Dodany: 31.01.2023 21:32|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Czytatnik: Czytam, bo żyję

1 osoba poleca ten tekst.

Czytatka-remanentka I 23


Lektury styczniowe, niezaszczycone pełnymi recenzjami:

Ciasta, ciastka i takie tam (Królak Agata) (2,5)
Na jednej z półek odkryłam dwie książki o tematyce kulinarnej, które dostałam w prezencie, jak mi się zdaje, dobre 10 lat temu. Na pierwszy ogień wzięłam tę, zapowiadającą słodkie – przynajmniej w wyobraźni – przeżycia, a rekomendowaną na okładce nader gorąco przez Marka Bieńczyka.
I rozczarowałam się tak, jak mi się już dawno nie zdarzyło, przynajmniej w odniesieniu do literatury tego gatunku. Bo jest to koronny dowód na tezę, że jeśli człowiek ma nazwisko i/lub znajomości, to wydadzą mu absolutnie wszystko. Nawet wyjęty z kuchennej szuflady skoroszyt z przepisami.
Książka składa się z przepisów na wypieki i desery – w większości z gatunku tych, które krążą po całej Polsce od dobrych 30 czy 50 lat, poprzepisywane na karteluszkach i po drodze jeszcze wielokrotnie zmieniane – zebranych od krewnych i znajomych autorki, względnie przez nią samą gdzieś znalezionych. W takich wersjach, w jakich dane osoby je podyktowały lub zapisały: bez żadnego wzorca (raz w stylu „bierzesz i kręcisz”, raz „utrzeć x z y”), językiem zupełnie potocznym, z wstawkami w rodzaju „no, czy ja wiem…” i z użyciem żartobliwie, co nie znaczy, że zabawnie przekręcanych terminów typu „brałni”. A wydrukowano je czcionką, przypominającą czcionkę zdezelowanej peerelowskiej maszyny do pisania. Może to miało budzić nostalgię, nie wiem; u mnie poza solidnym zmęczeniem oczu nie wzbudziło nic innego. Przepisom towarzyszą reprodukcje zdjęć – pewnie z archiwum rodzinnego autorki – przedstawiające głównie dzieci (przy zdmuchiwaniu świeczek z urodzinowego tortu, przy stole, podczas zabawy itd.), oraz ilustracje, które może zachwyciłyby przedszkolaków z najmłodszej grupy, bo sporządzone są w stylu dziecięcych „maziajów”: podłużna plama koloru brunatnego – ciasto czekoladowe, kilka brązowych ciapek na żółtawym tle – rodzynki w cieście piaskowym czy drożdżowym, itp. itd. Każda na całą stronę. Rozumiem, że podobne dzieło można sobie zrobić w kilku czy kilkunastu egzemplarzach i obdarować nim bliskich, ale dla czytelnika, który nie jest krewnym lub znajomym autorki, niewiele ma ono wartości, bo nie dostarcza ani szczególnej wiedzy kulinarnej, ani wrażeń estetycznych.

Kuchnia filmowa: 49 przepisów na potrawy z kultowych filmów (Wnuk Paulina) (4)
Druga zalegająca na półce książka kulinarna okazała się dziełem tak samo amatorskim, jak poprzednie – a dokładnie, blogiem przeniesionym na papier – niemniej jednak i ciekawszym, i bardziej dopracowanym technicznie. Autorka wpadła mianowicie na pomysł „poczęstowania” czytelników potrawami, deserami i/lub napojami, jakie pojawiają się w jej ulubionych filmach. Jedne z nich (spaghetti w różnych odmianach, crème brûlée, strudel z jabłkami) są na tyle szeroko znane, że wystarczyło wyszukać przepis w dowolnym wiarygodnym źródle i wypróbować, inne, wymienione w filmie tylko z nazwy i ewentualnie migawkowo pokazane (elfickie lembasy z „Władcy Pierścieni”, ulubione cytrynowe ciastka Sansy Stark z „Gry o tron”) wymagały wymyślenia własnej receptury, co zresztą i czytelnikowi daje większe pole do popisu, bo gdy zrobi je według tej podanej w książce i stwierdzi, że efekt wyobrażał sobie trochę inaczej, nic nie stoi na przeszkodzie, by sam spróbował wynaleźć inną wersję. Treść ułożona jest według stałego schematu: krótka informacja o filmie z towarzyszącym fotosem – jeden lub dwa przepisy, z krótkim objaśnieniem, dlaczego autorka te właśnie wybrała i czy odtworzyła je według powszechnie dostępnej wiedzy, czy też improwizowała, i w jakim zakresie – całostronicowa fotografia gotowego produktu. Same przepisy podane są dostatecznie szczegółowo, by skorzystanie z nich nie sprawiało większego trudu nawet nie bardzo wprawnemu kucharzowi. A że książka jest dodatkowo wydana na porządnym papierze (co jest może mniej eko, ale za to daje lepszy efekt artystyczny), to i przyjemnie do niej zajrzeć.

Ciekawe czasy (Pratchett Terry)
Czasy bywają ciekawe, zwłaszcza kiedy bogowie zabawią się w pogrywanie ludzkimi losami... W Imperium Agatejskim na Kontynencie Przeciwwagi dogorywa stary cesarz, przedstawiciele pięciu możnych rodów przemyśliwają, jak tu wskoczyć na jego miejsce, a samozwańcza Czerwona Armia dość nieudolnie obmyśla przewrót, który ma uszczęśliwić prostych obywateli. Któż może pomóc w takiej sytuacji? Tylko Wielki Mag... a może jeszcze lepiej Maggus! Prośba o przysłanie takowego początkowo spotyka się z konsternacją Lorda Vetinariego i Nadrektora, ale wkrótce znajduje się wyjście z sytuacji: Rincewind, nudzący się na bezludnej wysepce, zostaje za pomocą HEX-a ściągnięty do Ankh-Morpork, a następnie wyekspediowany na Dyskowe antypody. Jak się okazuje, nie on jeden tam trafia, bo i Cohen Barbarzyńca, dowodzący obecnie dość groteskową Srebrną Ordą, przymierza się do przeprowadzenia pewnego przedsięwzięcia w centrum zawieruchy, mieście Hunghung. A co z tego wyjdzie? Nie trzeba głębokiego namysłu, by zgadnąć, że coś całkiem innego, niż wyjść miało...
Śmiech śmiechem, a prawda prawdą – jak w każdej powieści Pratchetta. Ileż ciekawych spostrzeżeń na temat polityki, wojny, roli literatury w wywoływaniu zmian historyczno-politycznych i w ogóle ludzkiej natury dostarczają „Ciekawe czasy”! A zabawa przednia, zwłaszcza gdy się człowiek zagłębi w treść niektórych „złotych myśli”:
„największą obfitość chaosu można znaleźć tam, gdzie szuka się porządku. Chaos zawsze pokonuje porządek, gdyż jest lepiej zorganizowany” [10];
„Dobór naturalny sprawił, że zawodowi bohaterowie, którzy w kluczowym momencie skłonni są zadawać sobie pytania w rodzaju: »Jaki jest cel mojego życia?«, w krótkim czasie tracą i cel, i życie” [99];
„Człowiek rozwija w sobie świadomość społeczną w młodości, w tym krótkim okresie pomiędzy ukończeniem szkoły a uznaniem, że niesprawiedliwość niekoniecznie jest całkiem zła. Odkrycie tego w wieku lat sześćdziesięciu powoduje jednak prawdziwy wstrząs” [140];
„–… papier może być bronią potężniejszą od wszystkich innych” [155];
„ – … nasz rząd pozostawia wiele do życzenia.
– Na przykład życzenia sobie innego rządu” [158];
„Wiem to i owo o ludziach, którzy mówią o cierpieniu dla wspólnego dobra. Nigdy nie oni cierpią! Kiedy usłyszycie kogoś, kto wrzeszczy: »Naprzód, mężni towarzysze!«, przekonacie się, że właśnie on siedzi za piekielnie wielkim głazem i ma na głowie jedyny hełm naprawdę odporny na strzały!”[168]
„ –… są sprawy, za które warto umierać – stwierdziła Motyl.
– Nie, nie ma. Ponieważ masz tylko jedno życie, a pięć innych spraw możesz dostać na każdym rogu ulicy.
– Wielkie niebiosa, jak możesz żyć z taką filozofią?
Rincewind nabrał tchu.
– Długo” [168];
„Kiedy ludzie potrafiący czytać i pisać zaczynają walczyć w imieniu tych, którzy nie potrafią, kończy się to inną odmianą głupoty. Jeśli chcecie im pomóc, zbudujcie gdzieś wielką bibliotekę albo co, i zostawcie otwarte drzwi” [180];
„Rincewind zawsze polegał na ucieczce. Ale może czasami człowiek musi stanąć mężnie i walczyć, choćby dlatego że nie ma już dokąd uciekać” [221].






(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 154
Dodaj komentarz
Legenda
  • - książka oceniona przez Ciebie - najedź na ikonę przy książce aby zobaczyć ocenę
  • - do książki dodano opisy lub recenzje
  • - książka dostępna w naszej księgarni
  • - książka dostępna u innych użytkowników (wymiana, kupno)
  • - książka znajduje się w Twoim schowku
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: