Dodany: 31.07.2023 15:44|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Ciepło, cieplej... katastrofa?


Znów trafiła mi się książka, cierpiąca na przegadanie w stylu iście amerykańskim. Szkoda, bo temat zmian klimatycznych, które już na Ziemi zachodzą i zajść mogą, w zasadzie nikomu nie powinien być obojętny, a żeby czytelnik nie sądził, że spodziewane globalne ocieplenie to bajka wymyślona przez jakieś tajemnicze sprzysiężenia, które dla zyskania władzy nad światem zastraszają ludzi, trzeba faktów, nie tylko teorii. I tych faktów autor przytacza mnóstwo (bardzo precyzyjnie podając piśmiennictwo, włącznie z linkami do internetowych wersji źródeł, jeśli takowe istnieją). Robi to jednak z lekka chaotycznie, po kilka razy powtarzając nieco innymi słowy te same stwierdzenia, i niekiedy wyrażając się mało precyzyjnie:
- „Przy jednym stopniu Celsjusza [tzn. ociepleniu o jeden stopień – przypis mój] PKB Ameryki spadłoby o osiemdziesiąt osiem części dziesiętnych procenta a światowe o dwanaście części; straty USA rozlałyby się po całym systemie światowym”[1]. To, że PKB, czyli produkt krajowy brutto, zmienia tu rodzaj na nijaki, jest zapewne potknięciem tłumacza. Ale czy ja dobrze rozumiem, że jeśli część dziesiętna procenta to jedna dziesiąta, w takim razie spadek o 88 takich części to spadek o 8,8%, a o 12 – odpowiednio o 1,2%? To po co w ogóle te części, nie lepiej od razu podać procenty? A może chodziło o 88 i 12 setnych?
- „Kiedy myślimy sobie, że najgorszym skutkiem zmiany klimatu może być o parę stóp wyższy ocean, każdy niemieszkający w jakiejś odległości od wybrzeża może odetchnąć”[2]. Logiczne byłoby raczej: „każdy mieszkający w odpowiedniej odległości od wybrzeża” czy też „każdy niemieszkający w pasie przybrzeżnym”.
- „Na wielkich połaciach świata jesteśmy dziś mniejsi, bardziej chorzy i umieramy młodziej niż nasi polujący i zbierający przodkowie”[3]. Tu akurat nie ma podanych żadnych źródeł bibliograficznych, a szkoda. Może się mylę, ale wydaje mi się, że wszelkie badania paleontologiczne dowodzą raczej, iż człowiek współczesny jest wyższy od prehistorycznego. A jeśli jest niższy, to na których „wielkich połaciach” – w Afryce, w Ameryce Południowej, w regionach arktycznych, czy jeszcze gdzie indziej? Co do umierania młodziej, również mam wątpliwości, bo wszystkie źródła, na jakie natrafiłam, wskazują na (statystyczny) wzrost długości życia ludzkiego. I jeśli nawet na konkretnych obszarach dotkniętych klęską głodu czy wojny jest ono w danym momencie krótsze, to nie wynika to z tego, że te osoby żyją w naszych czasach, tylko z tego, że wciąż/znów brak im dostępu do osiągnięć cywilizacji przedłużających życie, zwłaszcza środków czystości oraz leków i innej pomocy medycznej. Kwestia stanu zdrowia może, ale nie musi, wyglądać trochę inaczej, bo tak naprawdę nie mamy zbyt wielu źródeł pozwalających osądzić, czy mieszkańcy, powiedzmy, Grenlandii albo Egiptu byli zdrowsi w XXI wieku p.n.e., czy w XXI n.e. Na pewno cierpieli na próchnicę zębów, awitaminozy, choroby pasożytnicze, bo ślady takowych znajdują się w badanych dziś mumiach; na pewno nie mieli niższej, niż obecnie, śmiertelności wśród kobiet przy porodzie i niemowląt. Być może nie miewali cukrzycy typu 2, nadciśnienia ani stłuszczenia wątroby, bo więcej się ruszali, a mniej jedli, ale za to umierali po banalnych wypadkach typu ugryzienia przez zwierzę czy złamania nogi.

A przy tym, może wbrew swojej intencji, Wallace-Wells jednak czytelnika straszy, bo ktoś, kto sam nie ma w tym zakresie dostatecznej wiedzy, może wywnioskować, że właściwie mleko już rozlane, wszystko najgorsze, co miało się stać, to się stało, tego naprawić się nie da, można jedynie się starać, żeby nie było gorzej, ale każda z metod zapobiegania klęsce będzie skutkowała uszczerbkiem w jakimś innym obszarze życia na Ziemi… więc w zasadzie trzeba już tylko czekać na apokalipsę, która nie wiadomo, kiedy nadejdzie, natomiast tak czy owak będzie przerażająca. I w tym momencie, mając trochę wiedzy psychologicznej, trudno się dziwić, że część ludzi zareaguje tak: „no, dobrze, skoro i tak nas ma szlag trafić, to co ja się mam ograniczać, odmawiać sobie kąpieli w pełnej wannie, przykręcać grzejniki i trwonić czas na segregowanie śmieci?”, część: „akurat, pewnie wziął łapówki od producentów tych różnych eko-coś tam, a jak ci się dorobią, to nagle katastrofa klimatyczna przestanie grozić”, a jeszcze inna część: „gadaj sobie, facet, zdrów, przecież jak się pół Afryki sfajczy, a pół Azji woda zaleje, to tylko lepiej dla nas”.

Mniej więcej 1/3 objętości, następującą po części faktograficznej, poświęca autor natomiast na quasi-filozoficzną rozprawę, zapewne dla wykazania, że on sam się orientuje nie tylko w faktach, ale również w luźnych teoriach i myślach, z czego dla czytelnika wynika jeszcze mniej. Za wartość informacyjną części pierwszej dałabym, mimo wspomnianych mankamentów, piątkę. Za drugą – nie więcej niż 2. Średnia wychodzi 3,5.

[1] David Wallace-Wells, „Ziemia nie do życia”, przeł. Jacek Spólny, wyd. Zysk i S-ka, 2019, s. 145.
[2] Tamże, s. 76.
[3] Tamże, s. 232.

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 381
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: