, kiedy major mówi, „co jest ważne w naszej pracy: w działaniu – zdecydowanie, w myśleniu – sceptycyzm” [6], jest też trochę patosu, trochę propagandy, ale, na szczęście, w granicach rozsądku, a nawet chyba z lekkim przymrużeniem oka. Ale jest też coś mocno intrygującego: major Kamieniecki po dwóch godzinach snu łyka pastylkę psychedryny – dziś powiedzielibyśmy amfetaminy – i po dwunastu minutach jest świeżutki jak ptaszek i myśli precyzyjnie. Tak czy inaczej można bezboleśnie przełknąć tę książeczkę w dwa wieczory – krzywdy nie zrobi.

[1] Jerzy Andrzej Salecki, „Córka z nadmiarem temperamentu”, Krajowa Agencja Wydawnicza 1979, s. 55.
[2] Tamże, s. 37.
[3] Tamże, s. 148.
[4] Tamże, s. 58.
[5] Tamże, s. 42.
[6] Tamże, s. 167.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 211
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: