Dodany: 16.02.2024 17:40|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Poirot z pewnością nie jest sentymentalny (chyba, że wspomina hrabinę Verę...)


Jeżeli istnieją ludzie nieodczuwający strachu przed wizytą u dentysty, to albo są ponadprzeciętnie odważni, albo należą do tego ułamka promila szczęśliwców, którzy przez całe życie nie wymagają żadnych innych procedur dentystycznych prócz okresowego przeglądu uzębienia. Z całą resztą jest tak, jak z Herculesem Poirotem:

„W życiu największych ludzi zdarzają się czasem upokarzające momenty. Mówi się, że nikt nie jest bohaterem dla swego służącego. Niech mi będzie wolno dodać, że niewielu ludzi stać na bohaterstwo w momencie, gdy stają oko w oko z dentystą.
Herkules Poirot był chorobliwie świadom tego faktu.
Był człowiekiem przyzwyczajonym mieć o sobie dobrą opinię. On był Herkulesem Poirot, przewyższającym innych prawie we wszystkim. Lecz w tym momencie nie był w stanie czuć się, niestety, w niczym doskonalszy od innych i wewnętrznie wydawał się sobie kompletnym zerem. Był zwykłą, tchórzliwą figurą, człowiekiem bojącym się dentystycznego fotela” [1].
Strach bywa nieco mniejszy, jeśli się stale uczęszcza do tego samego stomatologa, ale czasem los sprawia, że staje się to niemożliwe:
„[Poirot] Spojrzał zachęcająco na George'a.
- A teraz, mój drogi George'u, powiedz, co sądzisz o tej sprawie?
George zamyślił się i powiedział:
- Mam wrażenie, sir...
- Tak, George?
- Że będzie pan musiał sobie poszukać nowego dentysty, aby w przyszłości leczył pańskie zęby, sir.
- Przeszedłeś sam siebie, George! - zdumiał się Poirot. - Tego aspektu sprawy nie wziąłem jeszcze pod uwagę!”[2].

A problem zaczyna się tak: podczas rutynowej kontroli doktor Morley, specjalista znany i szanowany, mający wśród pacjentów ludzi wpływowych i zamożnych, znajduje kilka drobnych usterek w zębach detektywa, naprawia je na poczekaniu. Poirot opuszcza gabinet z zadowoleniem, budzącym wręcz podejrzliwość osób postronnych:
„Poirot przerwał pełne zdegustowania zamyślenie kierowcy taksówki nad małym napiwkiem.
- Halo, jest pan wolny?
Taksówkarz odrzekł ponuro:
- O tak, jestem wolny.
- Tak jak i ja - rzekł Poirot. - Wolny od trosk!
Taksówkarz przyglądał mu się podejrzliwie.
- Nie, mój przyjacielu, nie jestem pijany. Byłem dziś u dentysty i nie muszę tam wracać przez sześć miesięcy. To cudowna myśl!”[3]
– a kilka godzin później dowiaduje się, że należał do ostatnich osób, które widziały dentystę żywego. Okoliczności sugerują samobójstwo, w które jednak nie wierzy ani on, ani nikt z otoczenia Morleya. Tym bardziej, gdy tegoż popołudnia jeden z pozostałych pacjentów zostaje znaleziony martwy w hotelu, a inna pacjentka znika bez śladu. Nawet informacja, że przyczyną śmierci pierwszego, notabene obcokrajowca o podejrzanym życiorysie, było przedawkowanie leków podawanych przy znieczuleniu, czego odkrycie miałoby sprawić, iż dentysta targnął się na własne życie, nie przekonuje upartego detektywa, który – zwłaszcza wiedząc, kim był zmarły w wyniku domniemanej pomyłki pan Amberiotis i kto jeszcze tego dnia siedział w poczekalni – węszy w całej sprawie jakiś podtekst polityczny. Tym bardziej po rozmowie z kolejnym pacjentem, niejakim panem Barnesem, emerytowanym urzędnikiem ministerstwa spraw wewnętrznych. Czas pokaże, że prawie każdy, kto miał jakąś teorię na temat tej sprawy, mniej lub bardziej się mylił. Na szczęście pomylił się też morderca, sądząc, że spreparowanie paru fałszywych tropów odciągnie odeń uwagę najbardziej wnikliwego detektywa Wysp Brytyjskich, a może i świata, który jednoznacznie deklaruje: „Nie jestem po niczyjej stronie (…) Jestem tylko po stronie prawdy” [4], i do tej prawdy chce dotrzeć za wszelką cenę…

Tradycyjnie, oprócz intrygi kryminalnej można się podelektować całą galerią postaci charakterystycznych, sportretowanych z mniejszym lub większym przymrużeniem oka, by wymienić tylko roztrzepanego służącego Alfreda, czytującego w windzie powieści kryminalne i w nieprawdopodobny wręcz sposób przekręcającego nazwiska pacjentów, o którym jego chlebodawczyni – siostra dentysty – mówi „tak, jakby każde słowo podkreślała wielką literą: - Ten Chłopak To Ciężka Próba Cierpliwości” [5]; wzmiankowaną pannę Morley, zgryźliwą i mało tolerancyjną, nagminnie sugerującą bratu, że jego wspólnik, młody Irlandczyk, nie wylewa za kołnierz, i tegoż doktora Reilly’ego, zarzucającego pannie Morley obsesję na temat wstrzemięźliwości; Franka Cartera, notorycznego nygusa, i Gladys Nevill, która niezachwianie wierzy, że jeśli tylko ktoś obdarzy jej absztyfikanta zaufaniem i da mu odpowiednią pracę (czytaj: taką, która pozwoli zarobić i się nie narobić), on nagle zmieni się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki; powinowatą bankiera Blunta, pannę Jane Olivera, która tak gorąco krytykuje mieszczaństwo i konserwatyzm, ale nie wzbrania się przed korzystaniem z zasobów bogatego wuja, i jej ukochanego, Howarda Raikesa, istną karykaturę młodego anarchisty, sądzącego, iż cel uświęca środki (tego ostatniego przepięknie usadza Poirot:
„Poirot westchnął i wstał.
- Widzę, panie Raikes, że jest pan idealistą.
- I cóż z tego?
- Zbyt wielkim idealistą, aby martwić się z powodu śmierci dentysty.
Pan Raikes odparł pogardliwie:
- Jakie ma znaczenie śmierć marnego dentysty?
- Może to dla pana nic nie znaczy - odparł Poirot. - Ale znaczy dla mnie. Tym się właśnie różnimy”[6]).

Parze tłumaczy udało się ładnie oddać styl i język autorki, aczkolwiek zdarzyło im się drobne potknięcie we frazie wypowiedzianej przez inspektora Jappa do Poirota: „Czasem jesteś starym, sentymentalnym myszołowem”[7]. Przy poprzednim czytaniu tego nie zauważyłam, ale teraz zaczęłam się zastanawiać: skąd ten „myszołów”? Czyżby istniał jakiś angielski idiom, przypisujący temu drapieżnikowi ludzkie uczucia? Pokopawszy w słownikach, znalazłam nie idiom, ale w każdym razie przekonujące wyjaśnienie: „buzzard” oznacza nie tylko myszołowa, ale – w języku bardzo potocznym – również człowieka wiekowego i skąpego/zrzędliwego/dziwaczącego, inaczej mówiąc, „zgreda”. Nawiasem mówiąc, Poirot się za tego „zgreda” nie obraża, dotyka go natomiast do żywego posądzenie o sentymentalizm…

[1] Agatha Christie, „Pierwsze, drugie, zapnij mi obuwie”, przeł. Jan S. Zaus, Irena Ciechanowska-Sudymont, wyd. Wydawnictwo Dolnośląskie, 2001, s. 15.
[2] Tamże, s. 96.
[3] Tamże, s. 21-22.
[4] Tamże, s. 189.
[5] Tamże, s. 35.
[6] Tamże, s. 83.
[7] Tamże, s. 197.



(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 264
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: