Dodany: 08.08.2023 21:59|Autor: Marioosh

Spóźniona krytyka


Moje podejrzenie, że pod pseudonimem Dominik Karo ukrywał się prawnik Stanisław Mikke, wydaje się słuszne: jedną z drugoplanowych postaci tej książki jest dziennikarz Wojciech Kemik – przestawienie sylab w nazwisku tej postaci chyba nie jest przypadkowe. W ostatnim zdaniu tej powieści wspomniany Kemik, którego kapitan Roman Biały namówił do napisania książki o prowadzonym przez niego śledztwie, zastanawia się, czy nie dopisać informacji, że podobieństwo niektórych opisanych faktów do autentycznych zdarzeń nie jest przypadkowe – i wydaje się, że byłoby w tym dopisku wiele racji: historia wygląda jak reportaż, opisujący wydarzenia bardzo zbliżone do rzeczywistości.

Mamy oto połowę lat 70.: Robert Rom, Niemiec polskiego pochodzenia i pośrednik w zawieraniu kontraktów, przyjeżdża do Polski w celu rozmów w sprawie licencji na zakup podzespołów nowoczesnych aparatów telefonicznych, linii produkcyjnej produktów piekarniczych oraz licencji na produkcję wrotek. Wkrótce w rozbitej Syrenie zostają znalezione zwłoki inżyniera Krzysztofa Malika, który protestował przeciwko zakupowi licencji od belgijskiej firmy produkującej elementy telefonów; dochodzi też do włamania do jego mieszkania i wszystko wskazuje na to, że poszukiwano dokumentacji uzasadniającej ten protest. Dochodzenie prowadzi kapitan Roman Biały z sekcji spraw gospodarczych.

Idea książki czyli krytyka lobbingu, jest słuszna ale samo wykonanie jest spóźnione o kilka lat – a może właśnie chodziło o to, żeby przypomnieć narodowi, kto jest winny stanu, w jakim znalazła się Polska w 1985 roku? Jeden z bohaterów mówi wprost, że zamiast postawienia na racjonalizację i wynalazczość „przyszło licencyjne opętanie. Nikt nie opracował jakiegoś planu perspektywicznego. Jeśli w ten sposób będziemy inwestować, to już na początku lat osiemdziesiątych się udławimy” [1] – aluzja do rządów Edwarda Gierka jest jasna i ewidentna. I głównie do tego sprowadza się sens tej książki: autor pokazuje nam Roberta Roma, który właścicieli rozmaitych firm zaprasza do Berlina, Porto czy Hamburga, stawia im wystawne obiady i zaprasza do domów publicznych, a w zamian oferuje im licencje na przestarzałe linie produkcyjne czy zardzewiały sprzęt. Powieść wygląda więc na usprawiedliwianie władzy za permanentny kryzys, tym bardziej, że kapitan Biały mówi: „Nasza gospodarka zapłaci kiedyś wysoką cenę za te bezsensowne licencje” [2] – wszystko jest więc jasne, tylko, że co odważniejsi autorzy pisali o tym już pod koniec lat siedemdziesiątych.

Książkę czyta się dobrze, jest lekka i zbytnio głowy nie obciąża, ale przede wszystkim jest aktualna; jest też kilka ciekawych spostrzeżeń – istotne dla relacji z belgijską firmą jest to, że „nigdy w historii nie prowadziliśmy z nimi wojen, to, wiecie, ma też swoje znaczenie przy takich kontraktach” [3]. Jest też mrugnięcie okiem w stronę konkurencji – „Znacie niejakiego Krystyna Ziemskiego? Czy taki człowiek istnieje? Zastanawiam się, czy to nie któryś z naszych pracowników ukrywa się pod tym nazwiskiem. Wykazuje dużą znajomość naszej pracy. Tak, wiecie, od podszewki ją ukazuje...” [4]. Generalnie nie są to literackie wyżyny, ale nie jest to też jakaś tragedia; ot, po prostu coś w stylu dziennikarskiego dochodzenia ubranego w kryminalną fabułę – w końcu Dominik Karo pisał o aferach gospodarczych do miesięcznika ”Detektyw”.

[1] Dominik Karo, „Kwaśne pomarańcze”, Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej, 1985, str. 199.
[2] Tamże, str. 286.
[3] Tamże, str. 72.
[4] Tamże, str. 148.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 214
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: