Dodany: 21.08.2023 20:27|Autor: jolietjakeblues

Książka: Dziennik olsztyński 1989-1993
Brakoniecki Kazimierz

1 osoba poleca ten tekst.

Czas przełomu


W kilku (niewielu) poprzednich książkach kronikarskich, wspomnieniowych czy pamiętnikarskich jeden z najważniejszych współczesnych poetów Warmii (i chyba także Mazur), nieoceniony olsztyński animator kultury i sztuki oraz inicjator wielu projektów, mających wpływ na rozpoznawalność Olsztyna na mapie kulturalnej Polski i poza nią, przedstawiał czytelnikom swoje miejsce pracy, tworzenia, ideały, potrzeby edukacyjne, swoje i miasta, tudzież największy zdaje się zamysł, mianowicie otwarcie regionu, z którego się wywodzi, na państwa sąsiednie i połączone z owym miejscem historycznie, czyli wielonarodową wspólnotę. Jednak nigdy Kazimierz Brakoniecki nie opowiadał o tym wszystkim tak subiektywnie, tak ksobnie, jednocześnie otwarcie i dociekliwie jak w „Dzienniku olsztyńskim”. Książka została wydana na siedemdziesięciolecie urodzin autora i nie można oprzeć się wrażeniu, że stanowi – choć pisana trzydzieści lat wcześniej – podsumowanie, rozliczenie nie tyle z życiem i twórczością, ile z kulturalnym i literackim środowiskiem Olsztyna, prowincji, jak często Brakoniecki nazywa miasto.

Jest to autentyczny pamiętnik pisany z dnia na dzień w latach gwałtownych zmian, opublikowany bez późniejszych ingerencji treściowych. Stanowi świadectwo czasów wielkiego przełomu, jednocześnie zanurzone w codzienności. Autor łączy w nim drobne zdarzenia z wielką historią i poetyckim widzeniem zmieniającej się rzeczywistości, co stanowi dowód na szczerość zapisków „Dziennika”.

Rzecz rozpoczyna się w najważniejszym dla Polski roku drugiej połowy dwudziestego wieku. W niecały miesiąc po wyborach do kontraktowego sejmu. I już na pierwszej stronie, w drugim akapicie autor przypomina, jaki stosunek do odchodzących, już wiemy, że na zawsze, prominentów komunistycznych, mieli ci, którzy tęsknili za zachodnią demokracją: „Częściowo demokratycznie wybrany parlament wybrał na prezydenta jednym zwycięskim głosem byłego wodza PRL – generał I sekretarza Wojciecha Jaruzelskiego, komunistycznego Pinocheta z grudnia 1981 roku. Na premiera desygnowano gen. MSW, osławionego Czesława Kiszczaka. Polska Zjednoczona Partia Robotnicza na nowego I sekretarza wybrała ośmieszonego w sejmie tow. Mieczysława Rakowskiego, od lat marzącego o realnej władzy” [1]. Ta postawa Brakonieckiego nie zmienia się, nie ewoluuje, nie skłania się ku rozumieniu „mniejszego zła”. Przynajmniej do początku marca roku 1993, kiedy zapiski się kończą. Nieraz spotkamy się tutaj z obarczaniem PRL winą, czasami niekoniecznie wprost, za stagnację kulturalną i literacką, brak możliwości rozwoju dla młodych poetów i prozaików, przedkładanie pozycji w partii nad rozwój artystyczny, dominację w sztuce propagandy socjalistycznej, robotniczo-chłopskiej, pełzającą „rewolucję kulturalną”, kajanie się przed komunistycznymi władzami, podszczypywanie środowiskowe, brak pracy dla ludzi kultury, którzy jeśli już byli zatrudnieni, to nędznie opłacani, czego od zakończenia studiów polonistycznych na Uniwersytecie Warszawskim jest uważnym obserwatorem i… dowodem.
Mniej więcej pierwsze dwa lata zapisków Brakonieckiego to nie tylko obserwowanie zmian politycznych w Polsce i na świecie, ale duża doza lęku, próby przewidywania przyszłości. Widzimy autora, gdy ogląda wieczorne wiadomości, czyta codzienną prasę, rozmawia o wydarzeniach ze swoją żoną. Wszystko to znajduje komentarze w „Dzienniku”. Jednocześnie zachłystujemy się razem z pisarzem liberalizacją i demokratyzacją kraju, „Jesienią Narodów” państw Bloku Wschodniego, upadkiem muru berlińskiego oraz zjednoczeniem Niemiec i przerażamy wojną bałkańską, zbrojną interwencją Rosji Sowieckiej na Litwie, konfliktami na Bliskim Wschodzie. W tym czasie, powiązanym w pewnym sensie ze stałą pracą w olsztyńskiej kulturze i zadomowieniem w kilkupokojowym mieszkaniu na czwartym piętrze bloku z wielkiej płyty na jednym z wielkich osiedli stolicy Warmii i Mazur, Brakoniecki spogląda w przeszłość i wiąże ją z teraźniejszością i swoją rolą w tutejszym środowisku artystyczno-literackim. Wspomnienia przedolsztyńskie są nieco zdawkowe, choć co jakiś czas w książce do nich wraca. Głównie narzeka na swojego rodzaju brak opieki ze strony państwa, a może i możliwości rozwoju, których to państwo nie daje. Owo narzekanie ni to współgra, ni to kłóci się z podkreślaniem, że nigdy nie zapisał się do jakichkolwiek związków, organizacji i stowarzyszeń reprezentujących socjalistyczny reżim: „Unikałem stowarzyszeń, nawet studenckich, bo wszystkie miały w swoich nazwach «socjalistyczne», ale na pół roku w 1979 znalazłem się w olsztyńskim Stowarzyszeniu «Pax», w którym odkryłem, że w najgorszej sytuacji są takie właśnie uległe i reglamentowane organizacje społeczne jak ta całkowicie uzależniona prawem od komunistycznej władzy oraz ideowo… od Kościoła katolickiego, który «Pax» traktował jako katolickich pachołków reżimu” [2]. Być może stąd wynika bardzo dająca się odczuć wrogość do literackich przedstawicieli i orędowników socjalizmu, których oczywiście znajduje w Olsztynie. Ale nie dość tego, musi z nimi współpracować, układać się, znosić ich towarzystwo. Czy to obrzydzenie z powodu kontaktów z nimi, alergia na nich, chęć otrząśnięcia się, obmycia, jakiejś rytualnej ablucji powoduje, że w „Dzienniku” nie ma żadnych oporów, żeby opisać konformistyczne postawy, pijackie spotkania poetów i pisarzy, mierność artystyczną i kulturalną, wymienić nazwiska, stanowiska, funkcje… Ciekawostką jest wspomnienie pisarza wyjątkowego dla pokolenia wyrosłego na literaturze podróżniczo-awanturniczo i książkach Karola Maya, które na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych szukało nowych przygód i przez wiele lat było zaspokajane historiami o muzealniku-detektywie. Chodzi, rzecz jasna, o Zbigniewa Nienackiego, z którym Brakoniecki miał styczność, lecz nie wspomina tego pochlebnie. Nie można wszakże odmówić autorowi obiektywizmu, który jest także dowodem na to, jak bardzo na sercu i duszy leżał mu już wtedy kulturalny i edukacyjny rozwój regionu. Mianowicie oprócz nagany, kręcenia nosem, wytykania Brakoniecki składa ukłony wielkości artystycznej, talentowi, oddaniu Warmii i Mazur. Gani postawy, nie oblewa jednak pomników czerwoną farbą. Ma odwagę mówić o ludziach niemających talentu, a windowanych przez władze na stanowiska, pozycje, dopieszczanych finansowo, nagradzanych. Mając w pamięci te swoiste krótkie notki, przeliczamy podawane co jakiś czas w tekście niezdenominowane jeszcze kwoty wypłat autora i jego żony, ceny poszczególnych artykułów spożywczych, opłaty za mieszkanie już w wolnej Polsce. Niby Brakoniecki wiąże je z sytuacją polityczno-gospodarczą, kolejnymi rządami, reformą Balcerowicza, szalejącą inflacją, ale granica 1989 roku zostawia nas w poczuciu niesprawiedliwości, jakiegoś szaleństwa, nieuczciwości po jednej i po drugiej stronie historycznej linii podziału kraju.

Gdy stabilizuje się nieco sytuacja w kraju, autor poświęca jej nieco mniej miejsca w „Dzienniku”. Niemniej interesuje go Lech Wałęsa, najpierw jako kandydat na prezydenta, potem już jako pełniący ten obowiązek. Coraz częściej skupia się na zapisywaniu spraw i problemów rodzinnych, tudzież na własnej drodze duchowej. Owe wątki będą w zasadzie już cały czas, do marca 1993 roku, gościć w książce bardzo obszernie i szczegółowo. Żona i dwaj synowie są bezpiecznikami dla Kazimierza Brakonieckiego, kiedy po wielu godzinach pracy w olsztyńskim Biurze Wystaw Artystycznych wraca do domu, czy raczej swojego małego pokoiku, w którym na biurku stoi już kolejna maszyna do pisania. Ów pokój pisarz otrzymuje od państwa i… żony, ponieważ to jej przysługuje dodatkowe pomieszczenie w mieszkaniu z racji wykonywanego zawodu. Przychodzą soboty, podczas których to on sprząta. Gdzieś w zapiskach, wcale nie obok informacji o porządkach, czytelnik znajduje, że Brakoniecki dzieli wraz z wieloma innymi literatami pewną neurastenię, która może mieć związek z sobotnimi obowiązkami. Chodzi o potrzebę ogarnięcia najbliższego otoczenia, w którym następuje proces tworzenia. Autor chyba nie wspomina o tym drugi raz. Być może rodzina jest mu w stanie zapewnić w tej, przecież wcale nie tak niezwykłej sprawie, komfort emocjonalny. Hanna Brakoniecka zdaje się być żoną i matką spełnioną, kochaną, docenianą. Ostatnie określenie jest tym bardziej właściwe, ponieważ poeta wielokrotnie zdaje sobie sprawę ze swojej uciążliwości, nie tylko wynikającej z wykonywanego zawodu, charakteru pracy, miłości do poezji, uczenia się języków obcych, zainteresowań, ale i odziedziczonych cech osobowych, depresyjnego charakteru, wrażliwości, deficytów, neurastenicznych wymagań w stosunku do otoczenia i środowiska. Czytelnik jest w stanie doskonale ocenić, na czym polegają owe skłonności i predyspozycje, gdy Kazimierz Brakoniecki opisuje swoje relacje z ojcem. Jednak gwoli utrzymania pewnej ciągłości historii rodziny nie można pozostawić bez słowa wielkiej wiedzy autora o przeszłości i pochodzeniu swoich krewnych. Są to niezwykle ciekawe „rozdziały”, które pojawiają się w tekście jakby przy okazji spotkań rodzinnych, odwiedzin, być może niezależnych rozmów Brakonieckiego z żoną. Autor dociera do skomplikowanej przeszłości rodziców i teściów. Opisuje ją dokładnie. Przewijają się nazwiska i nazwy miejscowości. Gdzieś w tym współbrzmi zainteresowanie poety wielonarodowością Warmii i Mazur, migracjami, wielokulturowością, historycznymi zmianami, odniesieniami do innych regionów Polski i samego regionu, który jawi się jako bardzo płynny, bez granic…

Swojej poezji autor poświęca mniej miejsca, niż można by tego oczekiwać. Pisze o problemach z wydawnictwami, drukiem, sprzedażą, księgarniami, czasopismami kulturalnymi i literackimi. Cieszy się niespodziankami: ukazaniem się kolejnych tomików, publikowaniem w prasie, nagrodami. Wielką wagę przywiązuje do niemożności tworzenia, zwłaszcza, gdy te okresy są zbyt długie, wręcz się złości, zastanawia się nad powodami i skutkami, czasami rozpatruje to logicznie, innymi razem depresyjnie, emocjonalnie. Czytelnik wie, że Kazimierz Brakoniecki poradził sobie z tymi problemami. Pokazują to biogramy, notki biograficzne, blurby na okładkach jego tomików poetyckich i książek prozatorskich, lata wydawania poszczególnych pozycji. Wiele za to zapisków odzwierciedla drogę duchową. Chyba wiąże się to z postacią ojca. Nieco dyktatorskiego, więcej autokratycznego, mającego problemy z alkoholem i własną emocjonalnością. Stąd niechęć do religijnej patriarchalności, rozwodzenie się nad stosunkiem Syn-Ojciec w chrześcijaństwie, fascynacją twórczością i postawą żydówki, który odrzuciła judaizm – Simone Weil. Wiele jest w „Dzienniku” filozoficznego rozprawiania. Brakoniecki próbuje zrozumieć świat, własne postawy. Dużo czyta oczywiście o religijności. Zamieszcza znaczące dla niego cytaty. Jakby chciał sięgać, przypominać sobie, ciągle podkreślać, otoczyć się tezami, które nie odgrodzą go od przaśnej rzeczywistości, lecz pomogą przez nią przejść bez szwanku, z duszą i serce jakby z boku. Wiele w tym emocjonalności i żarliwości, ale i naukowego podejścia. Pomaga nie tylko literatura. Jeździ, chodzi, wędruje, roweruje na rowerzycy. Tak, Brakoniecki lubi innowacje językowe, neologizmy. Znamy światologię i światowanie (chyba nie od „światować”?). O rowerzycy pięknie sam autor opowiada, ale nie w książce. Trochę jest w tym czułości, choć nie tyle, co w przepięknie zmienionym imieniu żony „Ko-Hanka”. Wyprawy po regionie, najpierw samotne, potem z jednym z synów, to obszerne zapiski o architekturze, historii, trochę przyrodzie, krajobrazie. Kolejny dowód na serdeczny stosunek do rodzinnego miejsca, co przecież za chwilę zmaterializuje się niezwykle ważnym projektem, istniejącym ciągle, czyli Stowarzyszeniu „Borussia”! Podróże Brakonieckiego nie kończą się na regionie. Raczej zaczynają. Pracując w BWA jeździ po Polsce, zarażając własną inicjatywą, przygotowując wystawy malarzy i rzeźbiarzy. Do opisów miejsc dołączane są wówczas charakterystyki artystów i niektórych ich dzieł. Nieco dalsze wyprawy to zagranica. Litwa, Berlin Zachodni, Francja i w końcu Kanada, gdzie mieszka jego brat. Siostry, mieszkającej w Australii, do 1993 nie odwiedził. Warto zwrócić uwagę, że przygoda z Francją, a raczej Bretanią, co zainicjowało działalność Centrum Polsko-Francuskiego Côtes d'Armor-Warmia i Mazury, miała swój prapoczątek w nauce języka francuskiego w tym małym pokoiku na czwartym piętrze socjalistycznego bloku z wielkiej płyty.

Kazimierz Brakoniecki przez wiele lat pisze dzienniki. Ponoć niektóre nie zostały zachowane. Pisany jest także odrębny dziennik rodzinny, w którym Ko-Hanka i synowie notują swoje refleksje, nastroje, emocje, reakcje na aktualne wydarzenia. Jeden z synów prowadzi odrębny pamiętnik. W tym czasie ewoluuje Olsztyn, środowisko literackie, kulturalne, artystyczne, zmieniają się zarobki i warunki pracy. Powstają kolejne inicjatywy, które obecnie muszą się mocno przeorganizowywać, bo państwo obcina dofinansowanie. Nie wydawane jest już z tego powodu pismo „Borussia: Kultura. Historia. Literatura”. Poeta bierze udział w kolejnych inicjatywach, jak choćby „Masovia: Pismo poświęcone dziedzictwu kulturowemu Mazur”, które ponoć także ma trudności. „Dziennik olsztyński 1989-1993” jest świadectwem początków i zmian. Także zmian w stosunku do własnej kultury regionu Warmii i Mazur. Świadectwem miejsca poety i jego obowiązku do środowiska, w którym tworzy.

Kazimierza Brakonieckiego miastem rodzinnym jest Olsztyn, ale urodził się w Barczewie. W „Dzienniku” wspomina historię znajomości z Winfriedem Lipscherem, także tam urodzonym. Tłumaczem, uczestnikiem działań na rzecz porozumienia i współpracy polsko-niemieckiej, także inicjatyw Stowarzyszenia im. Arno Holza dla Porozumienia Polsko-Niemieckiego w Kętrzynie. „List od Winfirieda Lipschera z 17 X: «Drogi Panie, (…) Ogromnie się cieszę, że Pana poznałem. Dwóch »Barszczewianinów« z dwóch odrębnych światów, ale potrafiących się bardzo szybko dogadać. A to jest ważne. Liczą się wymiary ludzkiego serca, a nie obywatelstwo, narodowość lub ustrój»” [3].

___
[1] Kazimierz Brakoniecki, „Dziennik olsztyński 1989-1993”, Convivo, 2022, s. 5.
[2] Tamże, s.17.
[3] Tamże, s. 41.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 208
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: