Dodany: 10.09.2023 21:10|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Książka: Błękitne noce
Didion Joan

2 osoby polecają ten tekst.

Gdy, straciwszy bliskich, traci się siebie...


Przeczytawszy pierwszą książkę Joan Didion – którą nie była ani powieść, ani zbiór tekstów publicystycznych, lecz osobiste rozliczenie z jednym z najgorszych okresów życia pisarki, w którym musiała się zmierzyć ze śmiercią męża i ciężką chorobą córki – byłam tak zauroczona jej stylem, że powzięłam zamiar stopniowego przeczytania wszystko, co wyszło spod jej pióra. Także „Błękitnych nocy”, które, jak się spodziewałam, mogą być jeszcze bardziej smutne i przygnębiające, niż „Rok magicznego myślenia”,. Bo gdy Quintana, jedyne dziecko Didion (adoptowane, ale to nie ma znaczenia), wreszcie stanęła na nogi na tyle, by móc wziąć udział w odwlekanym ze względu na jej stan pogrzebie ojca, nikt nie przypuszczał, że to tylko krótka przerwa w łańcuchu chorób, które ostatecznie w ciągu niecałych dwóch lat doprowadzą do jej śmierci. Pisarka w siedemdziesiątym pierwszym roku życia została sama. Na napisanie pamiętnika kolejnego etapu przeżywania żałoby zdobyła się dopiero po kilku latach. „Błękitne noce” nie zawierają opisu tych kilkunastu miesięcy, gdy Quintana zmagała się ze skutkami krwiaka mózgu i kolejną, już śmiertelną chorobą – tych „miesięcy, w ciągu których może w sumie przez miesiąc była na tyle silna, by chodzić bez pomocy (…)”[1] – co nie znaczy, że jej matka wymazała z pamięci te ciągnące się w nieskończoność chwile „na wszystkich tych oddziałach intensywnej terapii”[2].

Pamiętała, ale może chciała pamiętać raczej co innego. Sześćdziesiąt sukieneczek podarowanych niemowlęciu przez zachwyconych członków bliższej i dalszej rodziny, a do tego jeszcze „dwie długie, białe sukienki chrzcielne, jedną batystową, a drugą lnianą”[3]. Historię z kuzynem, który pomógł Quintanie wyrwać pierwszy mleczny ząb. „Hotele, w których zatrzymywała się, zanim skończyła pięć, sześć czy siedem lat” [4], będąc „nieodwracalnie związana z życiem zawodowym”[5] rodziców. Problemy psychiczne nastolatki, których cechą charakterystyczną miały być między innymi „gorączkowe wysiłki na rzecz uniknięcia porzucenia”[6] (Dunne’owie nie porzuciliby jej za skarby świata, ale podobno „wszystkie adoptowane dzieci (…) obawiają się, że zostaną porzucone przez swoich rodziców adopcyjnych, tak jak ich zdaniem zostały porzucone przez rodziców biologicznych”[7]). „Pamiętnik, który pisała wiosną 1984 roku w ramach codziennej pracy domowej na lekcje angielskiego w ostatniej klasie” w którym analiza wiersza Keatsa „przechodzi w dyskusję na temat Jeana-Paula Sartre’a i Martina Heideggera” [8]. Drobiazgi stanowiące oprawę ceremonii ślubnej i przyjęcia weselnego, świadczące o sentymentalnym stosunku córki do wspomnień z dzieciństwa i wczesnej młodości.

Pamiętała też własne lęki, których opis zabrzmi znajomo w uszach prawie każdego rodzica: „bałam się basenów, kabli wysokiego napięcia, ługu w szafce pod zlewem, aspiryny w apteczce (…), grzechotników, silnych prądów odpływowych, osuwisk ziemi, obcych, którzy pojawiali się u drzwi, niewyjaśnionych gorączek, wind bez operatorów i pustych korytarzy hotelowych”[9]; oczywiście, zamiast grzechotników, prądów odpływowych i korytarzy hotelowych można podstawić elementy w danych warunkach bardziej prawdopodobne, ale tak czy owak, prawie nikomu nie pojawia się w tym zestawie lęk o to, że bezpiecznie doprowadziwszy trzydziestoparoletnie dziecko do małżeńskiej przystani, po kilku miesiącach będzie się świadkiem, jak umiera na raty wskutek choroby, której w zasadzie nikt się aż tak specjalnie nie boi, przynajmniej nie u osoby w tym wieku, choć w jednym przypadku na kilka tysięcy może się zdarzyć taki przebieg i taki ciąg powikłań… Więc dopiero pisząc „Błękitne noce” w wieku siedemdziesięciu pięciu lat, zaczęła się zastanawiać: czy mogła, czy powinna była się bać w inny sposób? Czy to by coś zmieniło? Czy było coś, co mogłaby przez trzydzieści dziewięć lat życia Quintany zrobić inaczej, a gdyby zrobiła, czy zapobiegłoby to któremukolwiek z niekorzystnych zdarzeń (bo może, gdyby córka nie miała skłonności do nadużywania alkoholu – o czym pisarka wspomina bardzo dyskretnie i na marginesie – inaczej przechodziłaby ciężkie zakażenie i poszczególne jego komplikacje, może nie przydarzyłby się jej feralny upadek)? Czy w ogóle była dobrą matką?

Ten, oględnie mówiąc, niełatwy okres w jej życiu przypadł na czas, w którym musiała zdać sobie sprawę, że „wiek siedemdziesięciu pięciu lat może okazać się sytuacją znacznie zmienioną”[10], że to, co przez całe życie było jej atutem, czyli filigranowa sylwetka i permanentna niedowaga, w tym wieku działa na niekorzyść. Powiedzieć sobie nie tylko: „nie włożę już więcej tych czerwonych, zamszowych sandałków na dziesięciocentymetrowych obcasach, (…) kolczyki w kształcie złotych kół, kaszmirowe legginsy i emaliowane korale już nie do końca mnie dotyczą, (…) w przypadku kobiety w moim wieku samo odnotowanie takich szczegółów wyglądu zostanie przez wielu odebrane jako przejaw niestosownej próżności”[11], ale także: „moja skóra, moje włosy, a nawet moja percepcja zależą od estrogenu, którego już nie mam”[12], szwankuje mi wzrok, równowaga, sprawność fizyczna, a codziennością staje się „siedzenie w zimnych poczekalniach i kolejny raz wymienianie leków, objawów, opisów i dat wcześniejszych hospitalizacji”[13]…

To jest okrutne, ale też tak przeogromnie życiowe! Bo trudno chyba spotkać rodzinę, w której na przestrzeni dwóch czy trzech pokoleń nie znalazłby się ktoś zmagający się z podobnymi problemami: stratą najbliższych osób i stratą siebie samej/samego, równie nieuchronną, tyle, że rozłożoną w czasie.

To jest równocześnie dobre, bardzo dobre, bo Didion pisała takim stylem, że właściwie nieważne, o czym pisała. Nie wiem, jak ona to robiła, że coś, co u innych pisarzy może czytelnika drażnić albo wręcz doprowadzać do białej gorączki – na przykład zaczynanie kilku kolejnych zdań taką samą frazą („Pamiętam, jak…”, „Pamiętam, jak…”, „Pamiętam, jak…”, „Pamiętam, jak…”, „I wtedy…”, „I wtedy…”, „I wtedy…” [14]) – u niej sprawia wrażenie, że nie da się bez tego obejść. A po lekturze, choć tak smutnej, tak przytłaczającej, trudno się oprzeć chęci sięgnięcia po następną książkę autorki – może tym razem powieść, żeby sprawdzić, jak poruszała się w świecie fikcji?

[1] Joan Didion, „Błękitne noce”, przeł. Jowita Maksymowicz-Hamann, wyd. Relacja, 2022, s. 20.
[2] Tamże, s. 20.
[3] Tamże, s. 89.
[4] Tamże, s. 106.
[5] Tamże, s. 109.
[6] Tamże, s. 59.
[7] Tamże, s. 139.
[8] Tamże, s. 153.
[9] Tamże, s. 64.
[10] Tamże, s. 165.
[11] Tamże, s. 164-165.
[12] Tamże, s. 164.
[13] Tamże, s. 217.
[14] Tamże, s. 168.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 291
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: