Dodany: 02.01.2024 20:42|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Czy nasi przodkowie jadali łasice?


Recenzja oficjalna PWN
Recenzent: dot59

Lubię książki historyczne Kamila Janickiego, bo uważam, że są na tyle szczegółowe, by dostarczyć czytelnikowi bez wykształcenia kierunkowego wiedzy wykraczającej sporo ponad poziom podręczników szkolnych, a równocześnie na tyle lekko pisane, by przyswajanie tej wiedzy nie wydawało się zadaniem ponad siły. Po całej serii tytułów, przedstawiających postacie kobiet odgrywających istotne role w historii Polski, oraz „Pańszczyźnie” i „Warcholstwie”, opisujących dzieje dwóch ważnych dla tej historii klas społecznych – chłopstwa i szlachty – autor wziął na warsztat temat dość odległy chronologicznie, mianowicie to, co się działo na terenach Europy Środkowej, Wschodniej i Południowo-Wschodniej, gdy ani o Polsce, ani o chłopstwie i szlachcie nikt jeszcze nie słyszał. Bo przecież skądś się wywodzimy, my, Polacy, i Czesi, i Chorwaci, i Bułgarzy, i Bośniacy, i Ukraińcy, i kilka jeszcze innych narodów (włącznie z Rosjanami, z którymi pokrewieństwa niejeden raz na przestrzeni wieków byśmy się chętnie wyparli, ale cóż, polityka polityką, a język dowodzi, że mamy ze sobą coś wspólnego…). I w zasadzie wydaje nam się, że wiemy o tych naszych wspólnych przodkach całkiem niemało, bo czyż nie opisał ich dostatecznie obrazowo Kraszewski w „Starej baśni”, czy nie ma skansenów, w których możemy obejrzeć pokazy starosłowiańskich obrzędów, spróbować sił w starosłowiańskim gotowaniu albo w robieniu starosłowiańskiej biżuterii?

Tymczasem okazuje się, że spora część tej wiedzy opiera się na nader wątłych podstawach lub zgoła domysłach. To zrozumiałe, skoro praktycznie nie ma źródeł pisemnych, które by w jasny sposób dowodziły jakichkolwiek faktów sprzed czasów chrystianizacji: zachowały się ledwie nieliczne relacje rozmaitych kronikarzy bizantyńskich czy frankijskich, dla których ludzie pozostający poza kręgiem ich kultury byli po prostu jakąś przerażającą dziczą, żywiącą się „łasicami żyjącymi w lesie”[1] oraz… damskimi piersiami, zaś sami Słowianie – ani znad Łaby, ani znad Wisły, ani znad Wełtawy, Dniepru, Dunaju czy Driny – nie pozostawili po sobie żadnych tekstów, bo zanim nie zaczęli się organizować politycznie na wzór zachodni, pismo nie było im potrzebne. Co więcej, ponieważ większa część wytworów ich kultury materialnej powstawała w oparciu o surowce organiczne – drewno, skóry, róg, włókna roślinne – i najbardziej nietrwały z surowców nieorganicznych, czyli niewypalaną i nieglazurowaną glinę, zachowało się proporcjonalnie mniej przedmiotów, niż w przypadku cywilizacji używających w większej mierze kamienia i metalu, a ponieważ w czasach przedchrześcijańskich zmarłych palili na stosach, niewiele jest szczątków ludzkich, na podstawie których byłoby można wnioskować o stanie zdrowia i cechach antropometrycznych poszczególnych subpopulacji.

Co zatem wiemy? Że nie tworzyli dużych skupisk ludzkich, tylko osady złożone z kilku do kilkunastu domów, a raczej dość prymitywnych kurnych chat, głęboko wkopanych w ziemię. Że cisnęli się w nich w sposób niemożebny – bo „nawet największe słowiańskie chaty oferowały mniej miejsca niż dzisiaj wynosi w Polsce legalne minimum powierzchni mieszkań (25 metrów kwadratowych”[2], a były i tak małe, jak ślepe kuchnie peerelowskich M-3, „zaledwie około 4 metrów kwadratowych” [3] – a w zimnej porze roku mimo tego ścisku solidnie marzli (o czym przekonali się czescy studenci, którzy w ramach eksperymentu naukowego spróbowali budowy i eksploatacji takich chat). Że używali stosunkowo prostych naczyń z gliny i za pomocą równie prostych narzędzi rolniczych uprawiali zboże, które mełli na żarnach lub tłukli w stępach. I jeszcze trochę podobnych rzeczy.
Nie wiemy natomiast, skąd wzięli początek (choć obecnie wydaje się, że „nie mogli się wywodzić z jednej kolebki, należeć do jednej wąskiej, spokrewnionej grupy”, a ich „tożsamość ogółem nie wyrażała się w pochodzeniu, we wspólnych przodkach i cechach biologicznych”[4]), w jakim porządku zajmowali „swoje” części Europy, jak rodziły się poszczególne języki. Nie wiemy, jak się organizowali do walki z potencjalnymi najeźdźcami, jak się rządzili na co dzień i które z ich wierzeń i obyczajów były prawdziwe – tu zresztą trzeba pamiętać, że gdyby nawet wszystkie, to wcale nie znaczy, że były identyczne dla populacji zamieszkałej 200 km na południe albo 100 km na wschód, która najpewniej nie znała nawet znacznie bliższych sąsiadów – a które rozpowszechniły się na tej samej zasadzie, na jakiej dziś szerzą się miejskie legendy. Ani, czy od początku swego istnienia nosili imiona takie, jak pierwsze zapisane przez kronikarzy, czy zupełnie inne, jak brzmiały śpiewane przez nich pieśni i na jakich instrumentach sobie do tego śpiewu przygrywali.

Te obszary wiedzy i niewiedzy, w maksymalnym możliwym stopniu zweryfikowane na podstawie najbardziej współczesnych badań, przedstawia autor językiem na tyle przystępnym, by tekst mogli czytać nie tylko historycy, a przy tym unikając trywializowania tematu przez dobarwianie opowieści niepotrzebnym w publikacji historycznej humorem, własnymi dygresjami czy poufałymi zwrotami kierowanymi do czytelników. Osobiście lubię taki sposób popularyzowania historii i choć uzyskane informacje nie zaspokoiły w pełni mojej ciekawości, na pewno wzbogaciły mój zasób wiadomości, a sposób ich przekazania nie znudził i nie zmęczył.

[1] Kamil Janicki, „Cywilizacja Słowian”, wyd. Wydawnictwo Poznańskie, 2023, s. 16.
[2] Tamże, s. 107.
[3] Tamże, s. 106.
[4] Tamże, s. 56.

Ocena recenzenta: 4,5/6

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 334
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: