Dodany: 11.12.2022 18:29|Autor: dot59Opiekun BiblioNETki

Kto i dlaczego z wiekiem mądrzeje?


Recenzja oficjalna PWN
Recenzent: dot59

W społeczeństwie krążą dwa generalnie przeciwstawne przekonania na temat możliwości umysłowych osób w wieku powszechnie uznawanym za starszy (którego definicja też się z czasem zmienia; klasyka światowej literatury pełna jest postaci pięćdziesięcioletnich „starców” i pań, które pędziły żywot szacownych matron od chwili, gdy będąc nierzadko nawet jeszcze przed czterdziestką, wypuściły z domu dorosłe – też wedle ówczesnej miary – potomstwo, dzisiaj zaś przekonuje się nas, że jeszcze dwadzieścia lat później powinniśmy mieć dość wydolności i wigoru, by pracować na pełnym etacie na przykład jako kierowca autobusu czy nauczycielka przedszkola). Jedna z tych teorii głosi, że im człowiek starszy, tym mądrzejszy. Nie bez powodu w starożytnej Sparcie wybierano do władz osoby (w danym wypadku wyłącznie płci męskiej) powyżej 60 roku życia, a we wszystkich niemal cywilizacjach mędrców przedstawiano na obrazach jako dostojnych siwobrodych starców o pobrużdżonych twarzach. Z chwilą jednak, gdy doszła do głosu nowoczesna nauka, rozpowszechniła się teza, że komórek nerwowych – a więc tych „szufladek”, w których zamknięta jest nasza wiedza i umiejętność myślenia – przybywa nam w najlepszym razie do trzydziestki, a potem następuje równia pochyła, prowadząca w prostej linii do uwiądu starczego, którym to wdzięcznym określeniem nazwano stan, gdy człowiek już ani fizycznie, ani umysłowo nie dotrzymuje kroku młodszym od siebie… za wyjątkiem praprawnuków w pieluchach. I choć przeczyły temu liczne przykłady – naukowców pracujących twórczo do dziewięćdziesiątki albo (zwłaszcza w dziedzinach humanistycznych) i dłużej, aktorów, którzy po osiemdziesiątce nie dość, że grali lepiej, niż jako trzydziestolatkowie, ale jeszcze i z powodzeniem brali się za reżyserię, pisarzy czy kompozytorów zaczynających tworzyć dzieło życia w siódmej czy ósmej jego dekadzie, a nawet zwykłych ludzi, którzy, pierwszy raz zobaczywszy komputer jako emeryci, nie tylko migiem nauczyli się go obsługiwać, ale i poczęli się wyżywać w blogosferze – wiara w tę niby-prawdę dała się odczuć chociażby w fakcie, że wielu pracodawców zaczęło uznawać osoby powyżej pięćdziesiątki za nieprzydatne zawodowo, równocześnie głośno lansując tezę o konieczności wydłużania wieku emerytalnego (do którego ci zwalniani pracownicy powinni wszak doczekać gdzie indziej, nie w tej właśnie firmie, szczycącej się „młodym, dynamicznym zespołem”). Więc gdzie leży prawda? Czy, przekroczywszy umowną granicę wieku średniego, mądrzejemy, czy też osuwamy się w umysłowy marazm?

Oczywiście, nie ma tu jednej odpowiedzi. Bo już za czasów biblijnych wiedziano, że nie wszystkim dana jest mądrość wieku sędziwego, dlatego mędrzec przestrzegał młodych: „Synu, wspomagaj w starości ojca twego (…) a jeśli na rozumie osłabnie, znoś go, a nie pogardzaj nim w sile twojej” [1]. Z czasem poznano sporo przyczyn takiego „osłabnięcia na rozumie”, z których każda jest określonym stanem chorobowym, dla danego przedziału wiekowego specyficznym bardziej, niż dla pozostałych, nie będąc jednak konsekwencją wieku starczego per se. Zatem najbliższe prawdy będzie stwierdzenie, że ci, którym zdrowie na to pozwala, wcale nie muszą doświadczyć na starość pogorszenia władz umysłowych, a wręcz przeciwnie, będą w stanie jeszcze wiele wnieść do zasobów, z których czerpać mają ich następcy (czy to będzie życiowa wiedza dziadków, przekazywana wnukom, czy doświadczenie leciwego profesora, kształcącego studentów).

I taką właśnie koncepcję omawia w swojej książce Elkhonon Goldberg, neuropsycholog wykształcony w byłym ZSRR (gdzie, pomijając pewne wtręty ideologiczne, nauki przyrodnicze stały na całkiem przyzwoitym poziomie, a on sam miał szczęście być uczniem słynnego Aleksandra Łurii), a od niespełna 30 roku życia pnący się po szczeblach kariery na prestiżowych uczelniach amerykańskich. Zwróćmy uwagę: autor nie pyta, „CZY umysł rośnie w siłę, gdy mózg się starzeje” – on jest tego pewien, i pragnie czytelnikowi pokazać, JAK to się dzieje. W tym celu przeprowadza go przez pokaźny bank wiedzy z zakresu neuronauk: od anatomii, fizjologii i patofizjologii mózgu (znajdziemy tu na przykład bardziej naukowy, niż w powieści „Lewa strona życia” Lisy Genovy, opis rzadkiej choroby – zespołu pomijania stronnego – czy też analizy problemów neuropsychologicznych słynnych dwudziestowiecznych polityków, włącznie ze Stalinem i Hitlerem), po metody obrazowania budowy i pracy tego narządu oraz badania ich związku z bardziej ulotnymi kwestiami psychiki i inteligencji (dzięki temu wiadomo, między innymi, jakie obszary kory mózgowej odpowiadają za tak szczegółowe umiejętności, jak zapamiętywanie złożonych tras komunikacyjnych czy równorzędne posługiwanie się dwoma językami). A następnie przekonuje, że różnorodna aktywność umysłowa, kontynuowana przez całe życie, zapobiega pojawianiu się otępienia umysłowego, a przynajmniej je opóźnia (na dowód dwukrotnie cytowane badanie zakonnic z pewnego zgromadzenia: „Styl życia zakonnic był wyjątkowy pod względem jego bogactwa i stymulacji. Były one także wyjątkowe ze względu na swoją długowieczność i sprawność umysłową w bardzo podeszłym wieku. Wyglądało na to, że choroba Alzheimera je oszczędzała. Ale kiedy zbadano mózgi niektórych sióstr po ich śmierci, znaleziono w nich sploty i blaszki charakterystyczne dla choroby Alzheimera. (…) Najlogiczniejszym wyjaśnieniem jest to, że neuroprotekcja, jaką zapewnia trwająca całe życie aktywność umysłowa (…) była wystarczająca, żeby przeciwstawić się skutkom choroby mózgu”[2]). I, co więcej, że nawet osoby, które już doświadczyły pogorszenia pamięci czy zdolności kojarzenia, są w stanie zatrzymać, ba, wręcz odwrócić ten proces dzięki specjalnie opracowanym treningom. Same? No, chyba nie do końca, bo wszystkie przypadki opisane przez autora poddawane były takim procedurom „w naszym ośrodku poznawczego usprawniania”[3]. Ciekawe, czy jest to pomoc dostępna na koszt ubezpieczenia medycznego, na jakie stać statystycznego Amerykanina, lub też oferowana gratis w ramach badań naukowych? Coś mi mówi, że nie, ale ponieważ nie mam pewności, zostawiam tę kwestię otwartą i wracam do tego, co da się wynieść z takiej lektury.

Dużo wiedzy, to bez wątpienia, bo nawet czytelnik będący z tematem w miarę na bieżąco – ale niezawodowo – będzie w stanie znaleźć tu jedną czy drugą informację, na jaką jeszcze nie udało mu się natrafić, a cóż dopiero taki, którego dotychczasowa znajomość działania ludzkiego mózgu ograniczała się do tego, co napisano w licealnych podręcznikach biologii.

Czy ta wiedza jest dostatecznie rzetelna? Jeśli chodzi o wiadomości z zakresu anatomii, fizjologii, neurologii, psychologii uczenia się itd. – prawdopodobnie w stu procentach, bo nie znalazłam tu absolutnie niczego, co pozostawałoby w sprzeczności z zawartością moich dotychczasowych lektur. Ale już na przykład wynik wspomnianego badania, znanego jako „The Nun Study”, został trochę przez autora naciągnięty. Odkryłam to, bo zaciekawiona tematem zaczęłam przekopywać zasoby internetowe, próbując zajrzeć do oryginalnej publikacji Davida Snowdona. To mi się nie udało, ale z żadnego z dostępnych w sieci (w tym w czasopismach naukowych) omówień nie wynika, jakoby przekleństwo Alzheimera specyficznie oszczędzało zakonnice ze School Sisters of Notre Dame; wspominano natomiast o tym, że bogactwo językowe i złożoność gramatyczna esejów pisanych przez siostry kilkadziesiąt lat wcześniej odwrotnie korelowały z zapadalnością na tę chorobę, podobnie, jak wyższe stężenia kwasu foliowego i jego metabolitów we krwi, a w KILKU przypadkach stwierdzano typowe dla niej zmiany w mózgach zmarłych zakonnic, które do końca życia nie zdradzały jej objawów. Niby różnica niewielka, ale dla mnie istotna. To pierwszy minus.

Czy ta wiedza jest przekazywana w sposób przystępny? I tak, i nie. Bo z jednej strony autor stara się ożywić narrację a to kilkuzdaniowymi wspominkami z dzieciństwa czy opowieściami o swoim psie, a to historiami konkretnych pacjentów, a to żartobliwym zwracaniem się bezpośrednio do odbiorcy w mowie częściowo potocznej („»Co za badziewie«, krzywi się twój prawy płat skroniowy, zajmujący się przetwarzaniem muzyki”[4]), ale z drugiej nie udaje mu się uniknąć nieco nazbyt hermetycznego języka („Heteromodalna kora asocjacyjna rozwija się ciągle, na zasadzie gradientów, które pojawiają się spontanicznie, jakby pod dyktando geometrii mózgowej i ekonomii sieci neuronowych”[5], „każdy atraktor dysponuje tak zwanym basenem przyciągania, czyli zbiorem podobnych wzorców aktywacji, które ujawniają skłonność do przemiany w stan atraktora”[6]), mogącego utrudnić przyswajanie czytelnikom mniej oswojonym z tego rodzaju tekstami. To drugi minus.

Dodatkowym utrudnieniem jest bardzo zwarta narracja, której odbioru – to jest trzeci minus – nie ułatwia szata edytorska: zastosowany w publikacji krój czcionki, jaskrawobiały papier i ponadstandardowa szerokość szpalty druku strasznie męczą oko, zwłaszcza czytelnika, który z racji wieku najchętniej po taką publikację sięgnie, bo choć jego umysł z latami (miejmy nadzieję!) urósł w siłę, to narząd wzroku, niestety, nie.

Czy wobec tego polecam tę książkę innym? Nie powiem: "koniecznie przeczytajcie!", ale nie odradzam. Czasem nabycie określonej wiedzy wymaga większych poświęceń, więc jeśli ktoś będzie w stanie znieść te drobne mankamenty, czemużby nie miał skorzystać?

[1] „Pismo Święte Starego i Nowego Testamentu: w przekładzie polskim W.O. Jakuba Wujka S.J.”, wyd. Wydawnictwo Apostolstwa Modlitwy, 1962, s. 652.
[2] Elkhonon Goldberg, „Jak umysł rośnie w siłę, gdy mózg się starzeje”, przeł. Małgorzata Guzowska, wyd. PWN, 2019, s. 273.
[3] Tamże, s. 285.
[4] Tamże, s. 34.
[5] Tamże, s. 115.
[6] Tamże, s. 155.

Ocena recenzenta: 3,5/6

(c)Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie bez zgody autora zabronione.

Wyświetleń: 279
Dodaj komentarz
Patronaty Biblionetki
Biblionetka potrzebuje opiekunów
Recenzje

Użytkownicy polecają:

Redakcja poleca: